
Kiedy świat był uporządkowany, pracowała rozumem. – Dziś, w epoce chaosu, ufam instynktowi – mówi trend forecasterka i edukatorka Lidewij Edelkoort, prelegentka Business Fashion Environment Summit 2025. Obie jej strategie, tak samo jak prognozy, sprawdzają się doskonale. Od dekad przewidywania dyrektorki generalnej agencji Trend Union wyznaczają kierunki rozwoju branży mody i designu.
Na początek pytanie, na które nie ma jednej odpowiedzi: dlaczego jest tak, a nie inaczej, a potem jest – właśnie – inaczej? Co o tym decyduje? Oto kilka propozycji: Alexis de Tocqueville obwiniał o to „straszną rzekę społecznego obyczaju”, której „nikt oprzeć się nie zdoła”. David Hume pisał o wojnie pokoleń: jedna generacja przeciwstawia się drugiej w tym, co myśli, w jaki sposób żyje, jakie są jej cele i zapatrywania. Niektórzy oświeceniowcy bywali optymistyczni, widząc w owym procesie progres ludzkiego ducha i rozumu, zmierzającego do ostatecznego celu. Hannah Arendt przypisywała zmianę ludzkiej zdolności zaczynania od nowa, a zwolennicy teorii cykli historycznych twierdzili, że każda kultura jest jak żywy organizm: rodzi się, wzrasta, przeżywa pik – a potem więdnie i umiera.
Lidewij Edelkoort: Nie koncentruję się na teraźniejszości, tylko na przyszłości
Lidewij Edelkoort – Li, jak się przedstawia – nie jest filozofką, a przynajmniej: nie jest filozofką, której dzieło stanęłoby w księgarni na półce z filozoficznymi traktatami. Zajmując się trendami, Niderlandka definiuje je tak: – To akumulacje „miękkich” procesów: ludzkich wyborów estetycznych i wizji przyszłości. One z czasem krzepną: w słowie, znaczeniu, nastroju, obrazie… a potem krążą w obiegu społecznym. Można je zaobserwować, gdy już tu są. Tym zajmują się trend watchers. Oni widzą ciekawy element w tym, co dzieje się tu i teraz, zakładają, że tak już będzie: przez sezon jeden, drugi, trzeci. Ja jednak nie koncentruję się na teraźniejszości, tylko na przyszłości. Nie pracuję na danych. Ja przewiduję.
Jeszcze jedna odpowiedź na pytanie, czemu jest tak, a nie inaczej, tym razem autorstwa Karola Marksa: „Człowiek sam tworzy swoją historię, lecz nie w wybranych przez siebie okolicznościach”. W przypadku Edelkoort te ostatnie od początku predestynowały ją do oglądania zmieniającego się świata.
– Jesteś z pokolenia baby boomers – mówię, gdy spotykamy się na Zoomie. Edelkoort znajduje się w Maroku, udrapowana w ciemne tkaniny i w okularach w olbrzymich oprawkach. – Czyli tego, w którym nie tylko młodość przeciwstawiła się starości, ale kiedy biznes wyczuł w tym sposób, by zarobić, więc zmiany w trendach poczęły być bardzo nagłe.
– Tak było! – zgadza się Edelkoort.
– Urodziłam się w 1950 roku i kiedy byłam nastolatką, nagle reguły młodości i starości się rozjechały w całej zachodniej Europie. W Niderlandach wyrzucono mnie raz ze szkoły z racji zbyt krótkich szortów. Potem, pod koniec lat 60., jeździłam często do Londynu, Biba – butik Barbary Hulanicki na Carnaby Street – to była moja mekka. Świat się wtedy przewrócił: kobiety zaczęły nosić męskie garnitury, na przykład. Kilka lat później mojego przyjaciela nie wpuszczono do Rainbow Room w Nowym Jorku (przestrzeni eventowej na szczycie Rockefeller Center – przyp. aut.), ponieważ nie miał krawata. Pożyczyłam mu wtedy swój.
To nie było jednak tak, że Edelkoort o tym, że trendy istnieją, dowiedziała się w sercach świata anglosaskiego. Jako nastolatka wygrała lokalny konkurs na projekt sukienki. Okazało się, że choć nigdy dotąd nie wybyła poza swe ojczyste niderlandzkie Wageningen – „pośrodku niczego”, tak o nim mówi – jej projekty były podobne do tych, które w tym samym czasie zaprezentowano w brytyjskim „Vogue’u”. Gdy odkrywano, że istnieje coś takiego, jak „nastolatek”, pracowała w amsterdamskim domu towarowym De Bijenkorf, do którego, acz wcześniej można tam było kupić tylko takie dla dzieci i osób starszych, wprowadziła ubrania dla młodych dorosłych. Nie ma na to wytłumaczenia, po prostu się zdarzyło.
– To samo zdarzyło się w trakcie pandemii: krótko przed nią przygotowywałam książkę na temat papieru. Gdy uderzył COVID-19 i przerwane zostały międzynarodowe łańcuchy dostaw, nagle projektanci zaczęli pracować na papier mâché. A jeszcze wcześniej: we wrześniu 2001 roku, gdy w dwa tygodnie po zamachach ukazała się moja praca przygotowywana przed nimi, a jednocześnie nimi przesycona – mówi Edelkoort. – Zaczynała się od zdjęcia Hendrixa grającego „Gwiaździsty sztandar” (hymn USA, przez gitarzystę włączony do repertuaru w czasie protestów przeciw wojnie w Wietnamie – przyp. aut.), znajdywała się tam również fotografia papierowego samolotu uderzającego w ścianę. Książka zdawała mi się dziwnie agresywna w tonie. Kiedy runęły wieże, zrozumiałam, dlaczego taka była.

Lidewij Edelkoort: Społeczne trendy są jak odkrycia naukowe – nie zależą od jednego człowieka
Jest taka teoria: że nawet gdyby nigdy nie urodził się Isaac Newton, i tak by odkryto istnienie grawitacji, jednak gdyby nie urodził się Dante, nie powstałaby Boska komedia.
– Pod tym względem – mówi Edelkoort – społeczne trendy są jak odkrycia naukowe: nie zależą od jednego człowieka. Nie sposób im się przeciwstawić, nie da się z nimi wygrać. I jeszcze coś. Trendy same decydują o swojej głębokości. Bywają takie, które trwają długo, zapoczątkowane przez jedno zdarzenie. Gdy w połowie XX wieku sobotę uczyniono dniem wolnym od pracy, pojawiło się zapotrzebowanie na to, co wygodne, a nie tylko na biurowe garnitury. Trend średni nadaje kształt temu wielkiemu walcowi, przeistacza go w konkretne produkty. I jest jeszcze trzeci rodzaj trendów: krótkie błyski, które trwają sezon, dwa.
Trendy decydują też o tym, gdzie się rodzą. Owszem, kiedyś było tak, że istniały centra świata. Przez długi czas był to Paryż, gdzie Edelkoort dziś mieszka (z przerwami na wiejski dom w Normandii i zobowiązania w innych krajach, w Polsce m.in. School of Form na Uniwersytecie SWPS) i prowadzi międzynarodową agencję Trend Union zajmującą się forecastingiem. Potem: Londyn, gdy jak ujął to kiedyś Mario Vargas Llosa, filozoficzne idee jako nośnik świata zostały zastąpione przez rocka, a Sartre’a wyparli The Beatles.
– A teraz?
– Po pierwsze Seul, po drugie Tokio, bardzo pożądane przez rodziny. To po prostu dobre miejsce do życia – mówi Edelkoort. I dodaje: – Po trzecie zaś znowu Paryż, i to także pokazuje ducha naszych czasów. Paryż jest pociągający dlatego, że od czasów jego XIX-wiecznej przebudowy właściwie się nie zmienia. Wszystko jest takie samo: croissanty, kawiarnie, bistra. To miasto, które jest nieustającą konwencją i dlatego dobrze sprawdza się w epoce chaosu. Konwencje, z zasady konserwatywne, są zresztą widoczne wszędzie indziej: ostatnio przeczytałam, że na konferencji dotyczącej kryptowalut iluśset mężczyzn było ubranych w takie same koszule button down. Skończyły się futurystyczne sneakersy, ludzie zaczęli kupować buty żeglarskie. W środku chaosu moda wskazuje możliwy kierunek polityki: wynalezienie tradycji.
– Czy taka epoka jest interesująca dla ciebie jako przewidującej trendy? W momencie porządku łatwo pojąć, że wkrótce się on skończy, chaos zaś dlatego jest chaosem, że swego końca nie przewiduje.
– Kochałam lata 90., kiedy świat był optymistyczny i uporządkowany. Wtedy pierwszy raz poważnie potraktowaliśmy duchowość, planetę i ekologię, zdrowie psychiczne, naturalne jedzenie. Mieliśmy na to czas. Rzeczy, które dziś są oczywistością, narodziły się na początku tej dekady, po hedonistycznych latach 80. Wówczas mogłam pracować rozumem. Dziś, w epoce chaosu, ufam instynktowi.
Lidewij Edelkoort: Nadchodzi czas amatorów, którzy zajmują się tworzeniem, bo po prostu mogą to robić
William Morris urodził się w Wielkiej Brytanii w 1834 roku, zmarł na pięć lat przed początkiem nowego stulecia. Związany był z dwoma stronnictwami: jednym artystycznym, drugim politycznym. Artystyczne to byli prerafaelici: clue ich programu zasadzało się na spostrzeżeniu, że po Rafaelu sztuka stała się biznesem i że trzeba ten trend odwrócić. Polityczne – socjaliści. – Morris uważał tak: kiedy człowiek ma zapewnione podstawy bytowe, może się oddać sztuce, tworzeniu. W ten sposób opisał świat w swojej utopijnej powieści Wieści z nikąd. Nawiasem – dodaje Edelkoort – osadzonej w naszych czasach.
Taką epokę zainspirowana Morrisem Edelkoort przewiduje dzisiaj, spoglądając na automatyzację pracy, sztuczną inteligencję i wzrastającą popularność idei uniwersalnego dochodu podstawowego. – Nadchodzi czas amatorów, którzy zajmują się tworzeniem, bo po prostu mogą to robić – stwierdza.
– A nie obawiasz się – pytam – że raczej nadchodzi epoka wszechogarniającej nudy i sytuacja, w której trzeba będzie człowiekowi tworzyć sens życia, jaki kiedyś zapewniała mu praca, bo nie każdy umie i chce zajmować się sztuką? (Taką wizję przedstawił w powieści „Linia oporu” Jacek Dukaj, głównego bohatera czyniąc projektantem sensów życia). Innymi słowy: że znajdziemy się raczej w sytuacji, w której niegdyś byli tylko arystokraci, którzy wymyślali sobie, by pokonać poczucie beznadziei, rozmaite dworskie gry i obyczaje?
– Nie doceniasz człowieka – odpowiada Edelkoort. – Ludzie są o wiele bardziej kreatywni, niż uważasz. Spójrz na Etsy (portal, na którym można kupić rękodzieło i produkty vintage – przyp. aut.): są tam rzeczy, owszem, banalne, ale i świetne, niespodziewane. Kreatywność wybijają nam często szkoła i rodzice; być może w istocie będzie tak, że pierwsze pokolenie takiej rzeczywistości, albo nawet pokolenia, się pogubi, znudzi. Następne jednak? By były inne, należy przeprojektować system edukacji, przestać uczyć „pod etaty”, tylko raczej z przekonaniem: „Chcesz rozwijać hobby? Masz na to sto lat. Masz dwie dekady na napisanie doktoratu i wgłębienie się w temat, który cię interesuje”. Z tym że o tym świecie się jeszcze nie myśli. Spoglądam na przykład na brytyjską Partię Pracy – dodaje. – Jak może się nazywać w ten sposób, skoro nadchodzi czas, gdy pracy nie będzie, bo zostaniemy zastąpieni przez roboty? Dlaczego nie debatuje się o fali zwolnień, która już wkrótce nadejdzie?
Lidewij Edelkoort: Czarne łabędzie to zdarzenia nieprzewidywalne, które trend wypaczają
– Czy ty żyjesz w teraźniejszości, czy ciałem tu, a duchem jesteś za sto lat?
– Tylko w teraźniejszości i w tym rzeczywistość mi sprzyja, ponieważ trendem ostatnich lat jest powrót do tu i teraz: czegoś bardzo namacalnego, konkretnego, lokalnego. Mam w Normandii sąsiada, który sam łowi ryby. Potem te ryby jemy, wiedząc, że zostały złowione w pobliskim morzu. To samo widać w nowej popularności gier takich jak planszówki: analogowych. To jest, jak sądzę, trend na nową epokę, po dominacji cyfry.
To brzmi optymistycznie, owszem. – Ale niekoniecznie musi się ziścić. Jest też coś, co Nicholas Taleb nazywa czarnymi łabędziami: zdarzenia nieprzewidywalne, które trend, jak sądzę, wypaczają – mówię.
– A jednak – odpowiada Edelkoort – rzeczywistość internalizuje te zdarzenia i biegnie swoim torem. One zmieniają dużo. Nie zmieniają wektora.
– Tak uważasz. Czy kiedykolwiek się w swoich przewidywaniach pomyliłaś?
Edelkoort namyśla się.
– Pomyliłam się, wieszcząc, że następnym dużym trendem jest kolor brązowy.

Tekst ukazał się w nowym wydaniu „Vogue Polska Leaders”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.