
Michael Douglas, ogłaszając przejście na emeryturę, powiedział: – Pracowałem bez przerwy przez blisko 60 lat. Nie chcę umrzeć na planie. Trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny. Urodzony w 1944 roku aktor zagrał w ponad 50 filmach, zdobył dwa Oscary i przez dekady był twarzą przemian wzorów męskości. Jednak zanim stał się ikoną amerykańskiego aktorstwa, był synem swojego ojca.
Być synem Kirka Douglasa to jak być cieniem w cieniu: słynnym, ale zawsze „tym drugim”. – Wszyscy myślą, że wyglądam jak ojciec. Ale naprawdę wyglądam jak matka – powiedział kiedyś w rozmowie z „Vanity Fair”. Przez całe życie balansował między odcinaniem się od nazwiska a budowaniem własnego mitu. Przyznał kiedyś, że dopiero gdy odniósł sukces, ojciec zaczął traktować go poważnie.
Oscar dla producenta „Lotu nad kukułczym gniazdem” był jego cichym triumfem nad ojcem. Kirk marzył o roli McMurphy’ego, ale reżyser Miloš Forman wybrał młodszego Jacka Nicholsona. Michael nie zdołał (albo nie chciał) zmienić tej decyzji. Kirk skarżył się: – Michael odebrał mi szansę.
Rachunki rodzinne rzadko są naprawdę wyrównane.

Bettmann/Getty Images)
Michael Douglas sławę zyskał dopiero po czterdziestce, gdy zagrał Gordona Gekko w głośnym filmie Olivera Stone’a „Wall Street”
Kariera Michaela Douglasa zaczęła się w latach 60., od ledwie widocznych ról: epizodów w „Cieniu olbrzyma” (1966) czy „Cześć, bohaterze” (1969), za który dostał nominację do Złotego Globu jako najbardziej obiecujący młody aktor. W latach 70., mając ponad 30 lat, zagrał początkującego inspektora policji w telewizyjnym hicie „Ulice San Francisco” (1972-1977).
Aż w 1987 roku dostał rolę bezwzględnego finansisty Gordona Gekko w głośnym filmie Olivera Stone’a „Wall Street”. Rola okazała się przełomem w jego karierze – przyniosła mu popularność. W mediach podkreślano jego szczupłą, atletyczną sylwetkę. Wcześniej preferował luźny styl: dżinsy, koszule z szerokim kołnierzem, lekkie sportowe marynarki. W 1987 roku przeszedł jedną z najbardziej znaczących przemian w historii filmowej mody. Kostiumografka Ellen Mirojnick, we współpracy z projektantem Alanem Flusserem, stworzyła dla niego look Gordona Gekko: szerokie ramiona, wyprasowane kanty, szelki w kontrastowym kolorze, mankiety wystające spod rękawów i kołnierze na spinki. Styl Gekko odmienił nie tylko kino lat 80., lecz także samego Douglasa – przekształcił go z aktora charakterystycznego w symbol siły, elegancji i władzy. Jak mówił Flusser: – Douglas był z natury bardziej kalifornijski, luźny. Ale w tej roli przemienił się w człowieka, który wyglądał, jakby mógł kupić całe miasto.

Michael Douglas uchodził za uosobienie męskości w stanie rozstroju. Stał się twarzą kina o mężczyznach w kryzysie, zanim nazwano to kryzysem
Nie grał superbohaterów. Grał tych, którzy z koszmaru budzą się we własnym łóżku. Jego bohaterowie zdradzali (jak w „Fatalnym zauroczeniu”, 1987), wpadali w destrukcyjną obsesję („Nagi instynkt”, 1992), eksplodowali przemocą („Upadek”, 1993) albo – jak w „Wall Street” – wikłali się w moralnie wątpliwe układy, które przynosiły zyski, ale odbierały resztki sumienia.
„To współcześni biali, uprzywilejowani mężczyźni, których życie wali się w gruzy – często przez kobiety” – pisał o jego postaciach historyk filmu Rob Edelman. Jessa Crispin w książce „What Is Wrong with Men” (ze znaczącym podtytułem „Patriarchy, the Crisis of Masculinity, and How (of Course) Michael Douglas Films Explain Everythig”) poszła dalej: „Douglas to mapa drogowa dla mężczyzn pogubionych, których rola społeczna się rozpadła, a oni nie wiedzą, co zrobić z własnym gniewem”.
Michael Douglas przez dekady uchodził za uosobienie męskości w stanie rozstroju. Jego bohaterowie – sztywni, zblazowani, ale zawsze z błyskiem niepokoju w oczach – stanowili nie tyle ideał, ile ostrzeżenie. Wyspecjalizował się w „facetach z problemami”. Crispin diagnozowała: „To nie były postaci do naśladowania. To byli mężczyźni, którzy nie potrafili już być sobą, a jeszcze nie wiedzieli, kim mają się stać”.

Michael Douglas stał się twarzą kina o mężczyznach w kryzysie, zanim jeszcze ktoś nazwał to kryzysem. Być może właśnie dlatego jego postaci tak dobrze wytrzymują próbę czasu.
Michael Douglas wielokrotnie znajdował się w centrum medialnych burz. Czasem chodziło o wielkie pieniądze, czasem o kłopoty zdrowotne
W 2010 roku Michael Douglas ogłosił, że zmaga się z nowotworem gardła. Później przyznał, że chodziło o raka języka. – To było czwarte, najbardziej zaawansowane stadium. Lekarze w USA nie potrafili postawić diagnozy, dopiero specjalista w Kanadzie mnie rozpoznał – wspominał. W 2013 roku wywołał burzę, gdy powiedział, że jego nowotwór był „wynikiem zakażenia wirusem HPV, przenoszonego drogą oralną”. Media natychmiast podchwyciły temat. Douglas tłumaczył, że chodziło mu o przyczyny w ogóle, niekoniecznie o siebie. Ale mleko się rozlało: rak, seks, celebryta. Rzecznik prasowy prostował: – To była wypowiedź teoretyczna.
Aktor zaangażował się we wspieranie kampanii edukacyjnych, zbierał fundusze dla szpitali. Może dlatego, że znał już wtedy wagę słów. Zwłaszcza kiedy dotyczą języka.
Na przełomie lat 80. i 90. znów znalazł się w centrum medialnej burzy: pojawiły się plotki o uzależnieniu od seksu, doniesienia o zdradach. W 1992 roku trafił na terapię do ośrodka Sierra Tucson. – Poszedłem tam, by uratować małżeństwo. Wyszedłem, ratując siebie – wyznał po latach. Zerwał też z alkoholem.
Michael Douglas przez lata słynął z ekranowej chemii z aktorkami. Sharon Stone, Kathleen Turner, Demi Moore – mówił o nich z szacunkiem. – Nie chodzi tylko o to, że jestem miły. Chcę, by czuły się komfortowo. Bo tylko wtedy gra działa – tłumaczył. Prywatnie bywało trudniej. Z pierwszą żoną Diandrą Luker przetrwał wiele burz. Z Catherine Zetą-Jones, z którą jest od 2000 roku – jeszcze więcej. – Kiedy ją poznałem, powiedziałem: „Chcę być ojcem twoich dzieci” – wspominał. I został. Ojciec Dylana i Carys, dziadek, mąż, dziś mówi o codziennym życiu z większą pasją niż o wynikach box office’u.

W 2024 roku w serialu Apple TV+ „Franklin” zagrał Benjamina Franklina – starszego męża stanu negocjującego losy młodego kraju. W 2025 roku ogłosił, że kończy karierę: – Nie wykluczam powrotu, jeśli zdarzy się coś wyjątkowego. Ale już nie chcę pracować regularnie.
Michael Douglas postanowił odejść z godnością. To był świadomy wybór, poprzedzony długą drogą do aktorskiej dojrzałości.
Zostały po nim filmy, które pokazują więcej niż historię jednej kariery. To portret mężczyzny, który gubił się, odnajdywał, walczył z ojcem, ze sobą, z własnym cieniem. A potem nauczył się ten cień oswajać. Zamiast zniknąć, Michael Douglas postanowił odejść z godnością. Decyzja nie była wymuszona chorobą ani wypaleniem. To był świadomy wybór, poprzedzony długą drogą do aktorskiej dojrzałości.
– Kiedyś ktoś powiedział mi, że kamera zawsze widzi, kiedy kłamiesz. A przecież aktorstwo to właśnie kłamstwo. Kiedy to zrozumiałem, coś się we mnie przestawiło. Zacząłem się tym bawić. To była gra. I przynosiła mi ogromną radość – wspominał w jednym z wywiadów.
Może właśnie dlatego jego role z czasem zyskały swobodę. Kiedy zrozumiał, że aktorstwo to nie obowiązek bycia kimś innym, tylko przywilej chwilowego udawania, przestał walczyć. I zaczął grać.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.