
Filip Zaręba gra Stanisława, syna Jana Pawła Adamczewskiego, w serialu Netflixa „1670” i Sergiusza w filmie Kordiana Kądzieli „LARP. Miłość, trolle i inne questy”. Młody aktor rozśmiesza całą Polskę, zaczyna pracę w teatrze, marzy o reżyserii. Najgorętszy debiut sezonu?
W filmie „LARP” grasz introwertycznego, zakochanego, zagubionego licealistę. Pamiętasz własne nastoletnie emocje?
Zdecydowanie tak. Gdy ktoś mnie pyta o wiek, odpowiadam zazwyczaj, że mam 17 lat. Trochę się na tym momencie zatrzymałem. Wiadomo, że jestem dziś bardziej odpowiedzialny i dojrzalszy. Wspominam jednak liceum jako najlepszy czas w życiu. Wciąż go w mojej twórczości filmowo-muzycznej rozkminiam. Tak jak Sergiusz przeżywałem zawody miłosne i miałem problem z konfrontacją. Nigdy nie lubiłem przemocy. Na szczęście nie wyniosłem z domu fałszywego rozumienia męskiego honoru. Nie słyszałem od rodziców, że nie będę mężczyzną, jeśli nie odpowiem agresją na agresję.
Ten film opowiada po części właśnie o wykuwaniu się nowej męskości.
Tak, o jakiejś sile, która drzemie w porażce. O tym, że mężczyzna nie musi już być zdobywcą. Ale to, co powinien zrobić, to skonfrontować się. Sergiusz konfrontuje się z Heleną, z Gonzem, ze swoim ojcem. Nie musi wyzywać ich na pojedynek, tylko powiedzieć: „jestem sobą”. Cieszę się, że mogłem w tym filmie eksplorować te emocje. Po to jest sztuka, przynajmniej dla mnie. Działa na mnie terapeutycznie. Podobnie jak spotkania z przyjaciółmi. Wiadomo, że to nie rozwiązuje wszystkich moich problemów. Pewnie przydałaby mi się prawdziwa terapia…
I w „1670”, i w „LARP-ie” postaci, które grasz, konfrontują się przede wszystkim z ojcem.
W wielu domach hegemonia ojca nadal jest niepodważalna. Obie strony są zamknięte na emocje. A to grozi tąpnięciem. „LARP” i „1670” pomagają się w tym zatrzymać. Zrozumieć, że i ojciec, i syn coś performują. Ojcowie nie mają innych narzędzi niż strach i władza, bo sami tak zostali wychowani. A synowie często zwyczajnie się ojców boją. Dwa pokolenia nie rozumieją wzorców męskości, które nawzajem wyznają.

Ty jesteś podobny do swojego taty?
Wiele zawdzięczam jego zawadiackości. Bycie performerem, takim pajacykiem, który ciągle robi psikusy, mam właśnie po ojcu. To taki lekko narcystyczny rys. Mój tata jest nauczycielem w moim liceum. Wymyśla uczniom ksywki, mówi do nich tekstami z filmów, na lekcjach WF-u, przedmiotu traktowanego zazwyczaj po macoszemu, prowadzi rozmowy o życiu. A w domu śpiewa marsze wojenne albo amerykańskie piosenki z wymyślonymi przez siebie tekstami po polsku.
A jaką relację zbudowałeś z filmowym ojcem z „LARP-a”, Andrzejem Konopką?
Pierwszego dnia na planie opowiedziałem mu całą historię mojego życia. Podczas zdjęć nie próbował mnie w ogóle pouczać. Kordian dawał nam jakieś uwagi, a my po prostu wchodziliśmy w sytuację, za każdym razem z nową energią. „LARP” to mój filmowy debiut. Dopiero uczę się tego, żeby się puścić, bo wiem, że wtedy można więcej, odważniej. Wiem, że dużo rzeczy zrobiłbym inaczej. Ale na rolę życia przyjdzie jeszcze czas.
O relacji ojca, Jana Pawła, z synem Stanisławem opowiada też „1670”.
W serialu miałem okazję stworzyć postać, która reprezentuje wszystkich chłopaków żyjących w cieniu swoich ojców. Z jednej strony pragną się uniezależnić, z drugiej potrzebują usłyszeć: „Synu, świetnie to zrobiłeś, kocham cię”. A ojcowie rzadko to mówią. I jak mają potem mówić to swoim partnerkom, swoim dzieciom? Jak mają po prostu być sobą? Miałem zaszczyt grać z Bartkiem Topą, który tak wybitnie stworzył Jana Pawła, że jego środki aktorskie zainspirowały mnie do stworzenia roli jego syna. Po przeczytaniu scenariusza to właśnie na tę ostatnią scenę rozmowy z nim czekałem najbardziej.
A ty od dziecka marzyłeś, żeby zostać aktorem?
Tak, od gimnazjum, gdy zobaczyłem „Titanica”. Nie zraziło mnie to, że za pierwszym razem nie dostałem się do szkoły aktorskiej i przegrałem wiele castingów. Teraz cieszę się każdym aspektem tej pracy, nawet eventami. Czuję trochę tę branżową blagę, ale staram się jej nie ulegać, dawać ludziom dobrą energię, pozostać sobą. Na festiwalu w Gdyni spotkałem mnóstwo osób, wielkich nazwisk. W windzie przed premierą filmu „Chopin, Chopin!” po raz pierwszy w życiu minąłem się z Mają Ostaszewską. „Dobry wieczór”, przywitałem ją, a ona: „Cześć!”, jakbyśmy znali się od 10 lat. Też staram się skracać dystans, chociaż to niełatwe, bo trochę ze mnie wstydzioszek.
Jakąś pewność siebie nabyłem dopiero w szkole. To uczy wystąpień publicznych, ale przed pierwszym Q&A z fanami „1670” i tak czułem się zestresowany. Od wielkich gal wolę domówki ze znajomymi w Busku-Zdroju i wszystkimi przyjaciółmi, których dzięki tej pracy poznaję w różnych miejscach Polski. Moja ekipa, z 15 osób z mojego liceum i podstawówki, przyjechała teraz do Warszawy na premierę filmu. To jest moc. Ludzie pracują, studiują, więc nie widujemy się już tak często. Ale oglądaliśmy wszyscy razem drugi sezon „1670”.

Każda chwila musi być trochę wykreowana?
Tak, taka trochę wymyślona. Lubię sobie z życia robić film. Inaczej byłoby nudno. Muszę sobie trochę poromantyzować. Na premierę idę w T-shircie „I love Kordian Kądziela”.
Czy to jest sztuczne? Chyba nie. Ostatnio na Dniach Buska-Zdroju ktoś mi powiedział, że zawsze coś gram. Ale ja muszę to robić – śpiewać, tańczyć, wymyślać. Jestem taki ADHD pacjent. Chcę być wszędzie. Kiedyś moja przyjaciółka zwróciła mi uwagę na to, że się nie męczę. To mnie striggerowało. Ale potem zrozumiałem, że jestem zawsze w tym stanie gotowości, bo po prostu lubię życie. Staram się w nim znajdować światło i dawać to światło, bo ludzie go potrzebują.
Z tym dawaniem światła wiąże się też poczucie odpowiedzialności czy misji? „1670” to już popkulturowy fenomen. Ten serial wiele znaczy dla dużej liczby widzów.

Tak, jestem z tego serialu dumny. Bycie częścią tej opowieści jest niesamowite. Z przyjaciółmi ryczałem na wielu momentach drugiego sezonu. Wiedziałem, że to najważniejszy casting w moim życiu. Udawałem na nim, że mówię głosem serialowego ojca, Jana Pawła, granego przez Bartka Topę. Nie zakładałem, że w wieku 24 lat stanę na takim profesjonalnym planie.
To ci dało siłę?
Długo żyłem w cieniu odważniejszych ludzi. Ja szukałem siebie. Raz byłem metalowcem, który nienawidzi świata. Innym razem piłkarzem ręcznym. Potem powiedziałem mamie, że będę się uczył biologii, pójdę na olimpiadę i zdam na medycynę. I będę miał superpracę, pieniądze, SUV-a z białą tapicerką, rodzinkę. Będę normalny. Ale ja przecież nie umiem się uczyć. W szkole byłem dla contentu, dla wycieczek szkolnych, dla wyjść. Dla akcji „plecak”, podczas której chowaliśmy dzieciakom z klasy plecaki, gdy nikt nie patrzył.
I znów scena jak z filmu.
Tak, ale to wynika też z potrzeby pielęgnowania dziecka w sobie. Ostatnio dużo chodzę po górach, jak dzieciak, który na placu zabaw wspina się na pająki.
Co planujesz na najbliższe miesiące?
Będę grał w teatrze, z czego bardzo się cieszę. Dostałem etat w Teatrze Rozmaitości. To duży obowiązek, a ja jestem tylko łebkiem z Buska-Zdroju. Chcę też kręcić filmy. Zacząłem już w liceum. Do filmu wojennego zaangażowałem 50 osób ze szkoły. W przyszłym roku chciałbym zrobić krótki metraż. Mam nadzieję, że znajdę na to czas. Marzy mi się musical pod tytułem „Serdusko”. Napisałem zainspirowaną prawdziwymi wydarzeniami bajkę dla dorosłych o biednym fryzjerze z Zakopanego, który zakochuje się w córce bogatego patodewelopera. Może pojadę też w trasę koncertową z moimi piosenkami. Mówię to, manifestuję, by to urealnić.

Za dzieciaka grałam z kolegami w RPG i Warhammera. To było traktowane jako dziwactwo. Myślisz, że LARP-y wciąż tak się ocenia? W filmie Sergiusz i spółka dostają bęcki…
Tak, są traktowani jak outsiderzy przez grupę tych bananów ubranych w bougie ciuchy. Inność chyba wciąż się wyśmiewa. Ja nie czułem się do końca akceptowany, bo byłem głośny, wychylałem się, miałem dużo energii. Widziałem wszędzie zabawę, nie byłem do końca poważny. Teraz gram w serialu Netflixa i w filmie. Dalej jestem głośny i niepoważny. A mogłem schować się do kąta i nigdy nie zrealizować moich marzeń… Lubię to, że jestem totalnym dziwakiem. Ta dziwność jest dziś moją siłą, choć czasami i z nią jest trudno, i z tym, że mam tylu przyjaciół, których uwielbiam, a doba ma tylko 24 godziny.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.