
Po nagrodzonych Nike Publiczności „27 śmierciach Toby’ego Obeda” Joanna Gierak-Onoszko powraca z książką o zupełnie innej tematyce, ale o tym samym reporterskim ciężarze. „Wolta” to intymne portrety kobiet, które w obliczu życiowego zwrotu zdecydowały się, wbrew wszelkim przeciwnościom, krok po kroku, wyjść z ciemności. Reportaż narracyjny staje się tu narzędziem do drobiazgowej wiwisekcji zmiany, jaka dokonuje się w bohaterkach na poziomie życiowym i egzystencjalnym, a także plecakiem ucieczkowym dla wszystkich, którzy stracili nadzieję.
Po poprzedniej książce wielu czytelników oczekiwało zapewne kolejnego mocnego tematu społeczno-politycznego. Tymczasem tym razem poszła pani w stronę historii obyczajowych. Dlaczego?
Joanna Gierak-Onoszko: Rzeczywiście, książka, którą państwu przynoszę, to reportaż – ale trochę pozagatunkowy, pogłębiony, narracyjny. Bardzo zależało mi, by zaproponować czytelnikom coś innego niż poprzednio. Moja pierwsza książka była nagrodzona Nike Czytelników, a Nike to nie tylko bogini zwycięzców, lecz także sportowców. A oni nieustannie próbują, nie odpuszczają, za każdym razem podnoszą się po porażce. Dlatego nowa książka przyszła naturalnie. Sięgnęłam do obszaru, który mnie samej też jest bliski. Wokół nas nieustannie zachodzą zmiany – systemowe i prywatne, rodzinne i osobiste, ale też wewnętrzne, filozoficzne. Zmienia się nasz światopogląd, zmienia się krajobraz, a wraz z nim perspektywa, z jakiej na siebie patrzymy. Silnym motorem do pracy nad tą książką był dla mnie osobisty imperatyw zmiany. Na rynku jest mnóstwo poradników, które mówią, jak „zmienić swoje życie w weekend” – ale ja nawet nie patrzę w tę stronę. Nie lubię historii czarno-białych, z liniową narracją i jasno rozpisanymi rolami. Chciałam pokazać bohaterki i historie pełne niuansów i nieoczywistości.
Dla mnie to trochę „antyporadnik” w dobrym tego słowa znaczeniu. W tradycyjnej literaturze coachingowej zwykle mamy „success story”: ktoś rzuca wszystko, przeprowadza się na wieś, zaczyna nowy biznes, odnajduje miłość życia. Pani książka pokazuje, że prawdziwa zmiana wymaga pracy na wartościach i przekonaniach, co jest bardzo trudne. Czy tak można ją rozumieć?
Tak, reportaż ma to do siebie, że opowiada o tym, co wydarzyło się naprawdę – bez pudrowania rzeczywistości. Ta książka nie daje prostych recept na szczęście. Jej konstrukcja opiera się na dwóch rodzajach narracji: historii bohaterek i tzw. drugich głosów – ekspertek. Chciałam poszerzyć perspektywę o filozofię, psychologię, medycynę, tak aby czytelniczki mogły zobaczyć swoje doświadczenia w szerszym kontekście. Ta książka jest przewodnikiem – pokazuje ścieżkę, którą już ktoś przeszedł. Czy pójdziemy nią dalej, czy skręcimy w inną stronę – to pytanie pozostaje otwarte. Zawsze jednak idziemy śladami bohaterek, którym los nie szczędził trudnych doświadczeń. One wszystkie bardzo dużo przeszły – widzimy je w blasku i w cieniu, kiedy osiągają szczyty i kiedy leżą na podłodze w rozpaczy. Podziwiam te kobiety za odwagę, że się otworzyły – najpierw przede mną, teraz przed państwem – także w trudnych momentach, z których nie zawsze wychodzą zwycięsko. To ważne, bo w kulturze dominuje przekaz: „jeśli się postarasz, osiągniesz wszystko”. Tymczasem moje bohaterki i ekspertki zgodnie mówią: przecież to nieprawda. Myślę, że wdrukowywane nam takie myślenie jest opresyjne, szczególnie wobec kobiet.
W książce widać też, że pani sama się odsłania i obserwuje bohaterki z perspektywy drugiej połowy życia. Czy to również był moment, w którym ta książka mogła powstać?
Oczywiście. Kiedy byłam młoda – byłam bardzo mądra. Teraz, gdy jestem starsza – po prostu dużo wiem. Z wiekiem traci się nie tylko ostrość widzenia, lecz także radykalność sądów. Staję się bardziej wyrozumiała – wobec siebie i wobec ludzi, których spotykam. Z drugiej strony szybciej krystalizują się wartości i łatwiej przy nich zostać. Reporterzy pracują dla czytelników, ale także dla siebie – sięgamy po tematy, które nas samych obchodzą i interesują. Mnie prowadzi zmiana. Jestem kobietą w średnim wieku, mam za sobą wiele pięknych, ale też trudnych historii i nadzieję, że dużo jeszcze przede mną. Chcę ten czas przeżyć świadomie, korzystając z doświadczeń innych odważnych kobiet, które uczyniły swoje życie wolnym. Niektóre dojrzewały do tej decyzji bardzo długo, inne zostały przed nią postawione dość niespodziewanie i musiały sprostać losowi. Doktor Heidtman mówi, że czasem na zmianę czekamy, czasem się do niej szykujemy, a czasem ona spada na nas i jesteśmy zmuszeni do działania. Musimy dokonać korekty kursu. Wskazuje, że „nic się nie zmieni, jeśli nic się nie zmieni”. Używa metafory podróży: „Jeśli z Krakowa chcę dojechać nad morze, muszę jechać na północ. Jeżeli wybiorę drogę na południe, najpewniej trafię w góry – ale nad Bałtyk na pewno już nie dotrę”. Jeżeli mam wytyczony cel, muszę zrobić wszystko, by się do niego przybliżać, przesuwać się w jego kierunku. Bardzo ważne jest, by wiedzieć, dokąd się zmierza. Wiele z nas wspina się po drabinie sukcesu, jakkolwiek go definiujemy – ale czy zadajemy sobie pytanie, czy ta drabina jest postawiona przy właściwej ścianie?
Mam wrażenie, że takie historie kobiet są często deprecjonowane – nie opowiadają o wojnach, wielkiej polityce czy bitwach, a jednak te ciche bohaterki, którym oddała pani głos, mają ogromną siłę.
Często przecież najważniejsze rzeczy dzieją się przy kuchennym stole i w sypialni – a nie w oficjalnych dekoracjach, na trybunach czy placach defilad. Dlatego zadaniem reportera jest pokazanie wielkiej historii w szczegółach, potężnych mechanizmów w małych zdarzeniach. Taka była moja aspiracja – w intymnych, kameralnych opowieściach pokazać uniwersalne prawidłowości, procesy, które dotyczą nas wszystkich. Także sama okładka książki jest symboliczna: widnieje na niej trojednik, delikatny kwiat, który w rzeczywistości przetrwa niemal w każdych warunkach. Podobnie moje bohaterki – postrzegane przez kulturę jako wrażliwe i delikatne – są w istocie silne, walczące. W dzisiejszych czasach, gdy wiadomości są coraz trudniejsze, a rzeczywistość brutalna, potrzebujemy takich przewodników.

Pisze pani, że to przewodnik po ciemności – ale gdy czytałam tę książkę, pomyślałam, że to przewodnik po sile, która płynie z nadziei. Kobiety mają w sobie więcej tego paliwa?
Tak, mówi o tym psycholożka Dorota Minta, powołując się na badania amerykańskich naukowców, Tedeschiego i Calhouna. Psychologia zna zjawisko tzw. wzrostu potraumatycznego – sytuacji, w której po bardzo trudnym doświadczeniu stajemy się w pewnym sensie silniejsi niż przedtem. Najpierw obserwowano to u sportowców: po dramatycznych kontuzjach paradoksalnie często osiągali najlepsze wyniki. Ale to samo zjawisko może dotyczyć naszego codziennego życia. Często po ciosie, po nokaucie od losu lądujemy w narożniku i nie możemy się podnieść – a jednak jest w nas część, która każe nam wstać i poradzić sobie jeszcze lepiej. Nauka zauważyła, że do takiego wzrostu częściej zdolne są kobiety. Myślę, że drzemie w nas ogromna siła. To oczywiście nie znaczy, że to jest łatwe. Jedna z bohaterek, pisarka i socjolożka Agata Romaniuk, pokazuje bardzo brutalnie, jaką cenę płaci się za bycie dzielną i samodzielną.
Przyznam, że kiedy wyobrażałam sobie tę książkę, spodziewałam się „wolt” bardziej zewnętrznych – dramatycznych wydarzeń, które wszystko zmieniają. Tymczasem w książce wyraźnie widać, jak te „wolty” dokonują się wewnątrz bohaterek, kiedy decydują, co zrobią w sytuacji, która pozornie wydaje się bez wyjścia.
To jest niezwykle ważne. Bardzo często myślimy o przemianach w kategoriach spektakularnych wydarzeń. A ja – patrząc filmowo – widzę raczej moment, w którym rozpala się iskra i za nią idzie ogień. Takich kadrów, takich przewrotów w tej książce jest bardzo dużo. Nie potrafię wskazać jednej, tytułowej wolty – to raczej proces, wiele zmian, czasem jedna po drugiej. Czasem to są chwile pełne dramatyzmu, a czasem głęboko ukryte, ledwie zauważalne przemiany i metamorfozy. Nie każda wielka zmiana jest spektakularna na zewnątrz – czasem dzieje się w środku, ale jej znaczenie i doniosłość są fundamentalne.
Joanna Heidtman mówiła, że żeby się naprawdę przemienić, trzeba się przemeblować na wszystkich poziomach. Czytając historię Trimamy, miałam poczucie, że jako kobiety mamy więcej kotwic, które nas zatrzymują.
Rzeczywiście – kobiety często przed podjęciem decyzji oglądają się na innych, wahają się, zanim pójdą za swoim wewnętrznym głosem. I choć może mężczyźni też tak mają, to kulturowo to kobiety częściej są obciążane koniecznością dbania o innych i konfrontowania własnych wyborów z oczekiwaniami otoczenia. Dlatego jeszcze bardziej imponują mi te bohaterki, które mimo lęku i przeszkód podejmują ryzyko, szukają w sobie tej iskry i pozwalają jej zapłonąć. Te kotwice, o których pani wspomniała, z jednej strony nas gruntują, a z drugiej – nie pozwalają płynąć dalej. Świetnie mówi o tym Marta Niedźwiecka, psycholożka i autorka podcastu „O zmierzchu”, która pokazuje, jak bardzo jesteśmy obciążone społecznie powinnościami. Często orientujemy się dopiero w połowie życia, że realizowałyśmy cudze scenariusze. Niektórzy nazywają to kryzysem środka życia albo kryzysem menopauzalnym, ale – jak podkreślają zaproszone przeze mnie ekspertki – to też wielka okazja, żeby zrewidować swoje dotychczasowe działania, osiągnięcia i zapytać samą siebie, do czyjej bramki tak naprawdę gram.
Czy na poziomie światopoglądu lub postrzegania rzeczywistości praca nad książką coś w pani zmieniła? Czy coś uległo przewartościowaniu?
Mam wrażenie, że praca nad książką odpowiedziała na wiele egzystencjalnych pytań, których w tekście nie wysłowiłam... Z reguły reportaż zadaje pytania – tu udaje się też znaleźć różne odpowiedzi, z których każda jest prawidłowa. Mamy więc symulację możliwości, choć na szczęście nie pointę. Tej każda z nas musi poszukać na własną rękę i postawić kropkę tam, gdzie chce.
Cieszę się, że w książce stworzyłam pewien network, społeczność kobiet, do której mądrości można sięgać w chwilach zwątpienia. Dla mnie ta książka jest takim literackim plecakiem ucieczkowym. W momentach, kiedy musimy chronić się przed ciosem z zewnątrz, możemy sięgnąć do doświadczeń innych mądrych kobiet, które przeszły przez trudności i sobie poradziły. Jestem spokojna, że nasze kompetencje, nasz spokój, nasze doświadczenie i nasza siła mogą uratować świat.
Dla mnie piękne w pani książce jest także to, że opisuje również zwykłe życie. Nie płynie tylko od jednego wielkiego wydarzenia do drugiego, ale w międzyczasie dzieje się codzienność: śniadania z bliskimi, przytulanie czy usypianie dzieci.
Jolanta Brach-Czaina wspaniale pisze o tym w „Szczelinach istnienia” – o krzątactwie, o poezji codzienności, zwykłym życiu, które jest fundamentem naszej rzeczywistości. Kasia, odnosząc się do kuchni włoskiej, nazywa to „magią podstawowych składników”. Może być prosto i zwyczajnie, ale ma być dobrze. Pochodzę z Trójmiasta i to morze jest dla mnie punktem odniesienia. W żeglowaniu ważne są nie tylko spektakularne widoki czy atrakcyjne porty, lecz również otwarty horyzont i spokój na morzu. Wtedy czuję się najbezpieczniej i jestem najszczęśliwsza.
Mam nadzieję, że ta książka nie zostanie wepchnięta do szuflady „literatura kobieca” bo opisuje uniwersalne, ludzkie doświadczenie.
Bardzo się cieszę, że tak pani myśli, bo obawiałam się, że „Wolta” zostanie w pierwszej fali odebrana właśnie w ten sposób. Chociaż bohaterkami są kobiety i przedstawiona jest kobieca perspektywa, to problemy, o których opowiadam, dotyczą każdego z nas. Doświadczenie straty i radzenie sobie z nią to przecież nie tylko domena kobiet. W tych opowieściach odnajdą się wszyscy, którzy muszą radzić sobie ze zmianą lub przygotowują się do przejścia przez nią. Moja poprzednia książka nie była przecież książką o dzieciach ani o Kanadzie, tak samo ta nie jest książką wyłącznie o kobietach. To książka o nadziei, umiejętności podnoszenia się, kiedy wszystko wydaje się stracone. Lekarze mawiają, że w trudnych chwilach, momentach przejścia, ma być nam ciepło, bez strachu i ma nie boleć. To przecież bardzo dobre przykazania na całe życie. A ja chcę całego życia. Kto by nie chciał?
„Wolta” ukazała się nakładem wydawnictwa W.A.B.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.