
Poprzez historię słynnego Hotelu The Palms można opowiedzieć dzieje samego Palermo i całej Sycylii. Na przestrzeni dekad gościli tu Arthur Miller, Sophia Loren i Maria Callas. Równie chętnie zatrzymywały się to największe gwiazdy i najgroźniejsi gangsterzy. „Palermo: Epicka historia miasta”, nowa książka Andrew Edwardsa i Suzanne Edwards, pokazuje, jak pokoje hotelowe stały się scenografią wydarzeń kształtujących Sycylię.
Nie trzeba wiele spekulować, aby zrozumieć, dlaczego Palermo odwiedzała i zatrzymywała się w The Palms diwa operowa Maria Callas (1923–1977). W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku Teatr Massimo w Palermo był już stałym punktem na trasach koncertowych artystów. W 1951 roku Callas miała w nim zaśpiewać operę Norma Belliniego w sto pięćdziesiątą rocznicę urodzin kompozytora. Zanim zdążyła się rozpakować, odebrała gorączkowy telefon od Antonia Ghiringhellego. Dyrektor La Scali chciał, żeby artystka rzuciła wszystko i wróciła do Mediolanu zastąpić chorą Renatę Tebaldi w roli operowej Aidy. Urażona Callas występowała już w zastępstwie za inną śpiewaczkę rok wcześniej i kategorycznie odmówiła. Oczekiwała, że Ghiringhelli zaproponuje jej wreszcie główną rolę jako pierwszej w kolejności. Pozostanie w Palermo w celu wywiązania się z kontraktu było mądrą decyzją, ponieważ ci, którzy widzieli jej występ, pamiętają go do dziś.
Niewątpliwie to właśnie zachwyt, jaki wzbudziła diwa, skłonił barona Di Stefano do zaproszenia Callas na obiad. Artystka miała śpiewać w Teatro Massimo i odwiedzać The Palms jeszcze niejeden raz. (...)
Prawdą jest, że często cieniem na karierę Callas rzucały się skandale. Po tym jak artystka pozwała firmę produkującą makaron, która przypisała sobie zasługę za jej utratę wagi, w 1955 roku z kolei to jej wytoczono proces. Jego inicjatorem był niejaki Eddy Bagarozi, który twierdził, że jest jej agentem. W tym samym roku magazyn „Time” opublikował jako tekst numeru kontrowersyjny artykuł, w którym przedstawiano relacje piosenkarki z matką jako problematyczne. Sugerowano, że to one są przyczyną jej wybuchowego temperamentu. Maria nigdy tak naprawdę nie wybaczyła swojej matce tego, że ta czepiała się jej wyglądu i zmusiła ją do śpiewania i zarabiania na rodzinę kosztem normalnego dzieciństwa.
Podczas gdy Callas święciła coraz większe triumfy jako artystka operowa, wyżyn w uprawianej przez siebie dziedzinie, czyli w balecie, sięgała inna, niemająca o sobie tak wysokiego mniemania artystka. Carla Fracci (ur. 1936) to kolejna gwiazda, która zasiadła przy stole naszego arystokraty. Było to wówczas, gdy ten już na stałe mieszkał w hotelu. Fracci przyszła na świat w Mediolanie i uczyła się tańca w szkole baletowej La Scali. Od 1958 roku występowała jako primabalerina i tańczyła w różnych zespołach na całym świecie, partnerując między innymi Rudolfowi Nuriejewowi, Michaiłowi Barysznikowowi i Erikowi Bruhnowi. Z tym ostatnim nakręciła w 1969 roku filmową wersję sztuki Adolphe’a Adamsa Giselle. Poeta Eugenio Montale poświęcił Fracci wiersz zatytułowany La danzatrice stanca (Zmęczona tancerka). Napisał go dla niej w 1969 roku, gdy była w ciąży. W utworze autor ubolewa nad jej nieobecnością na scenie i porównuje balet bez niej do „trupiego widowiska”. Innym bywalcem The Palms był aktor, który zbudował swoją karierę na aktorskich zmaganiach z mrokiem śmierci. Christopher Lee (1922–2015) przeszedł do historii kina jako wzorowe wcielenie arystokratycznego wampira, Draculi. Aktor wpisał się do księgi Librizziego i zwykł ucinać sobie z naszym towarzyskim barmanem dłuższe pogawędki. Z fikcyjnych krain nieumarłych rozmowy schodziły z pewnością na znacznie poważniejszą tematykę wojny. Można tak przypuszczać ze względu na militarne związki Lee z wyspą. Pod łagodną powierzchownością aktora kryły się fascynujące wcześniejsze losy, w których nie zabrakło istotnego elementu sycylijskiego. Lee, którego pełne imię i nazwisko brzmiało Christopher Frank Carandini Lee, urodził się jako syn Anglika i matki o zacnym włoskim rodowodzie. Korzenie rodu hrabiny Estelle Marie Carandini di Sarzano sięgają – poprzez włoskich uchodźców politycznych i śpiewaków operowych – aż do czasów Karola Wielkiego.
Chcąc uniknąć powołania do wojska bez możliwości wyboru rodzaju służby, w 1941 roku Lee sam postanowił wstąpić do Królewskich Sił Powietrznych Wielkiej Brytanii. Podczas szkolenia w Afryce Południowej zaczął jednak odczuwać bóle głowy wskutek uszkodzenia nerwu wzrokowego. To położyło kres jego karierze pilota, jeszcze zanim się rozpoczęła. Głęboko rozczarowany, zaczął szukać dla siebie alternatywnej, sensownej drogi. Złożył zatem podanie o przyjęcie do wywiadu RAF. W maju 1943 roku trafił do miasta Zuwarah w Libii, by oczekiwać wraz z innymi na rozpoczęcie inwazji na Sycylię. Miał wziąć udział w walkach na plażach Pachino, na południowo-wschodnim krańcu wyspy. To tam wylądowała większość brytyjskich sił. Kiedy wojska przesuwały się wzdłuż sycylijskiego wybrzeża Morza Jońskiego, jednostka, w której służył, założyła stałą bazę w Agnone Bagni.

Wskutek nawrotu malarii Lee musiał rozstać się z oddziałem i został przetransportowany samolotem do Carthage na leczenie w szpitalu polowym. Po powrocie do szwadronu zastał swoich żołnierzy na skraju buntu, sfrustrowanych brakiem poczty i alkoholu, a przede wszystkim informacji. Jak każdy oficer wywiadu z prawdziwego zdarzenia Lee na bieżąco śledził przebieg konfliktu, zwłaszcza wypadki na froncie wschodnim. W późniejszych wywiadach wspominał ów moment powrotu, kiedy to zasypał swoich podwładnych takim gradem faktów i liczb, że musieli gorzko żałować, iż w ogóle zaczęli go wypytywać.
W innym wywiadzie irlandzki prezenter telewizyjny Terry Wogan wprost zapytał go, czy w czasie wojny był szpiegiem. Rozmówca wstał z fotela i wyprostował się jak struna – a miał ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu – i odparował, że trudno byłoby mu się wtopić w tłum, chociaż niewątpliwie jego znajomość francuskiego i włoskiego byłaby atutem. Na ogół Lee chętnie opowiadał o swoich przeżyciach wojennych, ale podobnie jak wielu weteranów rzadko wdawał się w szczegóły dotyczące okrucieństw, których był świadkiem. Inwazja na Włochy była momentami brutalną kampanią, a Lee był świadkiem wielu cierpień, które na zawsze wryły się w jego pamięć.
Niejakie pojęcie o przeżyciach, które Lee zmuszony był ogrodzić murem milczenia, daje pewna sytuacja na planie Władcy Pierścieni. Aktor wcielał się w rolę czarodzieja Sarumana, który miał zostać ugodzony w plecy sztyletem przez Grimę Wormtongue’a. Reżyser Peter Jackson poprosił Lee, aby krzyknął, gdy poczuje cios pomiędzy łopatkami. Starzejący się aktor ze spokojem odwrócił się do Jacksona i oznajmił, że widział, jak dźgano mężczyzn nożem w taki sam sposób, i żaden z nich nigdy nie krzyczał. Wszyscy wydawali z siebie coś w rodzaju odruchowego westchnienia, gdy z ich płuc uchodziło powietrze. Scena nie pojawiła się w wersji kinowej, można ją jednak obejrzeć w edycji rozszerzonej trylogii na DVD.
Lee prawdopodobnie nigdy nie zostałby aktorem, gdyby nie powojenne spotkanie z pewnym jego włoskim krewnym. Jego kuzyn, Nicolò Carandini, były minister w antyfaszystowskim rządzie Bonomiego, został mianowany ambasadorem Włoch w Wielkiej Brytanii. Podczas pogawędki przy obiedzie Lee zastanawiał się nad tym, jaki zawód może uprawiać, i opisywał swoje wojenne przeżycia. Carandini podsunął kuzynowi myśl, żeby zajął się aktorstwem. Zachwycony tym pomysłem Lee skontaktował się z producentem filmowym Filippo Del Giudicem, prywatnie przyjacielem Nicolò. Minęło jednak kolejne dziesięć lat, nim przyszła sława.
Mimo swojego bogatego doświadczenia aktorskiego czarujący Lee jest najbardziej znany ze swoich horrorów dla wytwórni Hammer powstałych w latach 1957–1976. Mało kto pamięta, że aktor wystąpił również we włoskich filmach, takich jak Ercole al centro della terra (Herkules w świecie przeklętych) z 1961 roku oraz Il castello dei morti vivi (Zamek żywych trupów) z 1964 roku. Zanim nadeszły lata siedemdziesiąte dwudziestego wieku, lukrowana fasada włoskiego dolce vita zaczęła już nieco pękać. Romans Włoch z kinem i sztuką przetrwał jednak niewzruszony. Owoce powojennej introspekcji i gwałtownego rozkwitu kina to znacznie więcej niż tylko gwiazdy, wystawne przyjęcia, gorącokrwiści aktorzy, jednosezonowe filmy i szukający szczęścia paparazzi.

„Palermo. Epicka historia miasta”, Andrew Edwards, Suzanne Edwards, Wydawnictwo Znak, 2025.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.