Znaleziono 0 artykułów
17.12.2023

Na polskiej wsi fotografia, tak jak kobieta, miała dobrze wyglądać, być „ozdobą domu”

17.12.2023
1942–1944, Lubelszczyzna. Fotografia Teodozji lub Wincentego Podolaków ze zbiorów Muzeum Starej Fotografii Adama Gąsianowskiego

„Nie ma” – słyszała, kiedy w archiwach szukała chłopskich fotografii. „Bo to, proszę pani, dla nikogo nie było ważne” – cytuje kustoszkę, dodając: „Czuję, że ona też ma o to pewien żal, choć żadna z nas nie wie chyba do kogo”. Dziś wyraźnie widać, jak w Polsce duży jest ten żal, zainteresowanie naszą ludową przeszłością i trudnym losem kobiet. „Dostrzeganie kobiecej historii jest jak dostrzeganie tła w fotografii – robi się to wbrew założeniom, że będzie niewidoczne, niezauważalne, przezroczyste” – pisze Agnieszka Pajączkowska w swojej najnowszej, fascynującej książce „Nieprzezroczyste. Historie chłopskiej fotografii”, której fragment publikujemy.

W pomyśle na zdjęcia identyfikacyjne chodziło o to, aby nikt nie zwracał uwagi, że to są tylko zdjęcia.

Alphonse Bertillon, funkcjonariusz paryskiej policji z przełomu XIX i XX wieku, wierzył w antropometrię i przezroczystość fotografii*. Dla niego zdjęcie nie było nośnikiem, papierem sprowadzającym barwną rzeczywistość do monochromu, ale niepodważalnym faktem. Bertillon, w przeciwieństwie do Bayarda, nie zauważył lub nie chciał widzieć, że fotografia niczego nie potwierdza, przeciwnie – był jednym z tych, który na dobre wzmocnił i upowszechnił odruch patrzenia na nią jak na dowód, który rozstrzyga, obiektywizuje, potwierdza. To Bertillon uznał, że twarze mają być rejestrowane i katalogowane. Wymyślił, że należy je fotografować na dwa sposoby – en facei z profilu, aby nie pozostawiać identyfikacyjnych wątpliwości (był to czas, kiedy kształt ucha uważano niekiedy za kluczowy dla określenia typu osobowości). Choć jego pomysł dotyczył początkowo recydywistów, władze dość szybko zaczęły go wykorzystywać do prób kontrolowania całych społeczeństw.

Administracja niemiecka w okresie III Rzeszy w fotografię wierzyła równie gorliwie, co w biurokrację. Państwo nazistowskie produkowało olbrzymie ilości dokumentów, w których pokładało nadzieję na organizację i kontrolę, także świeżo anektowanych terytoriów. Na ziemiach okupowanych lub wcielonych do Rzeszy w trakcie wojny wprowadzono obowiązkowe dokumenty tożsamości ze zdjęciem. W okresie II Rzeczypospolitej dowód osobisty już funkcjonował, ale nie był obowiązkowy i nie musiał zawierać zdjęcia. Niemieckie rozporządzenie o konieczności posiadania ausweisu lub kenkarty było więc nie tylko administracyjną, ale też fotograficzną rewolucją. Może szczególnie na wsi, gdzie wiele osób nie posiadało jeszcze żadnego swojego zdjęcia lub nie stać ich było na wykonanie nowego, przeznaczonego tylko do dokumentów. W założeniu tło zdjęcia miało być białe (czyli neutralne), nie zwracać uwagi i wydobywać rysy twarzy z chaosu rzeczywistości. Miało czynić fotografię identyfikacyjną przezroczystą, choć została wymyślona jako antropometryczna konwencja.

W praktyce niektórzy wycinali swoje sylwetki ze zdjęć odpustowych, a terenowi urzędnicy akceptowali je i wpinali do akt, bo nie było możliwości ani czasu na wykonanie jakiejkolwiek innej fotografii. W takich kenkartach, gdzie między sztywne tabele wklejona jest rodzinna pamiątka zamiast zdjęcia identyfikacyjnego (a na tej pamiątce widnieje pieczęć z godłem Reichu), widzę bezwiedny opór ludzkiej, niedoskonałej natury przed próbą jej totalitarnego i przemocowego uporządkowania według narzuconych schematów. Z kolei chłopscy fotografowie, którzy byli na miejscu, we wsi, musieli mieć pełne ręce roboty, zgodę lokalnych władz okupacyjnych na robienie zdjęć i jasną tkaninę na stałym wyposażeniu – ale nawet wtedy, gdy starali się spełnić proceduralne wymogi, to tło przybijane do drzwi stodoły lub trzymane przez kogoś za głową było nierzadko pogniecione, czasami brudne. Było niedoskonałe i tym samym reprezentowało materialny, ludzki, prowizoryczny i upchnięty w codzienność wymiar fotografowania, co na swój sposób podważało dążenia dehumanizującej administracji.

Na tym białym tle siedzi Julianna Zychowicz ze wsi Drzonówko w dzisiejszym województwie kujawsko-pomorskim. Przyszła na świat prawdopodobnie około 1880 roku. Jej wnuczka Helena, urodzona w 1927 roku, mieszkała z rodzicami w gospodarstwie babci. Niedaleko było jezioro. We wspomnieniu biograficznym zarejestrowanym w Archiwum Historii Mówionej pani Helena wspomina: „Babcia się lubiła ze mną kąpać. Bo ja ją wyszorowałam, nie wstydziła się mnie i takie miała piersi do pasa. Ja mówię: »Babciu, jakie ty masz duże piersi«. No więc, jak się dziesięcioro dzieci żywiło, to musiały być duże. A dlatego się karmiło długo, bo przez rok się nie zachodziło w ciążę. […] A potem to już, wie pani, okres był i tak dalej, to już się zachodziło, tak musiało być. A jak poszłaś do spowiedzi, to ksiądz się pytał: »Śpis z chłopem cy nie? Bo jak nie śpis, to rozgrzeszenia nie dom«. Więc tak wychowywali młodzież dawniej i tak musiało być tych dzieci. Chyba że była jakaś chora żona, to wtedy nie”**.

Zdjęcie wykonano do kenkarty lub ausweisu w 1941 roku w trakcie ucieczki na Kielecczyznę. Rodzina uniknęła wywózki na roboty w głąb Rzeszy. Nagrana opowieść pani Heleny jest długa, gęsta od faktów i wątków, ale celowo wybieram z niej ten pozornie nieznaczący fragment. Bywa, że historie kobiet to też pamięć o ciele, macierzyństwie, miesiączce, ubraniach, higienie, seksie i „psuciu” ciąży wrzecionem lub przez skakanie z sąsieka w stodole***. To pamięć o wpływie Kościoła na sytuację kobiet i o międzypokoleniowym transferze wiedzy, który o ile w ogóle się dział, to w sytuacjach codziennych, intymnych, po cichu, szeptem. To historia spraw, które z perspektywy historyków długo wydawały się nieważne, choć wypełniały większość życia. Kacper Pobłocki pisze, że „kobiety pracowały tak samo ciężko jak mężczyźni, a być może nawet i ciężej. Lecz ich wysiłek nieustannie deprecjonowano. Orkę ceniono, sprzątania nie zauważano. Handel końmi wydawał się ważniejszy od kupczenia jajkami czy uprawy lnu”****.

Dostrzeganie kobiecej historii jest jak dostrzeganie tła w fotografii – robi się to wbrew założeniom, że będzie niewidoczne, niezauważalne, przezroczyste. Tło miało jedynie wydobyć na pierwszy plan to, co z męskiego – a więc rzekomo racjonalnego, obiektywnego – punktu widzenia uznano za ważne. Tymczasem tło zajmuje niekiedy tyle samo miejsca co postać w centrum kadru – albo i więcej. Podobnie jak trzeci plan, z tym ósmakiem daleko w tyle, który niby nieistotny, a może reprezentować chłopską historię. Tutaj tego odległego planu nie ma, bo kawałek materiału zabiera fotografowanej osobie kontekst, zasłania rzeczywistość, spłaszcza ją, aby na potrzeby urzędowe udawać, że to, co schowane, nie istnieje, a przynajmniej nie jest istotne. Skoro tak, to tym ważniejsze wydają mi się sytuacje, w których można zobaczyć to, co miało zostać poza kadrem.

Zza płótna przybitego do chałupy, zza kapy powieszonej na płocie wyłania się nie tylko wieś, w której trudno zaimprowizować warunki choć trochę zbliżone do profesjonalnego atelier. Wyłaniają się też kobiety. Te, które mnie interesują, znalazły się na zdjęciach wbrew planom fotografów. Skoro już trafiły na negatyw (wskutek błędu, powiewu wiatru, celowego wtargnięcia na scenę?), to podczas obróbki mogły zostać poza kadrem naświetlenia odbitki, można je było odciąć nożycami z pozytywu. Może właśnie takie przycięte zdjęcia trafiły do zamawiających. Ale obecność kobiet na zachowanych negatywach jest jak popsuj-zabawa – zaburzają one wrażenie, że rzeczywistość da się sprowadzić do estetycznego, zdyscyplinowanego, reprezentacyjnego, zgodnego z konwencjami wycinka. I całe szczęście. W nieprzezroczystości chodzi też o to, aby oddawać widoczność temu, co dotychczas było marginalizowane jako brzydkie, niestosowne, nieważne, błędne, nieprzyzwoite.

Starsza kobieta w chustce to może babka nadzorująca fotografowanie wnuczki. Klientka płacąca za wykonanie fotografii pieniędzmi, których pewnie zwykle nie miała. A może jajkami. Chwilowo to także asystentka, która pomaga naciągnąć tło i sama się za nim chowa. Na pewno nie wie, że mieści się w kadrze, raczej oczekuje efektu zgodnego z wyobrażeniami o tym, jak zdjęcie komunijne powinno wyglądać, aby odpowiednio godnie reprezentowało sakrament. Choćby i w czasie okupacji oraz mimo słomy pod codziennymi trzewikami.

Kobieta na drugim zdjęciu jest niepokojąco piękna. Wygląda jak bohaterka współczesnej sesji modowej. Z otwartymi ustami i świdrującym, chmurnym spojrzeniem, bez uśmiechu, ale z rozwianymi włosami, przytulająca się do framugi ciałem, które jest częściowo nagie. Wyobrażam sobie, że obserwowała z boku fotografowanie dziewczynek w komunijnych sukienkach, które strofowane i poprawiane, jedna za drugą stawały sztywno na szarym tle fotografa. Aż nagle, pod wpływem decyzji, impulsu weszła w kadr i popatrzyła prosto w obiektyw wzrokiem, który jest emocjonalny, jakoś dziki i cielesny. Raczej nie stała tam długo, jej pojawienie się chyba musiało być nagłe, skoro osoba fotografująca nacisnęła spust migawki, nie czekając, aż intruzka odejdzie. To jak wtargnięcie artystki performerki, która ujawnia granice fotografii, dekonstruuje niewidzialność kobiety jako całości, swoim czującym, żywym i seksualnym ciałem pokazuje istnienie kadru. Jest jak przejęzyczenie albo powidok – coś podświadomego, co wyłania się nagle, aby zaburzyć zastany porządek. W dodatku to na nią trafia ostrość obiektywu.

Intensywność tej kobiety, jej szalony wyraz twarzy i cielesność sprawiają, że pozujące dziewczęta, które miały być właściwymi bohaterkami zdjęcia, przypominają marionetki wycięte z papieru. Odtwarzające pozę, przebrane zgodnie z rytuałem, symetryczne i odświętne. Ciała zakryte, plecy wyprostowane, miny poważne, ręce opuszczone wzdłuż sylwetki. A tuż obok te włosy, te usta, nagie ramię i spojrzenie, w którym widzę różne rzeczy, a wśród nich namiętność i przerażenie. To jest kobiecość wykluczona z obrazu tamtej rzeczywistości. Jako obraz kobiecego nieposłuszeństwa, niezależności i niejednoznaczności nie powinna była się na tym zdjęciu (komunijnym, konwencjonalnym, reprezentacyjnym) zdarzyć, bo niebezpiecznie podważa obraz świata, w którym panują jasne reguły podporządkowania, zależności i hierarchii. Tym lepiej, że się zdarzyła, że wtargnęła, że się przemyciła i swoją niespodziewaną obecnością tak dosadnie podważyła sens tego, co w centrum – kobiecość ujarzmianą w konserwatywnych społecznościach kościelnym rytuałem i jego dyscyplinującą estetyką.

Fotografia w tamtym czasie i rzeczywistości miała – tak jak kobieta – dobrze wyglądać, być „ozdobą domu”, podporządkowywać się męskim potrzebom („Każda żona tym się chlubi, że gotuje, co mąż lubi”, głosiły haftowane makatki), nie wychodzić poza konwencję społeczną. Tymczasem kobieca niezależność i seksualność istniały zawsze, w podkarpackiej wsi okresu stalinowskiego również. Tyle że niekoniecznie trafiały na zdjęcia i same kobiety rzadko o niej opowiadały, a jeśli już, to w pieśniach, podobnie jak o przyjemności, przemocy i poczuciu krzywdy. Tego doświadczenia kobiecego ciała – ani oszalałego z przyjemności, ani ze strachu – nie ma na pamiątkowych zdjęciach, które służą potwierdzaniu społecznych norm. Nie znam fotografii, których autorki świadomie i z kobiecej perspektywy próbowałyby odzyskać historię chłopek, ich doświadczenie, wizerunek i cielesność. W konwencjonalnych rodzinnych fotografiach nie ma krzyku, śmiechu, potu, bólu, łez, krwi, rozkoszy, przemocy, cierpienia. Może dlatego wyobrażenie tamtej rzeczywistości jest jak zaaranżowane scenografie do zdjęć – sztywne i nienaturalne, kiczowate i sentymentalne. Może dlatego kobiecość nadal jest tak skutecznie zakonserwowana przez patriarchalne normy. Może dlatego niedawna przeszłość wsi – chłopska historia najnowsza – tak łatwo poddała się upraszczającym zabiegom i jest jak kolorowa wycinanka z bibuły: ładna, sztywna, symetryczna. Przez to może traktowana protekcjonalnie, jak małe dziecko.

* O Bertillonie zob. np.: A. Sekula, „Społeczne użycia fotografii”, przeł. Krzysztof Pijarski, red. Karolina Lewandowska, Warszawa: Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, 2010; W. Nowicki, „Odbicie”, Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2015.
** Rozmowa z Heleną Bieńkowską, rozm. Aleksandra Ciecieląg, 8.03.2014, Archiwum Historii Mówionej Domu Spotkań z Historią, audiohistoria.pl, bit.ly/3O9R62x, dostęp: 10.05.2023.
*** Zob. A. Bieńkowski, „Sprzedana muzyka”, Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2007, s. 78.
**** K. Pobłocki, „Chamstwo”, Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2021, s. 134.


Agnieszka Pajączkowska, „Nieprzezroczyste. Historie chłopskiej fotografii”, Wołowiec, Wydawnictwo Czarne, 2023

Fot. Materiały prasowe

 

Agnieszka Pajączkowska
Proszę czekać..
Zamknij