Znaleziono 0 artykułów
02.08.2019

Bójmy się samych siebie

02.08.2019
(Fot. Materiały prasowe)

Przez 20 lat dziennikarka, pracownica socjalna i terapeutka Nikki Meredith odwiedzała w kalifornijskich więzieniach członkinie bandy Mansona. Szukała przyczyn, dla których tak młode i – wydawałoby się – zwyczajne dziewczyny popełniły potworne zbrodnie. Właśnie o tym są „Ludzkie potwory”.

Nocą z 8 na 9 sierpnia 1969 roku członkowie Rodziny, grupy Charlesa Mansona działającej na zasadzie sekty religijnej, na jego rozkaz dokonali przerażającej zbrodni. W domu przy Cielo Drive w Beverly Hills w bestialski sposób zamordowali będącą w zaawansowanej ciąży żonę Romana Polańskiego Sharon Tate i kilkoro jej gości, w tym Wojciecha Frykowskiego, przyjaciela Polańskiego jeszcze z Polski. Wśród oprawców były również Leslie Van Houten i Patricia Krenwinkel, wówczas młode dziewczyny.

Następnej nocy Rodzina Mansona zamordowała małżeństwo LaBianca. Okoliczności zbrodni były równie potworne, jak w rezydencji Tate, a kiedy powiązano ze sobą oba morderstwa, na Kalifornię – i chyba na całą Amerykę – padł blady strach. USA odetchnęły, gdy przypadkiem po kilku miesiącach morderców wykryto. Lecz przebieg procesu, który zakończył się w 1971 roku wyrokami dożywotniego więzienia (w Kalifornii nie stosowano wówczas kary śmierci), był równie szokujący, co samo morderstwo.

Manson – niespełniony muzyk rockowy mikrego wzrostu, wcześniej kilkakroć wchodził w konflikt z prawem – był charyzmatyczny, umiał manipulować i podporządkować sobie wyznawców, którzy deklarowali, że nie tylko są gotowi dla niego zabijać, lecz także oddać własne życie. Guru wieszczył zbliżającą się apokalipsę i wielką, krwawą rewoltę Czarnych. Rodzina miała przeczekać bunt w podziemnych labiryntach gdzieś pod Doliną Śmierci, a później wyjść na powierzchnię, pokonać rebeliantów i rządzić światem. Gdy data buntu minęła i jednak nic się nie wydarzyło, Manson sam postanowił sprowokować chaos. Mord na Sharon Tate i rodzinie LaBianca był elementem tego planu – wyczytanego ponoć w piosenkach Beatlesów, zwłaszcza w „Helter Skelter” ze słynnego białego albumu.

Podczas procesu prokurator nazwał kobiety Mansona ludzkimi potworami. Nie był w tej opinii odosobniony. Media opisywały detale zbrodni (jej uczestnicy przyznali, że nie czuli dla swoich ofiar żadnej litości, zaś okrucieństwo było niejako zamierzone), objaśniały – choć może bardziej zaciemniały – bałamutną ideologię Mansona, doszukiwały się przyczyn zbrodni w klimacie lat 60., młodzieżowym buncie, narkotykach i rewolucji obyczajowej. Ale nieliczni, którzy znali kobiety Mansona wcześniej, nie mogli uwierzyć, by były zdolne do tak brutalnych czynów, a zwłaszcza – by przez lata od popełnienia morderstwa nie czuły żadnych wyrzutów sumienia.

Nikki Meredith (Fot. Stephanie Mohan Creative Portraiture)

Przez 20 lat Nikki Meredith odwiedzała w kalifornijskich więzieniach Leslie Van Houten i Patricię Krenwinkel. Autorka jest dziennikarką, pracownicą socjalną i terapeutką. Szukała odpowiedzi na pytanie, dlaczego młode i – wydawałoby się – zwyczajne dziewczyny dokonały tak przerażających czynów. Właśnie o tym są „Ludzkie potwory”.

To książka dziwna, meandrująca i momentami wyprowadzająca z równowagi, bo przecież wszystko wydaje się oczywiste i już wielekroć opisywane. Wiemy wszak, że Rodzina Charlesa Mansona składała się ze zwyrodnialców, więc co tu rozumieć? Po co wałkować coś, co już dawno rozwałkowano?

Więcej – Meredith nie skupia się wyłącznie na samym morderstwie oraz na dzieciństwie i wczesnej młodości Leslie i Patricii. Nie zrzuca winy za zbrodnię na demoniczną i psychopatyczną osobowość Mansona, na szemrane talenty religijnego przywódcy i psychicznego manipulatora. Za to drąży, odpytuje ludzi zupełnie niezwiązanych z zabójcami i ofiarami, zagląda we własną przeszłość, analizuje swoje działania i zaniechania, niektóre na pozór nieistotne, błahe, z czasów tak odległych jak nauka w kalifornijskim liceum i pierwsze lata studiów.

Dokąd taka wiwisekcja zaprowadzi Meredith? Co wspólnego ze zbrodnią przy Cielo Drive ma swastyka wyryta na czole Mansona? Może to symbol obłędu – tak nieistotny dla ludzi potworów – skoro nie odstręczył od grupy jednej ze współpracownic Mansona, bezgranicznie oddanej mu naganiaczki dziewcząt, która wszak była dzieckiem ocalonym z zagłady? Gdzie tkwi związek między śmiercią Sharon Tate a wrzaskami, które matka Nikki zafundowała nieznajomej kobiecie podczas włoskich wakacji? Co tu robi np. taki Garry, były chłopak Meredith, ambitny student wywodzący się z antysemickiej i rasistowskiej, choć poza tym niezwykle uczciwej i przyzwoitej rodziny? Albo amerykańska żołnierka z Iraku znęcająca się nad arabskimi więźniami?

A jednak Meredith błądzi po opłotkach swojego życia zupełnie świadomie, podobnie jak świadomie przywołuje atmosferę San Francisco epoki flower power, by zgrabnie przeskoczyć do mieszczańskich salonów, zagłębić się w poglądy tradycjonalistycznej, purytańskiej i podzielonej na klasy Ameryki. Po prostu uważa, że ludzki los i jego uwarunkowania to swego rodzaju ciągłość i jedność, na które wpływają zarówno indywidualna psychika oraz przeżycia, jak i posłyszana opowiastka, czyjaś opinia, pochwała lub przygana. Jej zdaniem nie istnieją – jak sądzę – uniwersalny gen okrucieństwa i żądzy krwi ani też jakieś szczególne uwarunkowania, które nakazują mu się obudzić. Empatia niby jest przynależną cechą naszego gatunku, lecz można ją wyłączyć, osłabić, zatrzymać. Bez empatii wszystko jest możliwe.

Książka Meredith, choć czasem denerwuje, stara się namówić, by uważać na samych siebie, przyglądać się swoim uczuciom, a nawet niewiele znaczącym wydarzeniom z własnego życia. Nie ma – powtarza – morderców z urodzenia, bo przecież jest jeszcze gorzej: w każdym człowieku czai się zalążek bezwzględnego zabójcy, prawie każdego można uzależnić i zmanipulować, wyprać mu mózg. Bójmy się samych siebie, a przynajmniej uważajmy, bo jesteśmy niezwykle zdolni. Szkoda, że do wszystkiego.

Nikki Meredith, „Ludzkie potwory. Kobiety Mansona i banalność zła”, tłum. Maciej Kositorny, wydawnictwo Czarne

Maria Fredro-Boniecka
Proszę czekać..
Zamknij