Znaleziono 0 artykułów
13.10.2020

Wczoraj i dziś: Lily Collins

13.10.2020
Lily Collins w 2000 i 2020 roku (Fot. Getty Images)

Odtwórczyni tytułowej roli w serialu „Emily w Paryżu” po raz pierwszy pojawiła się na ekranie jako dwulatka. Później marzyła o karierze dziennikarki. Gdy potem o dorosłą Lily Collins upomniało się kino, nie było już odwrotu. Musiała zostać gwiazdą.

Banalny, infantylny, naiwny – krytycy prześcigają się w wymyślaniu kąśliwych epitetów pod adresem „Emily w Paryżu”. Nie mają przy tym wątpliwości, że nowy serial Darrena Stara, twórcy „Seksu w wielkim mieście”, to eskapizm w czystej postaci. Większość widzów jeszcze długo nie wyjedzie poza miejsce zamieszkania, nie mówiąc już o wycieczce do Paryża. Może gdyby produkcja miała premierę rok temu, przeszłaby bez echa. Dziś wyraża tęsknotę za podróżami, romantyzmem, nowymi szansami.

Gdy ponad rok temu Lily Collins, odtwórczyni tytułowej roli, leciała do Europy na plan zdjęciowy, nie mogła przypuszczać, że „Emily w Paryżu” stanie się odtrutką na pandemiczną chandrę. Ale wiedziała, dlaczego zdecydowała się zagrać dziewczynę z Chicago, która dostaje pracę marzeń po drugiej stronie Atlantyku. Sceptyków stawia do pionu zdaniem, z którym trudno polemizować. – To serial o samoakceptacji, a tej potrzebują wszystkie dziewczyny – mówi Collins.

Aktorka wie, co mówi. Jej droga do samopoznania była długa. Historia życia Lily w kilku miejscach pokrywa się z opowieścią o Emily. Aktorka i jej bohaterka musiały odnaleźć się na nowo w obcym kraju. Tyle że Lily już jako mała dziewczynka. Urodziła się 18 marca 1989 r. w angielskim Guildford jako córka sławnego taty – Phila Collinsa z zespołu Genesis – i mniej znanej mamy – Jill Tavelman, której nie udało się zrobić kariery w Hollywood. Gdy Amerykanka Jill rozwiodła się z Brytyjczykiem Philem, przeprowadziła się do Los Angeles. Sześcioletnia wówczas Lily (już po debiucie przed kamerą w serialu BBC „Growing Pains” w 1992 r.) nie rozumiała, dlaczego jej rodzice już się nie kochają. Nie mogła pogodzić się z tym, że będzie widywać tatę tylko od święta. Nie radziła sobie w nowym kraju, nowym mieście, nowej szkole. Na lekcjach milczała, bo ukrywała brytyjski akcent. Wyraziste brwi, które potem stały się jej znakiem rozpoznawczym, goliła i wyrywała, żeby się nie wyróżniać. Potem zaczęła się głodzić albo objadać. Brała też leki przeczyszczające. O zaburzeniach odżywiania opowiedziała w filmie „Aż do kości” z 2017 r., którego bohaterka zagładza się niemal na śmierć.

We wspomnieniach wydanych trzy lata temu „Unfiltered: No Shame, No Regrets, Just Me” Collins jasno wskazała przyczynę problemów. Nie czuła, że tata ją kocha. Karała się więc głodówkami. „Wszystko mnie bolało. Nie miałam okresu przez dwa lata. Straciłam kontrolę nad moim życiem. Bałam się, że nie będę mogła mieć dzieci” – pisała o anoreksji. Pamiętnik pomógł w przebaczeniu. „Wybaczam ci, że nie byłeś takim tatą, jakiego potrzebowałam. Rozwód bolał mnie za mocno. Nie lubiłam siebie, bo miałam problemy z ojcem” – wyznawała też Collins.

Tę niepewność widać na zdjęciach z 2000 r. Lily towarzyszyła tacie na kilku galach, m.in. na rozdaniu Złotych Globów, gdzie Phil Collins otrzymał statuetkę za piosenkę „You’ll Be in My Heart” z „Tarzana”. Lily uśmiecha się uroczo do obiektywu, ale widać, że jest onieśmielona. Kurczowo trzyma się ojca, jakby zaraz miał jej uciec. O tym, że jest sławny, przekonała się niedługo wcześniej, gdy podczas rodzinnej wycieczki do Disneylandu zobaczyła mężczyznę w T-shircie z nadrukiem twarzy Collinsa.

Dziś Phil i Lily mają bliską relację. Codziennie wysyłają sobie wiadomości. Na jej Instagramie (ponad 20 mln fanów) można też znaleźć mnóstwo archiwalnych zdjęć. Na jednym z ostatnich malutka Lily słucha bajki czytanej przez tatę. „Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Ojca dla mojego pierwszego opowiadacza historii. Dziękuję, że zaraziłeś mnie kreatywnością. Im jestem starsza, tym lepiej rozumiem, jak dużo osiągnąłeś. Niezależnie od tego, ile kilometrów nas dzieli, zawsze jesteśmy blisko” – napisała.

Nastoletnia Lily kreatywność chciała wyrażać jako dziennikarka. Pisywała dla „Seventeen”, „Teen Vogue” i „Los Angeles Times”. Występowała też w programie „Kids Pick the President” podczas wyborów w 2008 r. Wtedy głosowała na Baracka Obamę, teraz wspiera Joego Bidena.

Aktorstwo powróciło trochę niespodziewanie. Dziesięć lat temu zagrała w kilku odcinkach „90210”, potem tytułową rolę w „Królewnie Śnieżce” i oscarowym „Wielki Mike. The Blind Side”. Podobają jej się trudne role, takie jak w „Aż do kości”. Ostatnio zagrała dziewczynę psychopatycznego mordercy Teda Bundy’ego w „Podły, okrutny, zły” i Fantine w serialowej wersji „Les Misérables”. Po „Emily w Paryżu” wystąpi w „Titan”, „Halo of Stars” o trupie cyrkowej i „Gilded Rage”, wspólnym filmie z narzeczonym, reżyserem Charliem McDowellem (synem Mary Steenburgen i Malcolma McDowella). Zaręczyli się pod koniec września na pustyni. Lily wierzy, że Charlie jest miłością jej życia. Jako dziecko z rozbitego małżeństwa długo nie wierzyła, że może spotkać tego jedynego. „Czekałam na ciebie całe życie. Teraz nie mogę się doczekać, żeby spędzić jego resztę tylko z tobą” – napisała, publikując zdjęcia z pierścionkiem.

Znów jej życie przypomina historię Emily – jest zakochana, w dobrym momencie kariery, pogodzona ze sobą. Komedia romantyczna na ekranie i poza nim może mieć tylko jedno zakończenie – Lily musi wreszcie zagrać Audrey Hepburn. Z filigranową sylwetką, ciemną oprawą oczu i porcelanową cerą Collins od zawsze porównywano do legendy kina. Serialowa Emily nosi się jak bohaterka „Zabawnej buzi”. „Chciałabym zobaczyć cię w roli Audrey” – pisze fanka na Instagramie.

Collins na razie takiego zwieńczenia nie potrzebuje. Została nową ulubienicą Netfliksa. Już 4 grudnia pojawi się w czarno-białym „Manku” Davida Finchera o kulisach powstawania „Obywatela Kane’a” Orsona Wellesa z 1941 r. (w roli reżysera dawno niewidziany Gary Oldman), uważanego za najlepszy film w historii kina.

Lily pisze też drugą książkę o tym, czego nauczyła się podczas lockdownu. – Pokochałam surfing, bo uczy utraty kontroli. To dobra lekcja na czas pandemii – mówiła w wywiadzie dla amerykańskiego „Glamoura”, podkreślając, że codziennie rano medytuje. – Wiem, że to głupio zabrzmi, ale nigdy nie byłam tak szczęśliwa, jak podczas tego niepewnego dla wszystkich czasu.

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij