Znaleziono 0 artykułów
10.07.2020

Kobieta wyklęta

10.07.2020
(Fot. materiały prasowe, Łukasz Saturczak)

Historia Pauline, tytułowej kobiety bez grobu, ciotki Martina Pollacka, o której pisze w swojej nowej książce, pozwala zobaczyć, jak żyje się na pograniczu języków, kultur i wyznań. Skoro wahadło historii raz wychyla się w jedną, a raz w drugą stronę, na pograniczu oberwie się wszystkim.

Czy trzeba kogokolwiek przekonywać, że Martin Pollack jest wielki? Zwłaszcza w opowieściach o swojej rodzinie, gdzie w sąsiadujących ze sobą zdaniach potrafi upchnąć głęboką dziecięcą miłość do dziadków, wujków i cioć oraz bezdyskusyjny sprzeciw wobec ich antysemickich i narodowosocjalistycznych poglądów. Ojciec i ojczym Pollacka, wujowie i kuzyni byli oddanymi nazistami. Do tego stopnia, że w czasach Hitlera wstępowali do SS i piastowali wysokie funkcje w gestapo, a po wojnie uczestniczyli w sabatach czarownic, wierząc niezmiennie, że tylko Hitler i zawsze Hitler oraz jego szalona ideologia.

Tymczasem ta książka jest o ciotce, która wyłamała się – podobnie jak Martin – z rodzinnej normy. Pauline mieszkała na terenie dzisiejszej Słowenii, gdzie mniejszości niemiecka i austriacka stanowiły kiedyś prawdziwą siłę. Bastowie (tak nazywał się ojciec Martina) żyli od dziesięcioleci w miasteczku Laško nad Sawą, po niemiecku zwanym Tüffer, naprzeciwko kościoła św. Martina, w jednej z centralnych kamienic przy rynku, gdzie na piętrze znajdowało się obszerne i wygodne mieszkanie, a na parterze nawet dwie gospody.

Najstarsi mieszkańcy miasta pamiętają, że Pauline znali przede wszystkim z okna, w którym wystawała przez długie godziny. Kiedy jej bracia robili kariery w nazistowskich organizacjach, a potem w anektowanej przez Hitlera Austrii – kiedy robili kariery na miarę tysiącletniej Rzeszy – ona wyszła za mąż za słoweńskiego działacza narodowego. I była z nim do końca, kiedy Słowenia została podbita przez faszystowskie hordy, a i później, kiedy było wiadomo, że ładu zaprowadzonego w Słowenii przez II wojnę światową już nigdy nie będzie. Nie zostaną odsłonięte dla czytelników karty tej historii, gdy okaże się, że dzieje pogranicza to skundlona dziwka. Pauline, która trzymała ze Słoweńcami, zamordowano w powojennym jugosłowiańskim obozie koncentracyjnym, utworzonym na zamku w miejscowości Hrastovec.

Wielkość Martina Pollacka przejawia się również w tym, że umie utkać pasjonujące opowiadanie z mizernej liczby źródeł. O ciotce Pauline możemy dowiedzieć się z kilku fotografii, zapisków i wspomnień. Wiele więcej nie mamy, ponad to, że była dziwna i jakby osobna, niekoniecznie piękna i szczęśliwa. Stała w oknie przy rynku w Lašku/Tüffer, nigdy nie przystała do nazistów i umarła tak, że nie ma grobu. Ale jakie to ma znaczenie, kiedy Pollack, opowiadając o ciotce, rzuca jej losy na skomplikowaną historię pogranicza austriacko(niemiecko)-słoweńskiego. Ciotka Pauline, było nie było, to nie tylko bohaterka z tytułu książki. Przede wszystkim jej życie pozwala zobaczyć, co może oznaczać takie pogranicze języków, kultur, obyczajów, pieśni, tańców ludowych, kuchni i wiar. A skoro wahadło historii raz wychyla się w jedną stronę, raz w drugą, na pograniczu dostają po krzyżach jedni i drudzy. Nie zasłużyli sobie na to, ale też solidnie zapracowali, by zasmakować zwycięstwa i poczuć zemstę na własnej skórze. Pollack nie stawia znaku równości między Austriakami/Niemcami a Jugosłowianami/Słoweńcami, bo jednak nazizm narodzony w Austrii był największym potworem w dziejach ludzkości. Lecz kiedy ludzkość schowamy do szkatułki, okaże się, że w wymiarze jednostkowym obie strony wiedziały, jak dokuczyć sąsiadom, ale tak, by się nie pozbierali.

A przy całej perfidii narodowego socjalizmu i chęci odpłaty za niezawinione krzywdy jest jeszcze coś takiego jak swojskość. Wyobraźmy więc sobie, że siostrzeńcem SS-manów i gestapowców z rodziny Martina Pollacka był chłopak, półkrwi Żyd. Powinien skończyć w Auschwitz, a jego matka, jako ta, która skalała aryjską rasę, co najmniej w więzieniu. Tymczasem chłopiec był ulubieńcem wujów nazistów, a jego matka – kochaną siostrzyczką.

Wszystko to, jak zwykle czule i wnikliwie, opisał Pollack w skromnej książce „Kobieta bez grobu. Historia mojej ciotki”. Zamieścił w niej fotografie z epoki, które dodają tej opowieści z myszką, choć również zadziwiająco współczesnej, swoistego ciepła. Przenoszą zapachy piwa lanego w kufle w karczmach w Lašku, klimat polowań, nazistowskich wieców i szelest sukien pięknych pań przechadzających się po rynku. Ma Martin talent do układania słów, skoro umiał oddać tak zieleń liści lasów wokół Laška, jak temperaturę ówczesnych konfliktów i napięć. I jest, jak zawsze, boleśnie szczery. Wobec siebie, gdy poszukiwania materiałów o ciotce Pauline zawiodły go w ślepy zaułek. I wobec opisywanych przez siebie osób: Austriaków i też Słoweńców, którzy zdradzili dane im przez stwórcę człowieczeństwo.

Martin Pollack, „Kobieta bez grobu. Historia mojej ciotki”, z niemieckiego przełożyła Karolina Niedenthal, wydawnictwo Czarne

Maria Fredro-Boniecka
Proszę czekać..
Zamknij