Na wystawie „Malarki warszawskie. Szkice ze sztuki zwanej naiwną” w Muzeum Etnograficznym można oglądać prace artystek, działających w stolicy od lat 60. XX wieku. Maria Korsak, Łucja Mickiewicz, Leokadia Płonkowa czy Halina Walicka tworzyły intuicyjnie, bez wykształcenia artystycznego, na własnych zasadach. Zostawiły po sobie wyidealizowaną wizję świata, uchwyconą z kobiecej perspektywy.
– Sztuka naiwna, zwana też osobną, samorodną, na Śląsku sztuką gołębiego serca, a po angielsku „outsider art”, ma bardzo pojemną definicję. To przestrzeń między sztuką ludową a profesjonalną. Zbiera wszystkie nietypowe i trudne do zdefiniowania zjawiska, które nie mieszczą się w głównych nurtach – mówi kuratorka Alicja Mironiuk-Nikolska.
„Leżąc na podłodze, wpatrując się w sufit, powoli zacząłem dochodzić do wniosku, że ten wielki spokój, przemawiający z obrazów pani Korsak, stanowi dla mnie równie odległą, co atrakcyjną utopię”, powiedział Ludwig Zimmerer, jeden z największych prywatnych kolekcjonerów polskiej sztuki naiwnej. Ulubione prace miał zwyczaj wieszać na suficie. Kolekcje kontemplował z perspektywy dywanu, leżąc.
Jak możemy dowiedzieć się z dokumentu Andrzeja Wajdy z 1978 roku „Zaproszenie do wnętrza”, Maria Korsak – malarka warszawskich parków – należała do ulubionych artystek Zimmerera.
Dojrzała kobieta z precyzyjnie ułożonymi włosami, w sukience zawsze za kolano, która portretuje się bez nieodzownych okularów, ale z różańcem w dłoni, przyjechała do Warszawy za mężem. Repatriantka ze w Wschodu, zanim dołączyła do małżonka po wojnie, postawiła mu warunek – musiał zadeklarować, że jest w stanie ją utrzymać. – Po drodze do nowego domu Maria miała odwiedzić Galerię Trietiakowską w Moskwie. To doświadczenie upewniło ją, że chce zostać artystką – opowiada kuratorka i dodaje, że później Korsak lubiła zaglądać do Muzeum Narodowego, podziwiać XIX-wieczne malarstwo Jana Matejki.
– Mąż na początku nie wspierał talentu żony, zdarzało mu się wystawiać obrazy na balkon, żeby zmokły – mówi Mironiuk-Nikolska i dodaje, że okazał się pragmatyczny. – Przekonał się do prac żony dopiero, kiedy zaczęły przynosić pieniądze, na tyle duże, że Maria mogła porzucić dotychczasowe zajęcie – modne w tamtych czasach malowanie zasłon.
Ideały tradycyjnej kobiecości w krainie harmonii i szczęścia
Korsak nie oddawała rzeczywistości wiernie, ale zdarzało jej się malować w plenerze, na przykład popisową realizację powojennej Warszawy – Trasę W-Z. Czuła się malarką, dlatego kąśliwe uwagi gapiów zdawały się jej nie dotykać. Często odwiedzała stołeczne parki – Ujazdowski, Wilanów, Łazienki – a potem przedstawiała te miejsca w wyidealizowany sposób. Z błękitnym niebem, kwitnącymi drzewami i odświętnie ubranymi ludźmi, przechadzającymi się nieśpiesznie po alejkach.
– Możemy zauważyć pewien schemat – mówi Mironiuk-Nikolska. I rzeczywiście, wszystkie postacie kobiece mają podpięte włosy, podobne torebki, identycznej długości sukienki, obowiązkowo za kolano. Prawie zawsze przedstawione są w parze – z mężczyzną lub dzieckiem (tylko na jednym obrazie z ciemnoskórą kobietą, wróżącą z ręki pod kasztanem w ogrodzie Saskim).
Emanują spokojem – siedzą na ławkach lub kroczą w słonecznej przestrzeni (tylko w ogrodzie Saskim jedna z kobiet, siedząc na ławce, je ogórek). To ideały tradycyjnej kobiecości w swojej krainie harmonii i szczęścia.
W PRL-u instytucje państwowe chętnie podchwytywały tę wizję świata. Promowały sztukę ludową i naiwną, w ten sposób budując pomost między publicznością i hermetycznym światem sztuki.
– Na wystawach sztuki naiwnej, które odbywały się na przykład w Zachęcie i Kordegardzie, każdy mógł czuć się ośmielony i zainspirowany, żeby sięgnąć po farby czy zająć się rękodziełem – mówi kuratorka. Liczył się samorodny talent – wrażliwość na kolor, dobra kompozycja, czujne oko.
A Maria Korsak podchodziła do swojej pracy poważnie. Rozwijała technikę, chodząc na zajęcia ogniska plastycznego w Śródmieściu, ale nie zmieniła stylu. Była wierna swojej konwencji. Cieszyła się zresztą dużym uznaniem krytyki. Sprzedawała swoje prace w Desie i Cepelii, były kolekcjonowane, miała wystawy. – Jedna w 1963 roku odbyła się w Museum of Contemporary Art w Miami. Artystka nie pojechała na wernisaż – opowiada kuratorka. – Może zresztą wcale nie chciała.
Przez całe życie była związana z Warszawą, namalowała tylko jeden obraz przedstawiający zagraniczne miasto – Paryż, gdzie studiowała jej przybrana córka. – Przypuszczam jednak, że malowała z pocztówki albo zdjęcia. Taka impresja mogła jej zupełnie wystarczyć, żeby złapać wrażenie i stworzyć własny, fantazyjny świat.
Wystawę „Malarki warszawskie. Szkice ze sztuki zwanej naiwną”, której kuratorką jest Alicja Mironiuk-Nikolska, można oglądać w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie do 4 czerwca 2023 roku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.