Znaleziono 0 artykułów
18.04.2021

Jak unikać związków z emocjonalnie niedostępnymi osobami

18.04.2021
(Il. Getty Images)

„Jestem zakochana, ale on nie dzwoni, odpisuje po długim czasie, nie chce określić, kim dla niego jestem. Nie wpuszcza mnie do swojego życia”. Brzmi znajomo? Nawet jeśli nie przeżyłaś tego sama, to na pewno któraś z twoich koleżanek. Wciąż powtarzamy schemat utrwalony w popkulturze, wierzymy, że „dla nas się zmieni”. Otóż, nie zmieni się. Radzimy, jak nie wpaść w tę pułapkę. 

Popkultura nauczyła nas, że „męska rzecz to być daleko, a kobieca – wiernie czekać”, jak napisał w jednym ze szlagierów Wojciech Młynarski. Nie dziwi nas, że pogoń Carrie Bradshaw za Mr. Bigiem napędza akcję kobiecego serialu wszech czasów „Seks w wielkim mieście”, a „brak serca” i niezdolność do kochania jest osią jednej z bardziej widowiskowych animacji Studia Ghibli „Ruchomy zamek Hauru”. To, że prawdziwa miłość musi boleć, przyjmujemy za aksjomat. 

A to błąd. Podobnie jak przekonanie, że tylko poświęcenie i nieustępliwość jednej ze stron doprowadzą do happy endu. Tak zdarza się tylko w bajkach, w dodatku tych mocno archaicznych

Po czym poznać, że związek nie rokuje

– Wydaje ci się, że go znasz, ale spędzacie razem tak mało czasu razem, że wszystko sobie wyobraziłaś – powiedziała któregoś dnia moja przyjaciółka. Powinnam wytatuować sobie to zdanie na dłoni i czytać na głos za każdym razem, kiedy sięgam po telefon. To prawda – rozmawiamy, ale pisząc. Bardziej żartujemy, niż dzielimy się codziennością. A czasami wysyłamy sobie obrazki – memy, zdjęcia, coś z Instagrama. To jest przyjemne podtrzymywanie kontaktu. Kontaktu, którego chciałabym więcej, ale zadowalam się tym, co dostaję – poczuciem humoru.

Kadr z serialu "Seks w wielim mieście" (Fot. Getty Images)

Mijają tygodnie i miesiące, a ja nie wiem, kim on jest – jak żyje, jak reaguje na stres, jak radzi sobie z pracą, pandemią, gorszym dniem. Tłumaczę sobie, że niedostępność to rodzaj autonomii, a przecież jestem nowoczesna i szanuję granice partnera. Próbuję oczywiście trochę się przebijać, ale słyszę wtedy wyjaśnienia, których nie powstydziliby się bohaterowie sitkomów. „Jedna znajoma poszła w mojej sprawie do wróżki, dowiedziała się, że mam klosz” – naprawdę mówi coś takiego. Obśmiewam to z przyjaciółkami, nazywamy klosz kaloszem, ale prawda jest taka, że odbijanie się od twardego pancerza z czasem po prostu boli. 

Już na samym początku ostrzegał, że nie nadaje się do związków. Na pierwszej albo drugiej randce powiedział, że jest dziwny. Ale wiemy, jak to działa. Chcemy wierzyć, że to żart, a nawet jeśli prawda, to przy nas wreszcie się zmieni. Tymczasem mijają miesiące, a ja nie wiem prawie nic o jego poprzednich relacjach, nie ma mowy, żebym poznała rodzinę, nawet kolegów z koszykówki nie znam. Tajemniczość bywa sexy, ale na pewno nie zbliża. Trochę mi imponuje, że ma za to swój świat – pracę, sporty, znajomych. „Jest taki interesujący, a ludzie go uwielbiają” – myślę. Nie zakładam jednak, że bycie z nim będzie polegać na czekaniu w kolejce po zainteresowanie. Gdy już nadchodzi moja kolej, chciałabym otworzyć się, przyznać do słabości. Potrzebuję po prostu wsparcia w trudnej sytuacji. Wtedy gwałtownie zmienia temat, bagatelizuje sprawy. Następna rzecz, o której wolałby nie rozmawiać.

Kiedy porozumienie okazuje się niemożliwe

Zawsze myślałam, że dążę do partnerskiego związku, w którym pogodzimy wolność i miłość. Przeczytałam tysiąc książek i artykułów o tym, że podstawą zdrowej relacji jest dobra komunikacja. Że przy dobrej woli, dwoje ludzi może usiąść i krok po kroku wymienić swoje obserwacje, wspólnie rozwiązać problemy. Tymczasem mój chłopak (który mógłby się zdziwić, że tak go nazywam) nie jest zainteresowany pracą nad relacją – kiedy jest dobrze, jest dobrze, a kiedy chcę czegoś, co mu nie pasuje, na przykład rozmowy albo spotkania, odsuwa się. W ten niemy sposób daje mi ultimatum: dostosuj się albo zniknę. Przyciśnięty do ściany gada jak z sitkomu: „Jak coś jest, to jest, nie ma sensu o tym rozmawiać”. A ja niestety godzę się na to. 

Koszty są ogromne. Moje poczucie wartości rozbija się w drobny mak, pojawia się dojmująca samotność i poczucie, że jestem niewystarczająca, bo przecież nie zasłużyłam na jego czas i uwagę. Zwykły gorszy dzień zmienia się w poważny kryzys, a po wsparcie mogę pójść tylko do przyjaciółek. Tyle że one widzą więcej, więc powtarzają okropne pytanie: „To po co z nim jesteś?”.

Zakochanie, podobnie jak relacja miłosna, to decyzja, którą w swoich serduszkach, ale też głowach podejmują dwie osoby. Ja myślałam tak: „On nie rokuje, ale dam mu szansę, może ten chłopak potrzebuje czasu?” Wierzyłam albo chciałam wierzyć, że niedostępność to gra. Zafascynował mnie nieprzeciętną osobowością i inteligencją. Nie chciałam, żeby czar długich spacerów i romantycznych kolacji tak szybko prysł. Trochę głupio się przyznać, ale pewnie miałam nadzieję, że będę tą, która go odczaruje. Może nawet ta misja rozbijania pancerza, roztapiania lodu czy przedzierania klosza dawała mi dodatkową motywację.

Ale po pół roku raport wygląda marnie: czuję się samotna, bliskość fizyczna nie pogłębia bliskości emocjonalnej, w dodatku walcząc, tak zaangażowałam się w związek (którego właściwie nie ma), że trudno mi wyobrazić sobie innego mężczyznę. Czuję się jak w pułapce, tylko nie wiem, kto ją zastawił – on czy ja.

Jak skończyć frustrującą relację 

Pora zejść na ziemię. Za radą psycholożki rozpisuję drzewko decyzyjne – „za” i „przeciw” relacji, przez którą przestaję jeść i spać. 10 versus 33 – argumenty nie pozostawiają złudzeń. Ten układ, czymkolwiek jest, nie służy mi. Przyszedł moment na otwartą rozmowę, która zdetonuje zmęczenie, frustracje i żal.

Wreszcie udaje się. Konfrontacja dochodzi do skutku. Po miesiącach bycia niesłyszaną, niezauważaną, niewystarczająco ważną, nagle odzyskuję głos, mam jego uwagę i nawet otrzymuję przeprosiny. Bo on, grubo po trzydziestce, zna przecież te sytuację, wysłuchiwał tych samych argumentów nieraz. Wydaje się nawet zmartwiony, ale nie zaskoczony. Niestety, nie obiecuje poprawy. Klosz to klosz, siła wyższa. 

A ja czuję, że po pół roku wracam do punktu wyjścia. Tyle że już rozumiem, że nie żartował, kiedy mówił, że nie nadaje się do związków i zdaję sobie sprawę, że rację miały przyjaciółki, gdy twierdziły, że mylę wyobraźnię z rzeczywistością. Obiecuję sobie, że następnym razem będę ostrożniejsza.  

Marta Szwarc
Proszę czekać..
Zamknij