Znaleziono 0 artykułów
30.08.2025

Premiera „Bugonii” na festiwalu w Wenecji. Czy Yorgos Lanthimos zbytnio zaufał formie?

30.08.2025
(Fot. Materiały prasowe)

„Bugonia” Yorgosa Lanthimosa, pokazana premierowo na 82. Festiwalu Filmowym w Wenecji, to rzecz o teoriach spiskowych i marketingowych, o tym, jak bardzo blisko jednym do drugich oraz o tym, jak ich wyznawcy stają się potworami. Fani tria: Emma Stone, Jesse Plemons i Yorgos Lanthimos pewnie będą zachwyceni, ale tym razem, poza fenomenalnym poprowadzeniem aktorów, niewiele z filmu Lanthimosa wynika. Mistrz formy w formie – chciałoby się po raz kolejny napisać, ale tym razem forma – czarna komedia – przerosła mistrza albo zwyczajnie nie do końca trafnie jej użył, bo ciężar traum bohaterów jest tak duży, że trudno się z nich śmiać.

„Alpy” (2011), „Faworyta” (2018), „Biedne istoty” (2023), „Bugonia” (2025) – umieścić cztery filmy w konkursie głównym najstarszego festiwalu filmowego to nie lada wyczyn. Tym bardziej że za „Biedne istoty” Yorgos Lanthimos zgarnął również główną nagrodę weneckiego festiwalu – Leone dOro (Złotego Lwa). Aż cztery filmy reżyser greckiego pochodzenia zrealizował z Emmą Stone – poza „Alpami” Stone wystąpiła we wszystkich wymienionych tytułach, tym czwartym są „Rodzaje życzliwości” (2024).

Co wspólnego z numerologią ma najnowszy film Yorgosa Lanthimosa

W numerologii liczba 4 symbolizuje stabilność, praktyczność, pracowitość i odpowiedzialność. Osoby związane z wibracją liczby 4 są zazwyczaj ambitne, analityczne i zdyscyplinowane, dzięki swojej wytrwałości dążą do wyznaczonych celów. Cenią sobie porządek, lojalność i są godnymi zaufania partnerami oraz współpracownikami, choć mogą być zdystansowane i wolą pracę w pojedynkę, aby zachować spokój. Jednak źle wibrującej czwórce zdarza się wpadać w obsesje na punkcie swoich wyborów czy swojego zdania i zachowywać się tak, że nie będzie otwarta na żadne rozmowy i dyskusje, bo będzie zafiksowana na swoim punkcie widzenia – tyle mówią internety i AI. O dziwo, pasuje tu jak ulał…

(Fot. Materiały prasowe)

Ale po kolei. Dwóch szalonych zwolenników teorii spiskowych porywa dyrektorkę korporacji. Są przekonani, że jest kosmitką z planety Andromeda, gotową zniszczyć Ziemię – tak mniej więcej da się streścić fabułę „Bugonii”. Podążając za bohaterem filmu, Teddym (Jesse Plemons), internetowym geekiem, wrzuciłem natychmiast pytanie o numerologiczną czwórkę do chata GPT, żeby sprawdzić, czy przyniesie mi inspirację przy pracy nad tekstem. Efekt przerósł oczekiwania – wszystko, co przeczytałem, bezbłędnie charakteryzuje reżysera i jego muzę, a w konsekwencji wspólną bohaterkę ich najnowszej produkcji. Kino Lanthimosa jest ambitne, analityczne i zdyscyplinowane. To samo można powiedzieć o rolach Emmy Stone – wybiera raczej ambitne produkcje, analitycznie traktuje swoje role i z niebywałą dyscypliną i konsekwencją się w nie wciela. Tymi samymi cechami obdarzona zostaje Michelle (Stone) – szefowa technologiczno-farmaceutycznego giganta, korporacji, która według Teddyego odpowiada za chorobę jego matki (Alicia Silverstone) i dewastację środowiska. Michelle tak uwierzyła w swoją sprawczość zapisaną w tabelkach Excela, że stała się bezduszną królową lodu, wymagającą i surową, której strategia i samodyscyplina (wstaje o 4:30 rano, żeby ćwiczyć) wyniosły ją na okładki „Forbes’a” i „Timea”. Za sprawą sukcesu łatwo uwierzyła, że została boginią – nie zauważając, że przy okazji stała się potworem. Lub jak woli ją postrzegać Teddy – obcym. Kosmitą.

Teddy ma pasję – pszczelarstwo. Razem z kuzynem (w tej roli Aidan Delbis) odkrywają, że drastycznie spada populacja pszczół miodowych, które Teddy hoduje. Przyczyn Teddy zaczyna szukać w internecie i spiskowych teoriach, które prowadzą go wprost do Michelle i zarządzanego przez nią koncernu. Teddy planuje z kuzynem porwanie okrutnej szefowej, aby odmienić los własny i pszczół. Swój plan wcielają w życie i tu zaczyna się przedziwna makabreska z torturami, bryzgającą krwią i innymi „atrakcjami” mniej lub bardziej szokującymi dla widza. Konwencja konwencją, czarny humor lubimy, ale im dalej w opowieść, tym bardziej sprawa zaczyna się komplikować, bo wątki fabuły przedstawione w retrospekcjach Teddy’ego ukazują nam traumatyczne dzieciństwo bohatera, które ukształtowało jego psychikę. Mało tego, poznajemy też matkę Teddy’ego – ofiarę leczenia skutków zażywania opioidów, która leży w szpitalu w śpiączce. No i przestaje nam być do śmiechu.

„Bugonia” jest remakiem szalonej koreańskiej produkcji sprzed 20 lat

(Fot. Materiały prasowe)

Scenariusz „Bugonii” powstał w wyniku współpracy Lanthimosa ze scenarzystą Willem Tracym i jest remakiem koreańskiego filmu „Ratujmy Zieloną Planetę!” („Jigureul jikyeora!”) z 2003 roku. Koreańska produkcja była nieprzewidywalną, szaloną mieszanką brutalnego thrillera z science fiction podaną w formie groteski. Jeśli gdzieś szukać formalnych podobieństw, to przychodzi tu na myśl Tarantino i jego „Kill Bill”, gdzie sztuczna krew lała się strumieniami, a sceny walki były żywcem wyjęte z komików, a przy tym wzięte w czytelny dla widza nawias. Lanthimos w swojej wersji koreańskiej produkcji serwuje nam tak poważny i tragiczny finał, że film rozjeżdża się mu w zupełnie niezrozumiałe dla widza strony, czego nie tłumaczy również epilog w dystopijno-komediowej konwencji.

Lanthimos nie przekonał mnie do swojej wersji, tak samo jak nie przekonuje mnie jego autorska interpretacja filmu. – Duża część dystopii w tym filmie – wyjaśnia reżyser – odzwierciedla prawdziwy świat. Mówimy o tym, co dzieje się teraz, o tym, czego doświadczamy i przez co przechodzimy, i myślę, że ludzie wkrótce będą zmuszeni wybrać właściwą drogę. Bierzemy pod uwagę technologię, wojny, klimat, wszystko, co dzieje się na świecie, ale także to, jak wielu zaprzecza istnieniu tych problemów. Nazwałbym to raczej wiernym odzwierciedleniem naszych czasów niż filmem dystopijnym. Gdybym był fizykiem lub neurobiologiem, mógłbym mieć więcej odpowiedzi, ale na razie poprzestanę na tym.

Tak – jesteśmy przebodźcowani i zastraszani. Wypieramy problemy albo szukamy na nie lekarstwa w sieci. Nie wszyscy potrafimy krytycznie myśleć, dlatego dr Google potrafi nieźle namieszać nam w głowach. Mimo najlepszych chęci i wykształcenia wpadamy też w sidła wielkich korporacji i ich drapieżnych narzędzi manipulacji, które każą nam wierzyć, że sprawczy jesteśmy tylko wtedy, kiedy jesteśmy okrutni. Wszystko to sprawia, że jesteśmy coraz bardziej wyalienowani. O tym miał być film Lanthimosa, ale nie wyszło, bo tym razem mistrza formy zawiodła forma użyta do opowiedzenia tej historii.

Artur Burchacki
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Premiera „Bugonii” na festiwalu w Wenecji. Czy Yorgos Lanthimos zbytnio zaufał formie?
Proszę czekać..
Zamknij