Wystawa w MoMu w Antwerpii obala stereotypy na temat dziewczęcości

Kadry z filmu „Przekleństwa niewinności” i prowokacyjna kampania Marca Jacobsa. Kokardki, falbanki, zblazowane miny. Pokazywana do 1 lutego 2026 roku w MoMu w Antwerpii wystawa „GIRLS. On Boredom, Rebellion and Being In-Between” efektownie rozprawia się z przekonaniem, że wszystko co dziewczęce, jest błahe i niepoważne.
Ale róż to ty szanuj! Wystawa zorganizowana przez MoMu, muzeum mody w Antwerpii, zbiera najróżniejsze przykłady przedstawień dziewczęcości – w kinie, sztuce, reklamie, na wybiegach. I, co najważniejsze, dziewczęcość została tu potraktowana z należną jej refleksją i uwagą. To zdecydowanie więcej niż kategoria estetyczna, bo spomiędzy kolorowych spinek do włosów i sukienek w kwiatki wybrzmiewają pytania o społecznie limitowaną tożsamość dziewczęcia, któremu nie pozwala się być dziewuchą. A także inspirujące wnioski, że ta cała ostentacyjna apatia już nie dziecka, jeszcze nie kobiety jest mniej lub bardziej świadomym aktem oporu wobec kultury, która życzy sobie tylko grzecznych, schludnych i bezrefleksyjnie zadowolonych.

Dziewczyna była w kulturze figurą uporczywie trywializowaną
„W historii sztuki młoda dziewczyna jest anonimowa, milcząca. Gra na pianinie, trzyma kotka, siedzi z dłońmi elegancko ułożonymi na kolanach: pozy, który przybiera, i rekwizyty, którymi się otacza, mają potwierdzać jej cnotliwość i niewinność. Nikomu nie przeszkadza, po prostu istnieje”, czytamy w opisie zbiorowej wystawy „GIRLS. On Boredom, Rebellion and Being In-Between” („Dziewczyny. Opowieść o nudzie, buncie i byciu pomiędzy”). Dzieła sztuki czy teksty kultury popularnej – weźmy chociażby dwa ultraważne przykłady literatury inicjacyjnej, jak „Szklany klosz” Sylvii Plath i „Witaj, smutku” Françoise Sagan – które starały się nadać powagę doświadczeniu dziewczyństwa i traktować dorastające bohaterki podmiotowo, często były czytane na przekór intencjom ich autorek i autorów – jako nieznośnie egzaltowane, sentymentalne, banalne, kompletnie niepoważne w swoim oglądzie rzeczywistości, bo zbyt skupione na emocjach lekkomyślnie ulegających afektom trzpiotek. Czy dziewczyna wciąż byłaby figurą napastliwie trywializowaną, gdyby nie ocaliła jej Sofia Coppola?

Filmem „Przekleństwa niewinności” Sofia Coppola stworzyła kod dziewczyństwa
– Pamiętam, jak ktoś mnie ostrzegał, że nie mogą zrobić filmu bez męskiego protagonisty. Główny bohater musi być facetem – mówiła Sofia Coppola w wywiadzie dla brytyjskiego magazynu „i-D”. Opowiada oczywiście o swoim debiutanckim filmie „Przekleństwa niewinności”. – Słyszałam argumenty, że dziewczyny pójdą do kina na film o chłopaku, ale żaden chłopak nie pójdzie na film o dziewczynach. Nikomu nie przyszło do głowy, że widownia złożona z samych nastolatek też się liczy. Coppola w swoim pierwszym pełnym metrażu oparła się na powieści Jeffreya Eugenidesa o tym samym tytule, która w sposób rewolucyjny – podobnie jak wcześniej wspomniane książki Plath i Sagan – wchodziła w polemikę z narzuconymi przez patriarchat i multiplikowanymi w kulturze popularnej wzorcami ekspresji emocjonalnej młodej kobiety. Melancholia sióstr Lisbon z powieści Eugenidesa i książki Coppoli to smutek, który wyzwala. Zobojętniałe, pogrążone w marazmie nastolatki można czytać powierzchownie jako ofiary dorastania w rygorze. Ale można też uznać, że to letarg z wyboru, a więc świadomy przejaw niezgody wobec kultury, która na młodej kobiecie wymusza permanentny uśmiech. Coppola kręcąc swój pastelowy film o czterech siostrach, które potrafią godzinami gapić się w ścianę, stworzyła kod dziewczyństwa. Kilka lat później komunikowała się nim chociażby Lana Del Rey. I oczywiście, że wywrotowa u Coppoli enigmatyczna smutaska, przemielona w mediach społecznościowych, z czasem straciła swoją ikoniczność, głębię i tajemnicę. Stała się kolekcją fotogenicznych, ale pozbawionych treści gestów i min. Wystawa w MoMu, do której włączono kadry nie tylko z „Przekleństw niewinności”, ale i „Marii Antoniny”, innego filmu Sofii Coppoli, przypomina o buntowniczej naturze dziewczęcej melancholii.

Wystawa „GIRLS. On Boredom, Rebellion and Being In-Between” pokazuje dzieła sztuki podejmujące temat dziewczyństwa
Jedna Coppola dziewczyństwa nie czyni, a „GIRLS” to dość obszerna ekspozycja, przemyślana w doborze i zróżnicowaniu prac. W Antwerpii można zobaczyć chociażby kontrowersyjną rzeźbę 14-letniej baletnicy, którą Edgar Degas szokował półtora wieku temu. Woskową figurę dziewczynki ubrał w buty baletowe, spódniczkę z tiulu i body, a na głowę założył jej perukę z naturalnego włosia, przewiązaną stylową wstążką. Nie tworzył z wyobraźni – rzeźbił nastoletnią uczennicę paryskiej akademii baletowej, Marie von Goethem. Podejrzewano, że z dziewczynką łączą go nieprzyzwoite stosunki, ale nie dowiedziono seksualnej natury ich relacji. Po latach wciąż intryguje wyraz twarz wyrzeźbionej tancerki. Zatrzymanej w grymasie jednoznacznego niezadowolenia, co interpretuje się jako sprzeciw wobec usztywniających norm. Kontrowersyjne bywały też kampanie Marca Jacobsa z udziałem Dakoty Fanning. Tę pierwszą, włączoną do wystawy „GIRLS”, zrealizowano – obiektywem Juergena Tellera – gdy aktorka miała zaledwie 12 lat. Jacobs specjalnie przeszył całą kolekcję prezentowaną na wybiegu, by ubrać dziecko w kobiece ciuchy, a kampania ujmowała nastoletnie pragnienia o wolności, którą obiecywała dorosłość. Nad zupełnie innym aspektem dorastania pochyla się fotografka Fumiko Imano. Urodziła się w Japonii, do siódmego roku życia mieszkała w Rio de Janeiro. – Żyłam w wyobraźni i zmyślałam historie, bo w rzeczywistości nie potrafiłam zaprzyjaźnić się z dzieciakami w Brazylii. A po powrocie do Japonii byłam gnębiona. Zawsze czułam się kosmitką – tak na łamach magazynu „Goat” tłumaczyła genezę swojego surrealnego projektu fotograficznego. Na zdjęciach Imano – amatorskich jak ze starego rodzinnego albumu – widać dwie identycznie wyglądające dziewczynki. To z pozoru dokumentacja dorastania bliźniaczek, tyle że każda fotografia jest sklejona z dwóch osobnych zdjęć, bo Imano dorabia sobie siostrę, by w przewrotnym żarcie oswoić samotność dziewczyny, która nigdzie nie czuła się w pełni akceptowana.

Przyszłość zależy od wsparcia, które jeszcze dziś okażemy nastolatkom
W tęsknocie za wszystkim, co dziewczęce, manifestuje się potrzeba terapeutycznego powrotu do czasu zabawy i beztroski. Z perspektywy feministycznej celebracja parafernaliów dziewczęctwa – kokardek, falbanek, brokatu w błyszczyku – jest świadomą odpowiedzią na zinternalizowany, mizoginiczny komunikat, że aby nas traktowano poważnie, musimy radykalnie wyzbyć się wszelkich ciągot ku temu, co uznawane za typowo dziewczęce. Organizatorzy wystawy „GIRLS. On Boredom, Rebellion and Being In-Between” prześwietlając szkodliwe stereotypy, które narosły wokół dziewczęcości, jednocześnie zwracają uwagę na całą masę wyzwań, z którymi musi zmierzyć się dorastająca kobieta, gdy formułuje swój światopogląd, gust, pomysł na życie. I choć polityczny wydźwięk wystawy nie jest oczywisty, organizatorzy zwracają uwagę na potrzebę systemowego działania chociażby w sektorze edukacji, do której dziewczynki i dziewczyny w wielu miejscach na świecie wciąż nie mają równego dostępu. Dane UNICEF mówią o aż 122 mln dziewcząt na całym świecie, zmuszonych do rezygnacji z nauki – najczęstszą przyczyną jest przemoc, na którą są narażone. 60 mln dziewcząt rocznie pada ofiarą napaści w drodze do szkoły lub już na miejscu. „Przyszłość zależy od wsparcia, które jeszcze dziś okażemy nastolatkom” – to również fragment opisu wystawy „GIRLS” ze strony internetowej antwerpskiego muzeum mody. „W wielu społecznościach na świecie są ograbiane z możliwości z powodu nierówności płci, biedy, konfliktów zbrojnych, głęboko zakorzenionej dyskryminacji. Ta wystawa jest też dla tych dziewczyn. Przypomina, jak reprezentacja w sztuce, modzie i kulturze popularnej, sprawia, że stają się widoczne”. Zobaczcie dziewczyny.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.