Znaleziono 0 artykułów
26.06.2020

Żeglując w stronę nowego

26.06.2020
(Fot. Dzięki uprzejmości Artsio Gallery / Michaela Smrcek)

Jeszcze kwartał temu środowisko sztuki elektryzował temat, który dziś wydaje się dosyć abstrakcyjny – kolekcjonerzy, edukatorzy, inwestorzy wspólnie debatowali nad tym, jak prezentować wybitne dzieła sztuki na jachtach. Jak wybierać, jak wieszać, jak poruszać się między portami, mając te dzieła na pokładzie? Na nowych kryzysowych wodach temat nabiera nowego wymiaru: czy takie dyskusje będą miały jeszcze sens? Wielkie jachty i wielka sztuka nie znikną przecież z dnia na dzień, chociaż teraz wydają się symbolem starych czasów.

Wszystkim, którzy myśleli, że sztuka na jednostce pływającej może być tylko dekoracyjnymi pracami Jana Cybisa i Zofii Stryjeńskiej wykonanymi na specjalne zamówienie, jako część wystroju MS Batory, warto powiedzieć, że w tej dekadzie o sztuce na jachcie lub statku myśli się nieco inaczej. Upiększanie przestrzeni to jedna z funkcji dzieł, które zaprasza się na jacht, inną – tak jak prawie przed 100 laty na Batorym, pozostaje komunikowanie gustu, kompetencji kulturowych, znajomości. Ale są też nowe.

(Fot. Dzięki uprzejmości Artsio Gallery / Michaela Smrcek)

Bardzo często wartość sztuki na jachcie przewyższa wartość samej jednostki, co oznacza konieczność szczegółowych analiz w zakresie ubezpieczenia. Wielkim wyzwaniem jest wywiązanie się z obowiązków prawnych i celnych, które w wielu krajach, a nawet portach są zupełnie odmienne. Dbanie o kolekcję sztuki na jachcie czasami przypomina pracę z obiektami muzealnymi, z tą różnicą, że mówimy o prywatnym muzeum, które ciągle zmienia swoją lokalizację – mówi Karolina Błasiak, art advisor, czyli osoba, która pomaga kolekcjonerom i inwestorom w zakupach w sztukę, a także na co dzień dba o kolekcje sztuki.

Jedną z pływających jednostek, które zelektryzują każdego miłośnika sztuki (jeśli akurat przebywa w porcie), jest superjacht Aviva. To na nim znajdować się ma fantastyczny „Tryptyk 1974-1977” Francisa Bacona. Inną – jacht Revelry, na którego pokładzie obejrzeć można prace Alexandra Caldera, Ellswortha Kelly’ego czy Richarda Diebenkorna. Wartość jednostki szacowana jest na 350 milionów dolarów, wartość kolekcji, którą mieści – na znacznie więcej.

(Copyright Rosemont Monaco)

No dobrze, ale jeśli już mamy prace Caldera, Bacona albo niezbyt znanego w Polsce amerykańskiego klasyka Kelly’ego, dlaczegóż by wsadzać je akurat na fale? Pierwszą odpowiedzią jest to, że to właśnie na wody przeniósł się (przed pandemią) wyścig zbrojeń najzamożniejszych osób na świecie. Jeśli do projektowania wystroju jachtu zapraszamy starchitekta (ot, chociażby Zahę Hadid, która wraz z firmą Blohm + Voss sprzedała pięć autorskich cacek przeznaczonych do dalekiej żeglugi, lub Normana Fostera, który również wypuścił edycję swoich pływających projektów), możemy się spodziewać, że w mesie nie zawiśnie plakat w antyramie. Drugą odpowiedzią jest to, że jachty traktowane są jak inwestycje albo wehikuły do przechowywania kapitału. Każda dobra praca artysty będzie tu działać jak dodatkowa kropka nad i, podnosząc wartość jachtu, czasami – na przykład jeśli kolekcja sztuki ma kuratorską linię – o więcej niż suma wartości poszczególnych prac.

– Urok inwestycji w jacht określa to, że stoi za nią zupełnie inny zestaw wartości niż np. za inwestycją w prywatny samolot (który służy skróceniu podróży i podniesieniu efektywności). Przeznaczenie środków, z reguły znacznych, na zakup jednostki pływającej oznacza: mam czas, doceniam powolność, stać mnie na rzeczy piękne. Jeśli na jachcie znajduje się również część kolekcji inwestora, to mówimy o niezwykłym poziomie przyjemności i znawstwa. Trochę inaczej wygląda sprawa z tzw. superjachtami – tutaj rzeczywiście sztuka ma za zadanie windować wycenę jednostki. I, uwaga, odwrotnie – jeśli obraz lub rzeźba były kluczowym elementem wystroju superjachtu, są później wyżej wyceniane na rynku – mówi Luca Tomasi, doradca inwestycyjny z Luksemburga.

(Copyright Rosemont Monaco)

W skali świata z tak powstałych pływających sejfów ze sztuką robi się całkiem spore zagadnienie. Wyścig zabrnął tak daleko, że na przełomie lat 2019 i 2020 tematem serwisowania sztuki na jachtach zajęły się poważne firmy konsultingowe. W październiku 2019 roku luksemburski Deloitte, organizując konferencję o nowych zjawiskach w świecie sztuki i finansów, sztuce na jachtach poświęcił osobną sesję panelową – analogiczną do tej, jak wyglądać będą nowe zabezpieczenia prawne transakcji. Jeszcze w lutym 2020 roku w ramach spotkania „Superyacht Investors” dyskutowano o tym, jak przechowywać i zabezpieczać sztukę na pokładzie.

– Oprócz kwestii prawnych, podatkowych i regulacyjnych należy wziąć pod uwagę choćby i codzienne wyzwania: zabezpieczenie prac przed słońcem, bryzą, odpowiednie przymocowanie prac; wielkim wyzwaniem jest zwłaszcza umiejscowienie rzeźb i obiektów wolnostojących. Bardzo często okazuje się, że do umieszczenia sztuki na jachcie potrzebna jest świetna ekipa techniczna w standardzie ponadmuzealnym – mówi Karolina Błasiak.

Wyzwania związane ze sztuką na morzu to więc również te zupełnie prozaiczne, za to oprawione w luksus i przepych, z którym kojarzy się świat jachtowego pokładu. W pierwszym kwartale 2019 roku brytyjska konserwatorka Pandora Mather-Lees udzieliła „Guardianowi” wywiadu, w którym opowiedziała o prowadzeniu kursów dla stewardów łodzi zainteresowanych profesjonalną opieką nad sztuką na pokładzie. Na pomysł szkoleń wpadła, kiedy warty ponad 100 milionów dolarów obraz Basquiata – oczywiście zdobiący jachtowe wnętrza – został uszkodzony. Dodajmy: nie przez morską bryzę ani przez korek od szampana, ale przez płatki kukurydziane, które dzieci kolekcjonera i inwestora cisnęły w płótno. Cena kursu to około 300 funtów za dzień.

– Wydaje się, że teraz, w czasach zaciskania pasa, trochę trudniej będzie namówić kogoś na inwestycję w jacht. Ale to tylko pozory. Być może będzie się trochę rzadziej o tym mówić publicznie, ale na pewno popyt na luksusowe pływające obiekty i sztukę na nich nie zniknie przez kryzys i spowolnienie wywołane COVID-19. Zbudowanie jachtu to około 12 miesięcy, do stoczni ustawiają się kolejki. Zmiana może nastąpić w innym wymiarze – kolejne generacje zamożnych ludzi dysponują nieco mniejszymi środkami (bo przecież trzeba je rozdzielić pomiędzy rodzinę), są też bardziej zdystansowane wobec konsumpcji. Dlatego myślę, że za kilka dekad dużo więcej będzie jachtów ok. 60 metrów, mniej – nowych superjachtów dłuższych niż 100 metrów. Ale sztuki ta zmiana raczej nie będzie dotyczyć, na ukochane dzieła sztuki, pewnie też odziedziczone, znajdzie się tam miejsce – dodaje Luca Tomasi.

(Copyright Rosemont Monaco)

Znakiem sztuki na jachcie stać się może chyba najgłośniejsza historia ostatnich lat: aresztowanie obrazu Picassa z 1906 roku, który zdobił jacht hiszpańskiego miliardera Jaime Botína. W 2015 roku na zacumowaną na Korsyce łódź wkroczyła policja, mówiąc, że dzieło nie zostało poddane odpowiednim procedurom celnym, a szczegółowo – że jako część narodowego dziedzictwa nie mogło w ogóle opuścić wód Hiszpanii. Botín argumentował, że pływa pod brytyjską banderą i miał pełne prawo przemieszczać się jachtem z pełnym wyposażeniem. Na początku 2020 roku zapadł jednak wyrok: kolekcjoner został skazany na 18 miesięcy więzienia i ponad 50 milionów dolarów grzywny.

To była bardzo głośna sprawa, która zelektryzowała środowisko. Pokazująca skalę wyzwań związanych z perfekcyjnym przygotowaniem prawnym i celnym każdego rejsu – komentuje Błasiak.

Po przypadkach Picassa Botína wydaje się, że stare rozdanie dotyczące sztuki na jachtach właśnie się zamyka. Można się spodziewać, że teraz mniej będzie dyskusji o spektakularnych wycenach, wariantach transportu, zabezpieczaniu przed morską bryzą. Publicznie. Wielka sztuka nie zniknie jednak z pokładów luksusowych łodzi. Co najwyżej zacznie być wokół niej znacznie ciszej. Pamiętajmy więc o tym, że nie wszystko, co świetne i na płótnie, znajduje się w muzeum, galerii, pracowni, domu i prywatnej rezydencji. Czasami sztuka żegluje, daleko od naszych oczu, i to się nie zmieni.

Anna Theiss
Proszę czekać..
Zamknij