Znaleziono 0 artykułów
24.05.2020

Młode matki: Szczęście z in vitro

24.05.2020
(Ilustracja: Magdalena Pankiewicz)

Gdy nie mogłam zajść w ciążę, wciąż słyszałam: „wyluzuj”. Jakby to było moją winą, że czuję presję. Decyzją o in vitro też nie ze wszystkimi mogłam się dzielić. Dla starszych członków rodziny mojej i męża to wciąż temat tabu – opowiada bohaterka naszego cyklu o macierzyństwie.

Jestem szczęśliwą mamą dwóch córek. Starsza ma trzy lata, młodsza – rok. Pierwsza urodziła się dzięki in vitro, w drugą ciążę zaszłam naturalnie.

Z mężem staraliśmy się o dziecko przez trzy lata. Byłam wtedy przed trzydziestką, on jest o kilka lat starszy. Oboje wychowaliśmy się z dwójką rodzeństwa, też planowaliśmy założyć większą rodzinę. Bardzo chciałam zostać mamą. Zależało mi na naturalnym zajściu w ciążę, jakbym chciała udowodnić moją wartość jako kobiety.

Rodzice i przyjaciele wiedzieli, że nie mogę zajść w ciążę. Lekarze nie stwierdzili niepłodności ani u mnie, ani u męża. Brak diagnozy tylko pogłębiał niepewność. Ogarniała nas frustracja. Ludzie wokół zaczęli sugerować, że to ze mną jest coś nie w porządku. Nie zliczę, ile razy słyszałam: „wyluzuj”, także od najbliższych. Nie ma nic gorszego dla osoby, której zależy na ciąży, niż usłyszeć, że pewnie ma jakąś blokadę psychiczną. Ja też wmawiałam sobie, że to przez moją obsesyjną chęć zajścia w ciążę. Za bardzo chciałam kontrolować moje ciało, moje życie, moją przyszłość. Dla wielu związków taka presja może być destrukcyjna. My przetrwaliśmy, bo nie obwinialiśmy się nawzajem. Byliśmy w tym cały czas razem.

In vitro wciąż objęte jest stygmatem. Za mało się o tym mówi w debacie publicznej. Brakuje rzetelnych informacji. Mnie pomogły rozmowy z osobami, które cierpiały na niepłodność, długo starały się o dziecko albo już zdecydowały się na in vitro. Zresztą po narodzinach córki miewałam przykrości z powodu tego, że pochodzi z in vitro. Gdy kiepsko spała, naturopatka powiedziała, że dzieci z in vitro zawsze gorzej śpią.

(Ilustracja: Magdalena Pankiewicz)

Żałuję, że nie zdecydowaliśmy się na in vitro wcześniej, bo oszczędzilibyśmy sobie wielu miesięcy niepotrzebnego stresu, negatywnych testów ciążowych i łez. Mąż pozostawił mi decyzję. Gdy myślałam o adopcji, on nie był do tego pomysłu przekonany, ale gdybym nie zdecydowała się na in vitro, na pewno by nie naciskał.

Trafiliśmy do prywatnej kliniki leczenia niepłodności, akurat w czasie, kiedy procedura w ogóle nie była refundowana. Koszty in vitro są wysokie, ale w Polsce i tak niższe niż w innych krajach, a mieszkaliśmy wcześniej za granicą. Do kraju wróciliśmy właśnie po to, żeby założyć rodzinę. Na początku przeprowadzono z nami szczegółowy wywiad. Nikt nie odwodził nas od decyzji, chociaż spotkaliśmy wiele par, które czekały na in vitro latami, bo rodzina, znajomi, a nawet lekarze byli temu przeciwni. My otrzymaliśmy stuprocentowe wsparcie lekarzy.

Zrobiono nam badania. Zaczyna się od inseminacji, czyli zabiegu polegającym na umieszczeniu w macicy przygotowanej w laboratorium próbki nasienia. Inseminacja rzadko jest skuteczna. W naszym przypadku czterokrotnie się nie powiodła. Przeżyliśmy kolejny zawód. Następny etap to in vitro. Procedura medyczna okazała się bezbolesna. Pod narkozą wykonano punkcję jajników, czyli pobranie komórek jajowych. Potem pobrano nasienie od mojego męża. Po zapłodnieniu pozaustrojowym zarodki przenosi się do jamy macicy za pomocą cewnika. Transfer brzmi trochę groźnie, ale wrażenie jest trochę jak przy cytologii. Potem były badania hormonalne. O ich wyniku – podwyższonym poziomie beta HCG – dowiedziałam się podczas spotkania służbowego. Mój kontrahent nie mógł wiedzieć, co się wtedy działo w mojej głowie… Poszłam na badanie krwi, lekarz potwierdził, że jestem w ciąży i zaprosił na pierwsze USG.

Od pierwszej wizyty w klinice do zajścia w ciążę minęło pół roku. Nie wszyscy mają tyle szczęścia. Znam pary, które próbują już piąty, szósty raz. To nie tylko ogromny wydatek, ale przede wszystkim kilkukrotnie zawiedziona nadzieja.

Pierwsza ciąża była najszczęśliwszym okresem w moim życiu. Nie miałam problemów zdrowotnych, czułam się spełniona, z nadzieją czekałam na narodziny córki. Wiedzieliśmy, że chcemy mieć drugie dziecko, więc byliśmy gotowi na drugie in vitro. Mieliśmy odczekać do drugich urodzin małej. Tymczasem, gdy starsza córka miała niecały rok, okazało się, że jestem w ciąży. Płakaliśmy ze szczęścia. Martwiliśmy się, czy damy radę z dwójką naprawdę małych dziewczynek, ale byliśmy szczęśliwi.

Kiedyś może powiem mojej starszej córce, że urodziłam ją dzięki in vitro. Kocham moje dzieci tak samo. Z młodszą jest mi siłą rzeczy dużo łatwiej. Nabrałam pewności jako mama. Wcześniej przejmowałam się krytyką, chciałam być idealna, słuchałam rad. Nigdy nie czułam się tak oceniana, jak podczas pierwszych miesięcy życia starszej córki. Teraz ufam intuicji. I zgadzam się z moją mamą, która kiedyś powiedziała, że z malutkim dzieckiem jest mniej problemu niż z większym. Przy pierwszym boisz się o wszystko – czy w domu jest wystarczająco czysto, czy dziecko dostaje dość jedzenia, czy potrafisz powściągnąć nerwy, żeby nie czuło napięcia. Przy drugim masz już sprawdzone sposoby.

Na początku najwięcej wsparcia dostałam od dziewczyn, które były w ciąży i rodziły w tym samym czasie. Wchodziłyśmy w macierzyństwo razem. Od matek z dłuższym stażem słyszałam dużo dobrych w ich pojęciu rad, które wywoływały we mnie jednak kompleksy, a nie poczucie pewności. Dziś staram się nie udzielać nikomu złotych rad. Mówię tylko to, co chciałabym sama usłyszeć: poradzisz sobie, znajdziesz sposób, sama najlepiej znasz swoje dziecko. Dla mnie od początku – od starania o dziecko po bycie mamą dwójki – wielkim wsparciem była siostra, która sama też jest mamą chrzestną dziewczynek.

Z mamą i teściową nie było mi łatwo, zwłaszcza ta druga chciała mi narzucić zupełnie odmienne od moich zasady. Moja mama skłaniała się ku rodzicielstwu bliskości, teściowa wręcz przeciwnie – rzadko bywała wobec dzieci czuła. Obie nasze rodziny są dosyć konserwatywne. Rodzice wspierali decyzję o in vitro, ale dalsza rodzina do dzisiaj nie wie o naszej decyzji albo mówi o tym szeptem.

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij