Znaleziono 0 artykułów
13.03.2020

Być kobietą w Bejrucie

13.03.2020
(Fot. Getty Images)

Książka „B jak Bejrut” Iman Humaydan Younes, libańskiej dziennikarki i pisarki, opowiada o czterech Arabkach. Nie są to jednak krwawe morderczynie z samobójczych islamistycznych bojówek, maszynki do rodzenia dzieci wynajęte przez Państwo Islamskie ani skryte pod czarną abają żony bez poglądów, własnego zdania i poglądów. To kobiety zupełnie jak nasze polskie: kochają i chcą być kochane. 

Lubię takie książki. Może nawet bardziej niż inne, jakoś pokrewne tematem. Te wskazujące na uwikłanie kobiet we współczesny świat, który ciągle uważa, że kiecka to gorsze ubranie niż spodnie, ale wciąż oferuje jakąś szansę, manicure i pedicure, kwiaty, pierścionki i całowanie w dłoń. Ten nasz świat nie wie, jak bardzo się myli. Nie rozumie, do jakiego stopnia jest dyskryminujący i zakłamany, a jeśli popycha kobiety w ekstremum – warszawskie, paryskie, londyńskie lub mediolańskie, znajdzie dla siebie usprawiedliwienie.
Lecz tym razem opowiadamy o Libanie i Bejrucie, oglądanymi z kobiecej perspektywy. Ze wspomnieniem, jak działo się w tym cudownie pięknym, obfitym w zapachy, smaki i wiekową kulturę kawałku Bliskiego Wschodu, zanim wybuchła tam wieloletnia wojna. Nadeszły jednak parszywe czasy. A kto bardziej niż kobieta czuje ich swąd?

(Fot. materiały prasowe)

Przy okazji, nie dajmy się uwieść dzisiejszym stereotypom, obecnym w telewizyjnych przekazach. Książka „B jak Bejrut” Iman Humaydan Younes, libańskiej dziennikarki i pisarki, opowiada o czterech Arabkach. Nie są to jednak krwawe morderczynie z samobójczych islamistycznych bojówek, maszynki do rodzenia dzieci wynajęte przez Państwo Islamskie, żadne tam pingwiny skryte pod czarną abają bez poglądów i własnego zdania. To kobiety zupełnie jak nasze polskie: młodsze i starsze, ładniejsze i brzydsze, wierzące w tzw. czystość i doświadczające świadomie pełni życia, walczące o dzieci i o siebie. Takie po prostu jesteśmy, pod każdą szerokością geograficzną.

Tyle że, dzięki zgrabnemu ołówkowi oraz korzeniom Iman, jesteśmy w Bejrucie. I tu otwiera się jak najbardziej kobieca, ale też libańska rzeczywistość wojny domowej, w podręcznikowym sensie doskonałej, bo naprawdę wszystkich ze wszystkimi. Lilian, Warda, Camila i Maha muszą sobie z tym poradzić. Jedna jako matka dwójki dzieci. Druga jako chodząca trauma, a ta nakazuje, żeby za nic na świecie nie opuszczać mieszkania w bombardowanej kamienicy. Trzecia – dziewczyna wyzwolona (lecz czy do końca?), bywalczyni wielu łóżek i pubów na całym świecie, najpewniej świetna kochanka, ale jeszcze lepsza kumpelka. No i ta czwarta, po prostu dobra.

Czego dowiemy się o tych kobietach? Że były, po libańsku, kolorowe i otwarte. Za rodzinnymi korzeniami mogły wierzyć w Chrystusa (to libańscy chrześcijanie – maronici – en bloc odpowiedzialni za największe zbrodnie w kraju), wyjść za mąż za muzułmanów (tych jest w Libanie kilka konfesji), pozwalały sobie, to akurat z wyznania druzyjki, kochać się z maronitami. Gdy wybuchła wiele lat temu ta bezsensowna libańska wojna, przeprowadzały się, dla mężczyzn i za mężczyznami, do obcych sobie kwartałów ukochanego miasta, gdzie z dnia na dzień stawały się obcymi i wrogami. Lub uciekały za granicę do prawdziwych stolic tej ziemi, gdzie jednak zawsze dopadał je libański spleen, ta najdziwniejsza z dziwnych nostalgia, która wymaga, by szukać swojego, gdzie gruzy, śmierć i łajdactwo.

Nie ma najmniejszego sensu, by zdradzać losy Lilian, Camilii, Wardy czy Mahy, portretowane przez Iman – pisarkę. Dość powiedzieć, że Iman znakomicie wie i pięknie o tym pisze, co oznacza strach przed wojną, upojenie wojną, dojmujący – tak, tak – brak wojny. Niekoniecznie wtedy, gdy uda się przed nią uciec, lecz nawet wówczas, gdy stoi wojna za drzwiami i akurat nie ma ochoty, by kołatać we framugę, by ją wpuścić. 

Od Iman Humaydan Younes dostajemy wszystko w pakiecie. Delikatna fraza autorki umie opowiedzieć, co czuje kochana i kochająca kobieta, zanim zanurkuje w morzu rozkoszy, pokładając się w łóżku z facetem w przeklętym mieście, gdzie na pościel zawsze może upaść gruz ze zbombardowanego domu. 

Albo – jak Libanka, piękna, odważna, wolna od głupich konwenansów, zalotna, lecz zupełnie zwyczajna, przekroczyć nieprzekraczalne, co oznacza, że już nigdy nie będzie Libanką. 

Albo – jak zakochana kobieta, która ma za męża wspaniałego kochanka i znakomitego ojca, ale musi wywieźć dzieci tam, gdzie nie strzelają. 

Albo –  co robić z zapuszczonym drzewem migdałowym, jak ratować stare orzechy i że – koniec końców – nie warto trzymać ze ślicznymi, muskularnymi chłopcami o migdałowych, łagodnych oczach, póki mają w dłoniach kałasznikowy. Tacy piękni chłopcy i namiętni kochankowie z kałasznikowów zazwyczaj robią swój użytek. Więc potem trzeba ich zabić.

Iman Humaydan Younes, „B jak Bejrut”, tłumaczenie Zofia Szachnowska – Olesiejuk, Wydawnictwo Sonia Draga

Maria Fredro-Boniecka
Proszę czekać..
Zamknij