
Po wyborach prezydenckich trudno pogodzić się z porażką, bo przegrały ideały. Jak radzić sobie, gdy zakwestionowane zostają najważniejsze dla nas drogowskazy życiowe? Kiedy trzeba się pożegnać z istotnymi wartościami?
Czasem przegrywam. Przegrywamy. We własnej grze lub w zbiorowym marzeniu. Tak się zdarza, choć wydawało się, że zrobiliśmy wszystko, by było inaczej. Właściwa myśl, wspaniały projekt, energia i dobra wola, a mimo to nie udało się. Tyle pracy i wysiłku na nic. Nie wiem, czy na nic. Ale bez spodziewanego rezultatu. Jeszcze pamięta się podgrzewane entuzjazmem nadzieje, wysiłek, by osiągnąć cel, zmęczenie wielogodzinnymi staraniami. Klęska zaskakuje, klęska osłabia. Co zrobić, żeby nie dać się jej zniszczyć?
Żeby rozcieńczyć gorycz niepowodzenia, przypominam sobie porażki z dzieciństwa. Wtedy wierzyłam, że wszystko jest możliwe
„Kto nie ryzykuje, przegrywa dwa razy” – mówią doświadczeni. Inni dowodzą, że „wielkie zwycięstwo buduje się na wcześniejszych klęskach”. Zastanawiam się, jak rozcieńczyć gorycz niepowodzenia, ze zniechęcenia i rozpaczy wydostać się ku przyszłości. Ku wierze, że „jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie”?
Próbuję sobie przypomnieć moje dziecięce porażki. Drugie miejsce za kostium z bajki w przedszkolu. Trzecie w konkursie recytatorskim wiersza Władysława Broniewskiego. Brązowy medal w pływaniu. Poza podium na robotach ręcznych. Moje wyszywanki były niestaranne, a danie z sera i sardynek, zwane „awanturką”, smakowało gorzej niż kilku zdolniejszych koleżanek. W każdej z tych konkurencji liczyłam na wygraną. Tak mają prymusi i prymuski, dla których nie ma niemożliwego i próbują sięgnąć nieba.
Przegrywając, martwiłam się – cierpiała moja ambicja, miałam do siebie pretensje. Krótko. Nazajutrz od nowa stawałam do boju. Próbowałam dalej, bardziej, mocniej, cierpliwiej. Wydawało mi się, że rzetelna robota przy odrobinie talentu musi przynieść upragniony rezultat. Może nie pod razu, może trzeba będzie pracować wytrwalej, ale wszystkie cele wydawały mi się możliwe do osiągnięcia.
Przegrana jest wpisana w grę. Najważniejsze, by grać dalej. Stale się uczyć, także na gorzkich błędach
Pamiętam też wspólne porażki – przegrywane mecze, rozgrywki, wyścigi. Gry zespołowe rozkładały odpowiedzialność na kilka lub więcej osób i serc. Z jednej strony było to łatwiejsze, cierpieliśmy wspólnie, z drugiej istniało ryzyko wzajemnego obwiniania się. Samotną klęską można obciążyć los, zbiorowa to suma pojedynczych wysiłków i zdolności. Od trenera lub nauczyciela zależało, jak sobie z tym poradzimy. I bywało różnie.
Przegrana wpisana jest w grę. Nawet etymologicznie. Prze-grać. Każde działanie niesie ryzyko niepowodzenia. My i siła naszych charakterów decydują, jak i kiedy pozwolimy sobie się złamać. I o tym, jak długo da się próbować raz jeszcze. Łykać łzy, mówić o pięknej katastrofie i iść dalej. Bo przecież, dopóki żyjemy, wszystko jest możliwe. Przyszłość można zawsze zmienić. Czy zawsze?
Romain Gary jako mały chłopiec uczył się sztuki żonglowania. Najpierw trzema pomarańczami, potem czterema. Wierzył, że dzięki codziennym ćwiczeniom osiągnie doskonałość. Traktował to zajęcie jako trening rzemiosła i metaforę sztuki w ogóle. Rozumiał rozpacz sztukmistrza, który nie jest w stanie mnożyć w nieskończoność wirujących kul. Godził się zatem z porażką. I z faktem, że osiągnięcie mistrzostwa jest zwodnicze. Możliwe, ale krótkotrwałe, chwilowe, niejednoznaczne.
Najważniejsze, by grać dalej. Stale się uczyć, także na gorzkich błędach. Lepić połamane skrzydła, jak pisał nieoceniony Wojciech Młynarski. Nie poddawać się.
Przegrana bitwa nie oznacza przegranej wojny. Pocieszenia szukajmy w słowach Stefana Żeromskiego
To nie jest łatwe, kiedy przegrywamy z ideałami. Kiedy zakwestionowane zostają najważniejsze dla nas drogowskazy życiowe. Kiedy trzeba się pożegnać z tolerancją, demokracją i wolnością, odbieraną nam wbrew naszej woli. Pracowaliśmy, by było inaczej. Staraliśmy się wedle najlepszej woli realizować marzenia. Z takiej przegranej trudno się podnieść. Trudno powtarzać „róbmy swoje” i wierzyć, że za jakiś czas znowu dostaniemy szansę.
A może nadal aktualne jest – dla mnie, dla nas, dla Polski czerwca 2025 – pocieszenie Stefana Żeromskiego? „Człowiek, który utożsamił się z prawdą, musi czuć radość, rozkosz, wtedy nawet, gdy został pobity”. Próbuję. Przegrana bitwa nie oznacza przegranej wojny. Pytanie tylko, czy dożyjemy zwycięstwa?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.