Znaleziono 0 artykułów
25.02.2020

Zmiany, które trzeba zatrzymać

25.02.2020
(Fot. Zuzanna Szamocka)

Polska leży w takim miejscu, że jeżeli bardzo się przyłożymy, będziemy tu mogli przetrwać. Choć niektóre tereny nadmorskie będą tak często zalewane, że nie będą się nadawały do stałej zabudowy – dr Aleksandra Kardaś, fizyczka atmosfery, współtwórczyni portalu Nauka o Klimacie, opowiada, co – w związku ze zmianami klimatu – czeka nas w najbliższym czasie. Naprawdę to ostatnia chwila, żeby się przyłożyć.

Dużo mamy przekłamań i niedopowiedzeń w sferze publicznej dotyczących zmian klimatu?

Na szczęście coraz rzadziej się zdarza, że ktoś opowiada publicznie oczywiste nieprawdy. Zdarzają się przeinaczenia, bo ktoś niedokładnie coś zrozumiał, ale w świadomości społecznej nastąpił ogromny progres w sferze wiedzy o zmianie klimatu. Jeszcze kilka lat temu zdarzało się, że nawet najbardziej bezsensowne wypowiedzi publiczne przyjmowano bezkrytycznie.

(Fot. Zuzanna Szamocka)

Dalej mamy politycznych i religijnych negacjonistów katastrofy klimatycznej, ale rozumiem, że coraz mniej osób daje się im zwieść, bo drastyczne zmiany widać gołym okiem. Porozmawiajmy o Australii, bo pustoszące ją pożary, odcięci od świata ludzie i ginące zwierzęta przez kilka miesięcy nie schodziły z pierwszych stron mediów. Czy to była sytuacja wcześniej niespotykana?

Sezonowe pożary w Australii nie są nowym zjawiskiem. Tegoroczny sezon jeszcze trwa i dopiero w marcu będzie można podsumować straty. W tym roku wyjątkowe jest to, że pali się inna część Australii niż zwykle. Dotychczasowe rekordowe pożary występowały w północnej i zachodniej części kraju. Tym razem pojawiły się w południowo-wschodniej części i miały bardzo duży zasięg.
W Australii – tak jak w innych regionach – obserwujemy coraz dłuższe i coraz częstsze susze oraz coraz wyższe temperatury wydłużające sezon pożarowy. Po kilku latach suszy wyschnięta ściółka i roślinność stanowi paliwo dla spektakularnych pożarów. W przypadku Australii mamy do czynienia z coraz częstszym występowaniem wyżów, które utrudniają napływy nad kontynent wilgotnego powietrza z południa. Także rozkład temperatur na Oceanie Indyjskim coraz częściej sprzyja temu, by opady występowały z dala od lądu. Takich efektów synoptycznych jest więcej. W dodatku podczas pożarów formują się specyficzne, rozbudowane w pionie chmury, w których powstają wyładowania elektryczne, pioruny, mogące podpalać kolejne miejsce. Do tego, gdy dochodzi do „oberwania” takiej chmury i zgromadzone w niej kropelki zaczynają szybko opadać wraz z powietrzem, to w wysokich temperaturach mogą odparować, zanim dotrą do powierzchni Ziemi. Zamiast deszczu mamy wtedy suchy podmuch wiatru, ułatwiający rozprzestrzenianie się ognia. Zmiana klimatu sprzyja podobnym zjawiskom nie tylko w Australii.

Oprócz suszy, która jest jednym z efektów zużywania przez nas paliw kopalnych, przemysłowej hodowli zwierząt i innych globalnych złych praktyk, pożary powstają po prostu na skutek podpaleń.
 

Specjaliści oceniają, że 90 proc. pożarów jest zapoczątkowanych przez człowieka – przypadkowo lub czasem celowo. Ale nawet gdybyśmy nie powodowali pożarów w sposób bezpośredni, część wybuchałaby i tak, z powodów naturalnych – wzniecana przez pioruny czy wysokie temperatury. Na pewno jednak w związku z globalnym ociepleniem pożary mają w ciągu roku coraz więcej czasu na rozprzestrzenianie się i obejmują coraz większe obszary.

Czy skala tych zjawisk rośnie z roku na rok?

Jest mało prawdopodobne, żeby z roku na rok susze, temperatury czy pożary były rekordowe. Z roku na rok statystyki się wahają, ale nie miejmy złudzeń – kiedy analizujemy okres 30-50 lat, to widzimy, że mamy do czynienia ze stałym trendem wzrostowym.

W Polsce obecnie wystarczy rzut oka za okno – mamy w większości kraju pierwszą zimę bez zimy. Czego możemy się spodziewać w najbliższych latach?
 

Temperatura Ziemi najwolniej rośnie na równiku, a najszybciej na biegunie północnym i w okolicach. Nasze położenie geograficzne sprawia, że w Polsce średnia temperatura rośnie szybciej niż globalna średnia. Mamy coraz mniej wiatrów zachodnich, które przynosiły co kilka dni zmianę pogody i powietrze znad oceanu, a coraz więcej wiatrów z południa lub północy. Na pewno będą się jeszcze zdarzały ataki zimy, chłodne miesiące czy dni, ale trend jest taki, że będzie coraz więcej upałów i coraz krótsze zimy. Do tego jedną z cech zmiany klimatu jest to, że w miarę, jak rośnie średnia temperatura, większy staje się rozrzut między możliwymi temperaturami. W lecie może wystąpić zarówno blisko czterdziestostopniowy upał, jak i kilkunastostopniowy chłód.

Czemu zmieniły się kierunki wiatrów nad Polską?

Dlatego, że ogrzewa się okolica bieguna północnego. Kiedy na biegunie ubywa lodu, wpływa to bardzo istotnie na bilans energetyczny w tym miejscu. Lód rozprasza promieniowanie słoneczne, odbija je, a powierzchnia wody jest ciemna, pochłania promieniowanie słoneczne i się nagrzewa. Dlatego następuje sprzężenie: im mniej lodu, tym cieplej, co powoduje topnienie jeszcze większej ilości lodu i dalsze, przyśpieszone ocieplenie.
W efekcie maleje różnica temperatur pomiędzy biegunem a szerokościami tropikalnymi. Kiedy ta różnica jest mała, wiatry zachodnie słabną i przestają docierać do Polski. 

Powracają w mediach doniesienia o tym, że w Polsce może zabraknąć wody. Mamy czego się bać?

Ten temat powraca w wielu raportach, np. Koalicja Klimatyczna wydała niedawno opracowanie „Rolnictwo w obliczu suszy a bezpieczeństwo żywnościowe”, w którym opisano zagrożenie suszą w Polsce. Co ciekawe, nie zmieniają się za bardzo sumy opadów, ale coraz częściej mamy długie okresy bez deszczu, a potem krótkie ulewy. Kiedy jest sucho i my, i rośliny zużywamy zapasy ze zbiorników podziemnych, z gleby. Kiedy przychodzi krótka ulewa, woda nie zdąża wsiąknąć w ziemię, nie zdąża przesączyć się, żeby wypełnić warstwy wodonośne, studnie czy zbiorniki głębiej pod ziemią. Duża część wody spływa po powierzchni do rzeki i morza, staje się słona i przestaje być użyteczna. To właśnie zmiana rytmu opadów jest naszym problemem.

Czy na skutek zmian klimatycznych nasze dzieci będą musiały uciekać z Polski?

Miejmy nadzieję, że nie, ale zmiany klimatu będą wymagały od nas konkretnych zmian w trybie życia. Będziemy musieli zamienić ziemniaki na kukurydzę albo soję, ale Polska leży w takim miejscu, że jeżeli bardzo się przyłożymy, będziemy tu mogli przetrwać. Oczywiście sytuacja będzie różna w różnych częściach kraju. Niektóre tereny nadmorskie będą już w najbliższych dekadach regularnie zalewane, co oznacza, że nie będą się nadawały do stałej zabudowy.

(Fot. Zuzanna Szamocka)

To jak możemy się przyłożyć do tego, żeby w przyszłości móc tutaj żyć?

Warunkiem koniecznym jest oczywiście rezygnacja z energetyki węglowej i wprowadzenie rozwiązań, które pomagają przetrwać upał w mieście. Energetyka nie będzie mogła wymagać takich ilości wody do chłodzenia, jak teraz. Obecnie latem mamy wiele układów, które wymagają chłodzenia – klimatyzacja, serwerownie, chłodnie spożywcze – to zwiększa letnie zapotrzebowanie na energię elektryczną.

Jeśli coraz bardziej prawdopodobne niedobory wody będą oznaczały kłopoty z zasilaniem, skutki mogą być bardzo poważne. Łatwo to sobie wyobrazić w kontekście działania szpitali czy miejsc zbiorowego odżywiania.

Musimy też jak najszybciej dostosować się do nowego rytmu opadów – nie pozwalać sobie na tracenie wody, która spada w tych krótkotrwałych ulewach. To kwestia tworzenia nowych zbiorników, ale też dbania o to, żeby różne powierzchnie były przepuszczalne dla wody, tak żeby mogła szybko wsiąkać w glebę czy gromadzić się w zagłębieniach terenu. Trzeba tam, gdzie to możliwe, odstępować od melioracji nastawionej na wysuszanie gleb. Warto za to dbać o powiększanie obszarów zielonych w miastach.

To postulaty dla władz samorządowych i rolników. A czego powinniśmy domagać się od władz centralnych?

Tak, jak mówiłam, bardzo istotna jest rezygnacja z węgla. Tu kluczowa wiadomość dla władz jest taka: im szybciej ograniczymy zmianę klimatu, tym łatwiej i mniejszym kosztem będzie się do niej można dostosować. Inwestowanie w ograniczanie zmiany klimatu zwyczajnie nam się opłaci.
To dotyczy wszystkich krajów. Wszyscy musimy całkowicie odejść od użycia w energetyce paliw kopalnych – węgla, ropy, gazu. Polska niestety ostatnio wróciła do pierwszej dwudziestki krajów, które emitują najwięcej dwutlenku węgla ze spalania paliw kopalnych. To oznacza, że jesteśmy w grupie 10 proc. największych emitorów. Nie jest to zaszczytne miejsce. 

Co się stanie z klimatycznego punktu widzenia, jeśli Polska dalej nie będzie wypełniać zobowiązań dotyczących rezygnacji z węgla?

Ktoś będzie musiał po nas posprzątać, nadrobić. Łatwiej i skuteczniej dla Ziemi jest, kiedy każdy kraj odpowiedzialnie robi swoje. 

Czy jest jakiś deadline, po którym będzie za późno na sensowne przestawienie zwrotnicy w polityce klimatycznej?
 

Nigdy nie jest za późno. Każde ograniczenie pozwoli nam spowolnić ten proces i sprawić, że np. poziom morza podniesie się o kilka centymetrów mniej, a to oznacza ocalenie konkretnych terenów, gdzie żyją ludzie.

Którzy w innym wypadku, uciekając przed głodem i suszą, dotrą do nas jako uchodźcy…

Tak. Wyznaczane deadliny to punkty orientacyjne, które pozwalają umówić się na dążenie do konkretnego celu, jak np. zatrzymanie ocieplenia na poziomie półtora stopnia, dzięki całkowitemu zatrzymaniu emisji gazów cieplarnianych do 2050 r. Trzeba jednak pamiętać, że w rzeczywistości jesteśmy w stanie wyznaczyć takie cele tylko z określoną dokładnością, z pewnym zakresem prawdopodobieństwa. W przypadku scenariusza, o którym mówię, prawdopodobieństwo sukcesu to „powyżej 50 proc.”, niekoniecznie „blisko 100 proc”.

Czy możliwy jest w najbliższym czasie naukowy przełom, który zatrzyma procesy, które uruchomiliśmy? Gdyby tak na przykład w ciągu kilku lat takie projekty, jak obojętne dla środowiska samochody na wodór i mięso produkowane z roślin bez konieczności przemysłowych hodowli zwierząt, weszły w życie na masową skalę…

Z geofizycznego punktu widzenia, byłaby szansa na to, żeby te procesy zatrzymać, ale jesteśmy bardzo daleko od ich cofnięcia. Nawet gdybyśmy zatrzymali emisję gazów cieplarnianych, to jeszcze przez kilka dekad klimat będzie się ocieplał, bo Ziemia z opóźnieniem reaguje na wzrost koncentracji tych gazów. Nadwyżka dwutlenku węgla pozostaje w atmosferze na setki czy tysiące lat. Wycofanie jej z atmosfery przez naturalne procesy będzie trwało bardzo, bardzo długo. 

Im dłużej trwa emisja gazów na obecnym poziomie, tym więcej przybywa zjawisk, które są spowodowane przez ocieplenie i potem to ocieplenie wtórnie nasilają – tak jak topnienie lodu na biegunie. Części tych zjawisk nie da się już zatrzymać.

Co może zrobić każda i każdy z nas? Czy działanie pojedynczych osób ma znaczenie?

Najskuteczniejsze jest działanie systemowe, z poziomu miasta, państwa, przedsiębiorstwa i warto na nie naciskać. Oczywiście osobiste wybory również odgrywają w tym rolę. Wyobraźmy sobie np. taką sytuację: ktoś jeździ transportem publicznym, testuje go codziennie i zgłasza uwagi do funkcjonowania tego transportu. Część z nich jest uwzględniana, jakość transportu podnosi się i kolejne osoby chętniej się do niego przesiadają.

Tak było w Warszawie z rowerami Veturilo – ludzie polecali sobie ten system. Zobaczyli, że w niektórych sytuacjach to sposób na szybsze przemieszczanie się po mieście i uniknięcie korków. W efekcie w Warszawie w ciągu kilku lat transport rowerowy stał się bardziej popularny.

Bo nasze zachowania mogą przeradzać się w trendy. Przecież wszyscy patrzymy na siebie nawzajem. Kiedy widzę, że ludzie zaczynają przychodzić do sklepu z własnymi bawełnianymi torbami, rozważam tę opcję. Jeśli sąsiad montuje na dachu panele słoneczne, zaczynam się tym interesować i mogę bezpośrednio dopytać o plusy i minusy takiego rozwiązania, a wśród plusów są niższe rachunki za zużycie energii. A jeśli zaproszę gości na kolację i przygotuję pyszne sycące rzeczy wege, to moi goście mogą zauważyć, że obciążona dużym „śladem węglowym” wołowina nie jest warunkiem udanego posiłku.

Czy środowisko naukowe jest optymistyczne co do naszej przyszłości? Postęp wyprzedzi katastrofę?

Ja jestem w kręgu naukowców zajmujących się naukami przyrodniczymi, którzy na co dzień patrzą na to, jak zmienia się środowisko, i w tym kręgu, niestety, jest dużo pesymizmu. Przyrodnicy widzą, jak obiekty ich badań znikają: jak topnieją lodowce, jak zwierzęta zmieniają zasięg występowania lub wymierają. Jak zmieniają się ważne statystyki w klimacie. Przyrodnicy widzą szybkość zachodzenia tych dramatycznych zmian. Mogę tylko mieć nadzieję, że naukowcy zajmujący się techniką, czyli ci, którzy mogą pomóc nam np. znaleźć nowe źródła i możliwości magazynowania energii, mają bardziej optymistyczny ogląd sytuacji.

Rozumiem, że w tej sytuacji używanie słowa katastrofa w kontekście zmian klimatycznych nie jest przesadą?

Te zmiany są obecnie procesem gwałtownym i drastycznym, w tym sensie, że widać je wyraźnie na przestrzeni pięcioleci i dziesięcioleci. Naukowcy mówili głośno o zmianie klimatu już w latach 90., a nawet wcześniej. Niestety wtedy nie podjęto działań, które mogłyby zatrzymać ten proces. Teraz jesteśmy już na etapie minimalizowania strat i nie zdarzy się cud, który rozwiąże ten problem z dnia na dzień.

Jeśli chcemy mu przeciwdziałać, to w przypadku Polski zasadniczym zadaniem jest odejście od energetyki węglowej. Zarówno to, jak i inne, konieczne zmiany będą możliwe, jeśli do polityków i prezesów firm dotrze komunikat, że społeczeństwo nie tylko się na nie zgadza, ale wręcz ich oczekuje. 

Musimy też wyposażyć w wiedzę kolejne pokolenia. Nauka o zmianie klimatu nie musi być osobnym przedmiotem szkolnym, ale powinna stać się częścią programu przedmiotów istniejących. Zmiana klimatu to zjawisko geofizyczne, które podyktuje nam całą masę decyzji w przyszłości, ukształtuje międzynarodowe traktaty i umowy, nakreśli kierunki w energetyce i przemyśle. To wydarzenie definiujące nasze czasy, tak jak kiedyś różne okresy definiowały wielkie wojny. Jeżeli ludzie mają podejmować racjonalne decyzje zawodowe czy wyborcze, muszą te procesy i ich wpływ na życie całej planety naprawdę rozumieć.

Agata Diduszko-Zyglewska
Proszę czekać..
Zamknij