Znaleziono 0 artykułów
15.04.2024

Najstarsza polska drag queen Lulla La Polaca o pierwszej miłości

15.04.2024
Fot. M.Zimakiewicz

O coming oucie przed rodzicami, pierwszej wielkiej miłości i tęczowej Warszawie w czasach PRL-u opowiada Andrzej Szwan. Publikujemy fragment książki o najstarszej polskiej drag queen, „Lulla La Polaca. Żyć to ja potrafię” Wiktora Krajewskiego.

Pamiętasz swój coming out przed rodzicami? 

Za moich czasów nie było takich wynalazków! A tak na poważnie, nie kryłem się przed rodzicami ze swoją seksualnością. Mój ojciec poznał każdego z moich chłopaków. Zenka poznał, Tadka poznał, Andrzeja poznał. Wszystkich po kolei przyprowadzałem do niego, aby poznali się, podali sobie rękę i zamienili kilka słów. Nawet dzisiaj niewielu gejów może powiedzieć, że ich ojcowie są wobec nich tak serdeczni i wspierający. Wciąż słyszy się o tragediach młodych ludzi, którzy dokonują coming outu i spotykają ich same przykrości, kłopoty oraz dramaty – ze strony rodziców, rodziny czy środowiska szkolnego. Polacy mają jeszcze wiele do zrobienia w kwestii tolerancji.

Fot. M.Zimakiewicz

Nie widzisz, żeby sprawy szły w coraz lepszym kierunku? 

Tu nie powinno być mowy o „lepszym kierunku”, tylko o całkowitej akceptacji, jaka się nam należy po prostu jako ludziom! Jest XXI wiek, więc postęp powinien być nie tylko technologiczny, ale i intelektualny, światopoglądowy. Skoro – do cholery – latamy w kosmos, jakim prawem środowiska homo są prześladowane?! Gdy słyszę, że młodzi wyrzucani są z domów, aż nóż w kieszeni mi się otwiera. Lulla do dziś przyjaźni się z pewnym Wackiem. Miał z dziewiętnaście lat, gdy ojciec obudził go w środku nocy i powiedział, żeby wypierdalał z domu, bo on nie będzie mieszkał pod jednym dachem z pedałem. Dał mu całe dwadzieścia minut na spakowanie się. Takie historie zdarzały się za mojej młodości, a po tylu latach wciąż się zdarzają – i to jest prawdziwy skandal!

Jak się potoczyły losy Wacka? 

Opuścił rodzinny dom w Żywcu, zatrudnił się w kopalni, a później poznał chłopaka i wyjechali razem w świat. Dziś jego ojciec nie żyje, ale Wacek regularnie odwiedza jego grób, bo mu wybaczył. Matce też. Mają ze sobą stały kontakt i widują się często.

Matka nie stanęła w jego obronie? 

Mogła sobie stawać, ale i tak nic by nie wskórała, jak to w góralskiej rodzinie. Kobieta nie miała w tamtych czasach zbyt dużo do gadania, a decydentem w życiu rodzinnym był ojciec. To ona znalazła list od jego chłopaka schowany pod podłogą i musiała donieść o tym mężowi. Jak ten Wacek się musiał bać, skoro schował list! U mnie w domu cała korespondencja od kochanków leżała na wierzchu, bo wiedziałam, że nic mi nie grozi.

Dla mnie to, co spotkało Wacka, to jest po prostu skurwysyństwo. Jeżeli rodzice dowiadują się, że mają syna geja czy córkę lesbijkę, i odrzucają swoje dziecko ze względu na orientację, nie jestem w stanie użyć innego słowa. Tylko skurwysyństwo. Rodzice powinni wykazać się wielką pomocą i wsparciem, bo zdradzenie swoim rodzicom, że jest się gejem czy lesbijką, stanowi ogromny akt odwagi. Gdyby moje dziecko wyjawiło mi prawdę o sobie, starałbym się otoczyć je wsparciem – takim, jakiego sam zaznałem od najbliższych.

Fot. M.Zimakiewicz

Opowiedz o swoim pierwszym poważnym partnerze. Jak się poznaliście? 

Po niezdanych egzaminach na PWST musiałem iść do normalnej pracy. Trzeba było zakasać rękawy, bo nie mogłem pozwolić sobie na to, żeby bujać w obłokach. Nie zamierzałem ponownie próbować swoich sił. To, czego doświadczyłem, wystarczająco mnie zniechęciło. Pierwszą pracę dostałem dzięki wstawiennictwu ojca. Dostałem etat w Stołecznym Przedsiębiorstwie Transportowym Handlu Wewnętrznego jako ekonomista w dziale technicznym. Pracowałem przy rejestracji samochodów do bazy transportu i zajmowałem się rozliczeniami pracy kierowców. Ot, zwykła papierologia. Mój tata był tam kierownikiem działu zaopatrzenia. Każdego ranka razem jechaliśmy do pracy, a po skończonych obowiązkach wracaliśmy do domu. Wygodny był to układ, choć trochę doskwierały mi marazm i szarość. Nie narzekałem jednak i starałem się odnaleźć pozytywy. Czasem się to udawało, czasem nie, ale życie po wojnie nie należało do najłatwiejszych i już sam fakt, że udało nam się przeżyć, był powodem do wdzięczności. I tak Lulla latała do pracy, aż pewnego dnia jej los się odmienił.

Miłość trafiła cię jak grom z jasnego nieba? 

Niemalże! Na schodach SPTHW poznałem Zenka. I przepadłem. Był ode mnie dwadzieścia lat starszy, ja miałem wtedy dwadzieścia trzy i sądziłem, że to miłość do grobowej deski. Pracował krócej ode mnie, ale był to mężczyzna na stanowisku. Kierownik działu finansowego.

Jaki był Zenon? 

No piękny był! Przeszukałem całe mieszkanie i nie mam ani jednego zdjęcia, żeby go pokazać, a on naprawdę był zjawiskowy, i fizycznie, i intelektualnie.

Rodzice wiedzieli, że Zenon nie jest wyłącznie kolegą z pracy? 

Byłem ich dzieckiem, więc bez trudu zorientowali się, że zakochałem się w Zenku. Mama przyglądała mi się uważnie. Przed jej spojrzeniem ciężko było uciec, ale to nie były spojrzenia pełne wyrzutów albo kpiny. Tylko zaciekawienia, bo jak młody człowiek zakochuje się, widać po nim pewną zmianę. 

Nie komentowała tego, ale pamiętam, że pewnego wieczoru na telefon sąsiadów zadzwonił Zenon (nie mieliśmy wtedy w domu telefonu stacjonarnego, więc w ramach sąsiedzkiej przysługi korzystaliśmy czasem z ich aparatu). Zaproponował mi spotkanie, a ja oczywiście się zgodziłem. Mama była tuż po operacji nerek i większość czasu spędzała w łóżku. Zbierałem się już do wyjścia i nagle słyszę, jak takim niby obrażonym głosem woła za mną: „To ja tu leżę chora, a ty mnie zostawiasz, bo do swojej Zeni jedziesz?”. Więcej rozmów na ten temat już nie było, ale wszyscy wszystko wiedzieli.

Fot. M.Zimakiewicz

A tata? 

Ojciec miał wyjątkowo przyjazny stosunek do Zenka. Spotykali się w pracy i zawsze miło ze sobą rozmawiali. Raz nawet, podczas mojej nieobecności, gdy wyjechałem na narty do Wisły, rodzice zaprosili go do naszego mieszkania na kolację.

W pracy trudno było utrzymać związek w tajemnicy? 

Z czasem coraz trudniej. Coraz częściej zerkano na nas z zaciekawieniem, bo chociaż staraliśmy się zachowywać jak koledzy, widać było uczucia, które nas łączyły. Koleżanki z pokoju dawały mi do zrozumienia znaczącymi uśmiechami, że doskonale zdają sobie sprawę z tego, że Zenon i ja nie jesteśmy wyłącznie współpracownikami. Prawie każdego dnia w swoim biurku znajdowałem a to banana, a to inny frykas. Zenon chciał, żebym poczuł się wyjątkowy, i często przygotowywał dla mnie prezenty niespodzianki. 

W końcu namówił mnie, żebym poszedł gdzie indziej, bo między nami robiło się coraz bardziej poważnie i nie sprzyjało to atmosferze w pracy. Znalazł mi posadę w dziale ekonomicznym Zjednoczenia Transportu Samochodowego Łączności, którego siedziba mieściła się na placu Małachowskiego w Warszawie, w pobliżu Galerii Zachęta, w budynku Ministerstwa Łączności. Zajmowaliśmy jedno z pięter, chyba piąte. Po jakimś czasie Zenek dołączył do mnie i znów pracowaliśmy razem, w tym samym pokoju! To nie trwało długo, bo niebawem otrzymałem propozycję ze Zjednoczenia Przemysłu Chemicznego i tam wylądowałem w dziale technicznym.

Zenon był niczym twój przewodnik po gejowskim życiu. 

No widzisz, niektórzy wolą takich, którzy ich prowadzą przez Tatry i Himalaje, a Lullę prowadzili przez kurwie doły! Zenon wprowadził mnie w gejowski świat stolicy: do łaźni pod Messalką, do Diany, do tak zwanych państwa Działdowskich i do państwa Starynkiewiczów, czyli do wszystkich najważniejszych łaźni publicznych w Warszawie. Wcześniej nie miałem pojęcia, co to za miejsca. Nie wiedziałem, że do łaźni chodzą geje, żeby oglądać pięknych młodych mężczyzn, często żołnierzy, jak nago stoją pod natryskami i prężą muskuły. No co to było za widowisko, cud-miód, malina! Nigdy wcześniej nawet nie śniłem, że są u nas miejsca, w których spotykają się mężczyźni tacy jak ja, poznają kolegów, oddają się relaksowi, a przy tym wszystkim uprawiają seks. Gdy pierwszy raz przekroczyłem próg Messalki, czułem się niepewnie, ale praktyka czyni mistrza i z każdą wizytą trema malała. Potem byłem już stałym bywalcem.

Fot. Materiały prasowe

Dzięki Zenkowi poznałeś nie tylko miejsca, ale też ludzi.

To był dla mnie niezwykle inspirujący czas. Zenon zapoznał mnie z hrabią Henrykiem Rostworowskim, który urządzał sławne na całe miasto imprezy w swoim mieszkaniu w secesyjnej kamienicy. Pan hrabia był osobą zasłużoną dla polskiej kultury i w jego artystycznym dorobku znajduje się kilkadziesiąt płyt z piosenkami. Pisał też sztuki teatralne, wiersze... Bonvivancki, elegancki – także młodzi chłopcy szturmem walili do jego drzwi, żeby stać się częścią artystycznego życia stolicy. Był prawdziwie arystokratyczny w obyciu, a przy okazji miał gest i przy pustym stole nikt u niego nie siedział. Rostworowski potrafił zaczepić chłopaka w kawiarni lub łaźni i zaprosić go na raut. Sam spędziłem u niego dwa przecudowne wieczory. Raz nawet poznałem się z cudowną rysowniczką Mają Berezowską... I poznałem jeszcze gwiazdę polskiego kabaretu Karola Hanusza!

Wiktor Krajewski
Proszę czekać..
Zamknij