Znaleziono 0 artykułów
31.03.2024

Czy ruch lazy girl job oduczy nas pracy ponad siły?

31.03.2024
(Fot. Getty Images)

Bezwstydnie wypisują się z korporacyjnej rywalizacji, a ich pogodna rezygnacja okazuje się potrzebnym buntem wobec kapitalistycznego wyzysku. Leniwe dziewczyny, czyli osoby stosujące w pracy filozofię lazy girl job, to już nie tylko sezonowy trend z TikToka, lecz fundament zrównoważonego życia.

– Człowiek, który raz zasmakował wolności, nigdy więcej nie da się zniewolić – powiedział Walt Disney. A potem zbudował imperium, którym zarządzał, powiedzmy, kontrowersyjnie. Disney był wizjonerem, ale i toksycznym pracoholikiem. Doceniał wagę solidarnego zespołu i zarażał pasją do tego stopnia, że wielu podwładnych trwało przy nim latami mimo nikczemnego wynagrodzenia, bo niskie pensje kompensowało im poczucie misji. Był entuzjastyczny, energiczny, głośny – potrafił motywować, ale i zajeżdżać swoich ludzi od animacji.

Taki styl zarządzania dziś by się nie sprawdził. Nie w starciu z nowym typem pracowników i pracownic, którzy o karierze i sukcesie zawodowym myślą inaczej, są świadomi swoich potrzeb i odmawiają udziału w kulturze zapieprzu, która przeżuwa i wypluwa. Oburzają się, gdy tata Maty opowiada w wywiadach bzdury o rzekomo szlachetnej gotowości, by tyrać po 16 godzin dziennie. I kpią z głównej bohaterki serialu „Emily w Paryżu”, która przychodzi do pracy przed otwarciem biura i sprawdza służbową pocztę w weekendy. I choć ten cytat z Disneya nie dotyczył rzeczywistości korporacyjnej, dziś można go czytać jak celną refleksję nad nowym podejściem do pracy. Pandemia nas zmieniła. Nieodwracalnie.

W życiu na zwolnionych obrotach dbamy o swój dobrostan

– Nie chodzi wyłącznie o to, że spodobała nam się praca zdalna. W pandemii zaczęliśmy też uważniej przyglądać się naszym oczekiwaniom i potrzebom – potwierdza Patrycja Sawicka-Sikora, psycholożka specjalizująca się w temacie wypalenia zawodowego. – Konsekwencją tej rosnącej świadomości potrzeb była big resignation. Wiele osób rzuciło pracę, a firmy zorientowały się, że ludziom poszukującym zatrudnienia nie chodzi wyłącznie o wysokość pensji, bo na przykład chcieliby pracy zgodnej z ich potrzebami i wyznawanymi wartościami czy etapem życia.

W lutym 2020 roku Luo Huazhong rzucił pracę w fabryce, ruszył w długą podróż rowerem (przejechał ponad 2000 kilometrów), podczas tej wyprawy utrzymywał się z dorywczych prac i skromnych oszczędności, a w mediach społecznościowych spisywał manifest prostego życia, który stał się wykładnią dla wielu młodych Chińczyków i Chinek dokonujących przełomowego przewartościowania – porzucali marzenia o bogactwie i ambicje zawodowe, by w życiu na zwolnionych obrotach zadbać o swój psychiczny i fizyczny dobrostan. Zjawisko zyskało nazwę tang ping – dosłownie: leżeć plackiem. W świecie zachodnim z kolei mówiło się wówczas o quiet quitting, czyli cichej rezygnacji, która polegała na tym, że co prawda nie rzucasz pracy, ale robisz tylko tyle, ile musisz, i dystansujesz się emocjonalnie do wykonywanych zadań, by stres wynikający z niezdrowego zaangażowania w projekty na już nie niszczył ci samopoczucia.

Cicha rezygnacja nie wzbudziła takiego społecznego sprzeciwu jak koncept zaproponowany niedługo później przez amerykańską influencerkę Gabrielle Judge, choć jej lazy girl job w praktyce oznacza dokładnie to samo: bierny opór wobec szkodliwego środowiska pracy. W reakcjach na promocję bezpiecznych posadek dla leniwych dziewczyn mieszały się z jednej strony mściwe mądrości, że tych, którym się nie chce pracować, zastąpią roboty, a z drugiej – protekcjonalne opinie, że generacja Z to banda rozpieszczonych dorastaniem w dobrobycie roszczeniowych obiboków. Bo w świecie, którym rządzi imperatyw permanentnej zajętości, jakikolwiek przejaw lenistwa jest największym z grzechów. Judge tłumaczyła, że jej bunt nie ma nic wspólnego z pochwałą nieróbstwa, że nie namawia do cwaniackiego leserstwa, a jedynie wskazuje, że system, w którym pracujemy, sporo zabiera, ale niewiele daje w zamian.

(Fot. Getty Images)

Dawniej ludzie pracując, byli w stanie zarobić na dom. Dziś to niemożliwe

Nowe pokolenie pracowników i pracownic chce pracy, która coś im daje. – Młodym ludziom często nie chodzi o podwyżki, lecz o zgodność wartości, o możliwość utożsamienia się z miejscem, w którym pracują. Chcą być też dumni i dumne z tego, że zatrudnia ich właśnie ta firma, a nie inna, albo że pracują w obszarze, który się rozwija i zmienia świat, jak medycyna czy nowe technologie – podkreśla Patrycja Sawicka-Sikora. – Wszyscy chcemy żyć w zgodzie ze sobą i tym, w co wierzymy. Chcemy manifestować te wartości również w pracy, bo przecież spędzamy w niej mnóstwo czasu. Chcemy też móc decydować, ile miejsca zajmuje praca w naszym życiu. Nie wszyscy chcemy, jak poprzednie pokolenia, żyć, by pracować, duża część z nas dziś chce pracować, żeby żyć – puentuje ekspertka.

Życie to jednak nie bajka Disneya, zwłaszcza gdy trudna sytuacja ekonomiczna na świecie, pogłębiana trwającymi konfliktami zbrojnymi, mocno blokuje ruchy. Nie każdy może rzucić pracę, bo przeszkadza mu wizerunek firmy albo szef, który nie zgadza się na home office. Gdy Judge wprowadzała do obiegu termin lazy girl job, miała na uwadze przede wszystkim dobrostan osób uwięzionych z różnych powodów w pracach, które nie dają satysfakcji, nadużywają, stresują, wykańczają ASAP-ami i korporacyjną gadką o cnocie wydajności.

– W większości przypadków to, co masz do zrobienia na już, wcale nie jest tak pilne, to sztuczna presja – opowiadała influencerka w wywiadzie dla „Harper’s Bazaar”. – Wydaje nam się jednak, że przepracowanie jest jedyną drogą do sukcesu. Tak buduje się kultura rywalizacji, w której praca ponad miarę jest normą. Filozofia lazy girl to przyzwolenie, by się z tej kultury wyłączyć. Zwłaszcza że dawniej ludzie, pracując, byli w stanie zarobić na dom i dobre życie dla siebie oraz swojej rodziny. Dziś to niemożliwe. Więc niby czemu mielibyśmy wykańczać się dla pracy, która się nam nie odwdzięcza? – zastanawiała się Judge.

Leniwe dziewczyny wiedzą, jak dobrze pracować

Pytam ekspertkę, czy robienie minimum bez zaangażowania emocjonalnego w pracę może nas skutecznie uchronić od wypalenia zawodowego. – Może, jeśli potraktujemy zmianę sposobu, w jaki pracujemy, jako sygnał, że coś jest nie tak, i zastanowimy się, dlaczego nie angażujemy się w to, co mamy do zrobienia – zaznacza Patrycja Sawicka-Sikora. – Porównaj to ze związkiem romantycznym lub przyjaźnią. Niby jesteś w relacji, ale nie angażujesz się, emocjonalnie cię w niej nie ma. To może być informacja, że nie jesteś w tej relacji szczęśliwa i warto zastanowić się dlaczego.

Przejście w tryb lazy girl może być więc początkiem pięknej drogi ku odkryciu swoich autentycznych potrzeb i przekonań na temat pracy, kariery, sukcesu – przybliżyć nas do realizacji marzeń o wolniejszym, mniej stresującym życiu. Na pewno jest efektowną polemiką z opresyjnymi oczekiwaniami społecznymi wobec kobiet, którym najpierw przez cała lata mówiono, że nic nie mogą, a dziś powtarza im się, że wszystko muszą, bo w równościowych bajkach dla małych dziewczynek księżniczki zostały zastąpione przez żwawe prezeski, które mają czas na prowadzenie firmy, wystąpienia na TEDx, pilates, SPA z przyjaciółkami i praktykę macierzyństwa bliskości. Termin girlboss niby słusznie normalizował ambicje zawodowe i głód awansu, który długo uchodził za zaprzeczenie kobiecości, ale ostatecznie tyrania przebojowej szefowej odebrała głos kobietom, które wcale nie chcą mieć wszystkiego, bo wiedzą, że będzie trzeba za to wszystkim zapłacić.

A leniwe dziewczyny obnażają i przemoc szefa, który wysyła służbowe wiadomości na Instagramie w niedzielę, i narrację o niezłomnych heroskach, które z uśmiechem na twarzy prowadzą domy i biznesy. Przekonują też, że w tym umiarkowanym, kontrolowanym bimbaniu jest nadzieja na lepsze życie.

Angelika Kucińska
Proszę czekać..
Zamknij