Znaleziono 0 artykułów
22.06.2022

Sebastian Nowak: Alternatywa w ramach systemu

22.06.2022
Fot. Materiały prasowe

To nie jest opowieść duchologiczna ani nostalgiczna, tylko emancypacyjna – mówi Sebastian Nowak, wieloletni pracownik Wydawnictwa Literackiego, który zadebiutował powieścią „Powszednia historia”. Urodzony w 1991 roku autor pisze o zmierzchu neoliberalizmu, który nie spełnia już marzeń pokolenia milenialsów.

Pracowałeś w wydawnictwie. Nie obawiałeś się debiutu literackiego, wiedząc, jak trudny to rynek, jak dużo wydaje się powieści, jak subiektywne są kryteria oceny? 

Długo zabierałem się do pracy przede wszystkim dlatego, że wiedziałem, jakie pisanie powieści jest czasochłonne. Gdy wymyśliłem fabułę, postaci, język – montażowy sposób prowadzenia narracji – wiedziałem, że nie mogę się już dłużej oszukiwać, że jestem w procesie. Kolejnym etapem musiało być naciskanie klawiszy na klawiaturze. 

Broniłem się przed tym, bo trudno mi było znaleźć czas i kondycję psychiczną, żeby w pełni poświęcić się pisaniu, ale wiedziałem, że jeśli coś w nas siedzi i nic z tym nie zrobimy, będziemy żałować. W takiej sytuacji napisanie powieści było tak naprawdę najmniejszym ryzykiem. Ale literatura rzeczywiście jest ekstremalnie subiektywna. I trzeba mieć tego świadomość, przygotowując się na odbiór tekstu przez krytyków i czytelników.

Pokazujesz świat z pozoru nam, milenialsom, dobrze znany. Ale zaglądasz w jego szczeliny, żeby odkryć coś nowego. 

Tak, do tych szczelin na co dzień nie zaglądamy, a możemy w nich znaleźć coś ciekawego. Ja, urodzony na początku lat 90., piszę książkę, ale nie o dzieciństwie, bo takich powieści już trochę było – nostalgicznych i rozliczeniowych, wynikających z rozczarowania późnym kapitalizmem. Cała opowieść zaczęła układać mi się w głowie, gdy obserwowałem życie ludzi w mojej bańce. Zadałem sobie pytanie, jak my, ludzie przed trzydziestką, się w tej bańce znaleźliśmy. Nie chciałem pisać o degrengoladzie i nieogarnianiu życia. Bo nie znam ludzi, którzy zupełnie sobie nie radzą. Do pewnego stopnia spełniliśmy marzenia poprzednich pokoleń o sukcesie. 

Fot. Materiały prasowe

Spodziewałam się właśnie powieści albo duchologicznej, albo nostalgicznej…

Lubię czytać duchologię – o trzydziestolatkach mówiących o początku lat 90. XX w. – ale nie wiem, czy to pomaga nam lepiej zrozumieć samych siebie. A mnie kręci to, żeby mieć jasny obraz siebie, świata i bańki, w której żyję. Dzięki temu mogę się z tym mierzyć. 

Żyjemy w najlepszych z możliwych czasów – nigdy nie było tak dużego przyzwolenia na bycie sobą, czy to w przypadku kobiet, czy osób LGBT+. Jasne, nadal wiele można zmienić. Ale wiem, że 20 lat temu nie mógłbym na luzie mieszkać z moim chłopakiem. 

Zamiast duchologii zaprzęgam dystans. Z tego narodził się mój język.

Nie ma też grzebania się w bebechach, za to jest dystans. Twoi bohaterowie mówią językiem terapii, ale z dużą dozą autoironii. 

Grzebanie się w bebechach nie powinno być podstawową czynnością, tylko punktem wyjścia. Moja terapeutka, której dużo zawdzięczam, powiedziała z przymrużeniem oka, że mamy zasadniczo dwie możliwości: albo się zabić, albo na bieżąco rozwiązywać problemy. 

Jeśli czujemy się wypaleni, musimy zmienić pracę. A jeśli się boimy, że nie poradzimy sobie finansowo, to pojawi się kolejny problem, którego rozwiązanie popchnie nas do przodu. Moi bohaterowie pewnie by się z tym zgodzili. Każdy z nich jest na innym etapie życia. W zależności od warunków społecznych, moment uświadomienia sobie, jaka jest ich sytuacja życiowa, jest inny. 

Najwcześniej świadomość zdobywa Krzysiek. Odkąd rozumie, że jest osobą LGBT+, wie, że musi żyć na własnych warunkach. Osoba uprzywilejowana – Ludwik – biały, heteronormatywny mężczyzna – najpóźniej, bo nie musi mierzyć się z przeciwnościami. Biały facet hetero często nie musi o nic walczyć – może nawet nie widzieć, co jest poza strefą komfortu. Jana – emigrantka – spełnienie marzeń jej matki o kobiecie sukcesu, śpieszy się, ale nie wie dokąd. Z czasem zaczyna rozumieć, że też musi podjąć decyzję o wyjściu poza schemat.

A jaki ty byłeś?

Starałem się być grzecznym dzieckiem. Podchodziłem do życia poważnie. Gdy miałem 15 lat, na spowiedzi ciekawski ksiądz zadawał mi mnóstwo intymnych pytań. Powiedziałem mu, że jestem gejem. A on, że powinienem się leczyć. Pomyślałem sobie, że absolutnie tego nie zrobię. 

Od tej pory nie po drodze mi z katolicyzmem. Już nigdy nie pozwolę, żeby ktoś mną pomiatał. Nie będę klęczał, bo tego wymaga ode mnie tradycja. Zrozumiałem wtedy, że zamiast się dopasować, muszę odnaleźć swoje miejsce w świecie. I że niezależność da mi siłę. 

W książce urzeka mnie pewna wersja miejskiego slow life’u. Bohaterowie mają czas ze sobą rozmawiać.

To się narodziło z tęsknoty za studiami, kiedy był czas na budowanie relacji. „Dorosłe” – najgorsze słowo na świecie – życie nam to odebrało. Nie chcę popełnić błędów ojca Ludwika, który uważał, że liczą się tylko pieniądze. W pewnym momencie wypaliłem się zawodowo, bo pracy było naprawdę dużo. Myślałem też, żeby wziąć drugi kredyt, żeby kupić większe mieszkanie. A potem uznałem, że fajniej się zatrzymać i dokończyć powieść.

Fot. Materiały prasowe

Neoliberalizm się wypalił? Chyba nie wierzymy już, że spełnione ambicje dadzą nam szczęście.

Tak, nasze pokolenie karmiło się pędem, a potem zrozumieliśmy, że to prowadzi donikąd. Pandemia pozwoliła mi trochę przewartościować życie. Nie zrozum mnie źle, nie założę teraz obwoźnego cyrku, żeby zupełnie wyłamać się ze schematu. Chcę odnajdywać się w systemie kapitalistycznym, bo nie wierzę, że sam z nim wygram. Ale wolę wieść świadome życie. 

Model pracy i życia można wynegocjować i renegocjować pod siebie. Kiedy studiowałem, narracja była taka, że nielicznym się uda. I tylko pod warunkiem, że będziemy harować. Na początku pracowałem więc za darmo, bo chciałem się uczyć. Dziś uważam, że praca to wymiana czasu i kreatywności na pieniądze. Gdy zdobywasz doświadczenie, gratyfikacja powinna wzrosnąć. I warto odrobinę kreatywności zostawić sobie na życie prywatne, nie oddawać całego siebie systemowi.

Czyli to powieść o poszukaniu alternatyw, przestrzeni wolności własnej w ramach systemu?

To powieść emancypacyjna. Teraz mogę to już powiedzieć wprost. Wydaje się, że opowiadam o awansie społecznym. Ale w pokoleniu moich bohaterów, na ostatniej prostej, gdy już osiągnęli prawie wszystko, co zamierzyli, musi nastąpić przedefiniowanie roli społecznej. Następuje przebudzenie. Stawiamy sobie pytanie o to, czy aby na pewno jestem tu, gdzie chcę być. 

W przypadku Jany awans nie polega już na tym, żeby robić coś, czego nie mogły robić jej matka czy babka, tylko zrobić coś dla siebie. Krzysiek nie jest już tylko przyjacielem gejem, dodatkiem do heteronormatywnych bohaterów. Ani ofiarą poddaną opresji, ani zabawnym kumplem pomagającym dobierać buty. Ludwik też nie goni ślepo za wszystkimi możliwościami, które daje mu życie, tylko podejmuje świadomą decyzję o rezygnacji z przywileju. Jego życie jest w jego rękach, po uporządkowaniu szafy i burdelu w głowie. Czego sobie też życzę.

Czujesz się dorosły? 

Od roku jestem dorosłym człowiekiem. Podczas pracy nad powieścią zrobiłem sobie bilans trzydziestolatka. Jestem już za stary, żeby kłócić się z rodziną o moje wybory życiowe. Dokonałem całkowitego coming outu przed dziadkami. Piętnaście lat żyłem w kłamstwie, żeby ich „chronić”. Zabrakło mi już siły na udawanie. A oni przyjęli to spokojnie, pewnie o wiele spokojniej, niż gdybym powiedział im o tym jako nieogarnięty piętnastolatek. 

Jakie jeszcze decyzje podjąłeś? 

Zamiast pisać sprayem brzydkie słowa na drzwiach kościoła, dokonałem apostazji. Przestałem być numerkiem w kościelnym Excelu.

Spojrzałem w lustro i powiedziałem sobie, że nie muszę być najlepszy w klasie, bo od dawna nie chodzę już do szkoły. 

Jestem dość dobry, żeby napisać książkę. I wcale nie muszę być najlepszym debiutantem. A moje życie nie musi być pasmem sukcesów. Muszę być po prostu szczęśliwy. Jakkolwiek banalnie to brzmi, właśnie szczęście jest najważniejsze. 

Powieść Sebastiana Nowaka „Powszednia historia” ukazała się 18 maja 2022 roku nakładem Wydawnictwa W.A.B. 

Fot. Materiały prasowe

„Pride” to hasło przewodnie czerwcowego wydania „Vogue Polska”. Więcej inspiracji znajdziecie w magazynie. Do kupienia w salonach prasowych i online. 

Fot. Stefan Heinrichs

 

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij