Znaleziono 0 artykułów
21.02.2020

Komu pomagasz?

21.02.2020
Vigdis Hjorth (fot. Agnete Brun)

Vigdis Hjorth, norweska pisarka, która wydała już 30 książek, w „Songu nauczycielki” zmusza czytelnika do analizy własnych czynów, zachowań, decyzji. Zwłaszcza tych, które wydają nam się słuszne, a w oczach innych mogą okazać się niesprawiedliwe, złe, niszczące.

Lotte Bok codziennie chodziła tą samą trasą – z domu do Wyższej Szkoły Sztuk. Mieszkała w centrum Oslo, nie musiała więc korzystać z autobusu. Spacerowym krokiem przemierzała znajome ulice, ubrana najchętniej w za duże męskie koszule i wygodne spodnie. 

(fot. Wydawnictwo Literackie)

Przyszła wiosna, ciepłe promienie słoneczne wywołały na jej twarzy uśmiech. Po drodze minęła jak zawsze naciągacza, który prosił o kilka groszy na piwo, wstąpiła do kawiarni po kawę, a na dziedzińcu szkoły już czekała rumuńska żebraczka. Lotte wrzuciła do jej papierowego kubka drobniaki, resztę wydaną przez sprzedawczynię w kafejce. 

Tamtego dnia Lotte miała zajęcia ze studentami pierwszego roku wydziału aktorskiego. Przygotowała wykład o „Dobrym człowieku z Seczuanu” Bertolta Brechta. Wiedziała, że pewnego dnia przyjdzie jej uczniom zagrać w tej sztuce. Chciała, by zrozumieli dramat, który wydawałoby się, ich nie dotyczył, bo rozgrywał się daleko i dawno temu w Chinach. Ale przecież doskonale odnosił się do teraźniejszych stosunków społecznych. 

Brecht opowiadał o wiosce, w której tylko jedna osoba wykazywała dobroć i współczucie wobec innych – to prostytutka Szen Te. Bogowie dają jej sklepik, żeby nie musiała się sprzedawać, ale kobieta nie umie prowadzić interesu, bo tym, którzy nie mogą zapłacić, oddaje towary za darmo. Dzieli się wszystkim, aż w końcu nic jej nie zostaje. Dlatego Szen Te wymyśla sobie złego kuzyna, raz w tygodniu przebiera się za niego, chodzi po okolicy i bezlitośnie ściąga długi. 

Brecht stawiał pytanie, czym kończy się wieczne dawanie. Tak przecież aktualne – uważała Lotte. Niech studenci sobie wyobrażą, że gdyby dawali drobne każdemu żebrakowi, naciągaczowi, których spotykają po drodze, byliby zrujnowani. „Każdy chciałby być dobry dla każdego, ale jak to osiągnąć?” – pytała. 

Lotte dobrze się przygotowała. W końcu od wielu lat uczyła dramatu, a w Brechcie się specjalizowała. Na co dzień czuła radość i spełnienie, miała 57 lat, ładny dom (kupiła po okazyjnej cenie, gdy bank wystawił go na licytację), była rozwiedziona, ale lubiła samotność. Nie miała potrzeby wiązania się z kimś na stałe, poznawania drugiego człowieka od początku, przechodzenia przez ten cały proces uczenia się siebie. Lubiła niezależność. Córka – też rozwiedziona – mieszkała w Sydney, bo tam dostała świetną pracę. Rozmawiały regularnie, Lotte tęskniła za wnukami. Wygodnie się żyło, nie miała kłopotów finansowych, lubiła swoją pracę, płaciła regularnie na Amnesty International i Lekarzy bez Granic, dbała o przyrodę, interesowała się światem, głosowała na partie dążące do zmniejszenia nierówności w Norwegii, podpisywała apele za humanitarną polityką wobec imigrantów, a nawet zasiadała w zarządzie Stowarzyszenia na rzecz Roślin Użytkowych. 

Tak siebie postrzegała, do dnia, kiedy student czwartego roku zaproponował jej udział w jego dyplomowym projekcie. Robił film o kilku nauczycielach ze szkoły, chciał pokazać ich na zajęciach, ale i w czasie prywatnym, by odpowiedzieć na pytanie, czy istnieją silne związki pomiędzy nauczaniem a życiem. 

Lotte godzi się na udział, a to doprowadza ją do analizowania każdego własnego kroku, każdej czynności. Zadaje sobie pytania, czy rzeczywiście jest dobrym człowiekiem, prawą obywatelką, znakomitą wykładowczynią. Czy tylko udaje? Gdy czuje obiektyw kamery ciągle skierowany na nią, raz stara się wypaść jak najlepiej, innym razem się wścieka, że łapie siebie na fałszywych reakcjach i traci panowanie. Jakim prawem ktoś chce wejść do jej życia, do jej domu, do jej głowy? 
Opowiadając studentom o kolejnym dziele Brechta, o „Matce Courage”, stara się zmusić ich do aktywności, chce przekonać chłopaka z kamerą, czy raczej siebie, że zasługuje na miano świetnej nauczycielki. Czuje się odpowiedzialna, bo jeśli nie ona, to kto nauczy te dzieciaki rozumienia rzeczywistości, wrażliwości na uchodźców syryjskich uciekających od wojny i cierpienia, na wojny religijne niszczące świat. Gdy widzi studentów pokładających się na ławkach, gapiących się w smartfony, pragnie całą sobą do nich dotrzeć. „Nie ma rozwiązania!” – krzyknie któregoś razu – czeka nas upadek. Ma w zanadrzu brechtowskie myśli, by sprowokować znudzoną młodzież: „Altruizm nie popłaca, za to egoizm tak”, czy „Z ludźmi i przyzwoitością jest jak z drzewami, proste i wysokie powala się na belki stropowe, za to powykręcane i niedoskonałe mogą się cieszyć długimi latami życia”, że „dobrzy, sprawiedliwi w większości idą na dno, niedoskonali zaś i nieprzyzwoici robią w świecie karierę”. Lotte robi, co w jej mocy, a studenci pozostają obojętni. Tak przynajmniej jej się wydaje. A może siedzą wystraszeni, kulą się i chowają za ekranami telefonów, bo Lotte wpędza ich w przygnębienie i pesymizm? Może się nad nimi znęca? Tak sugeruje jej chłopak z kamerą. 

Vigdis Hjorth doskonale konstruuje fabułę w „Songu nauczycielki”. Zmusza czytelnika do autoanalizy własnych czynów, zachowań, decyzji. Zwłaszcza tych, które wydają nam się słuszne, a w oczach innych mogą okazać się niesprawiedliwe, złe, niszczące. Lektura jest też świetną lekcją z dramatów Bertolta Brechta. Mam wrażenie, że norweska pisarka wyprzedza nas o krok, bo stawia pytania bardzo aktualne, które sami być może zadalibyśmy sobie dopiero za chwilę. Może o chwilę za późno? O skuteczność pomagania, o nasze zaangażowanie społeczne, na ile przynosi efekty, a na ile tylko daje nam poczucie dobrego samopoczucia. 

Vigdis Hjorth ma dziś 60 lat i już 30 książek na koncie. Niezłe tempo, chciałoby się rzec. Pisarka zasługuje na uznanie, bo nie odwala chałtury, przynajmniej nie w dwóch ostatnich powieściach, tej i „Spadku”, które doczekały się polskich przekładów. Obie doskonale zdokumentowane, elokwentne, dopięte na ostatni guzik, do tego podejmujące dyskusje na tematy ważkie i ważne, jak miejsce kobiety w dzisiejszej rzeczywistości. 

Vigdis Hjorth, Song nauczycielki, przekład z norweskiego Maria Gołębiewska-Bijak, Wydawnictwo Literackie

Maria Fredro-Boniecka
Proszę czekać..
Zamknij