Znaleziono 0 artykułów
14.12.2022

Film z przeszłości: „Titanic”

14.12.2022
(Fot. EastNews)

W „Titanicu” reżyserowi Jamesowi Cameronowi udało się dokonać niemal niemożliwego – efekty specjalne warte 200 milionów dolarów nie przytłoczyły tego, co w kinie najważniejsze – emocji. Ćwierć wieku po premierze nagrodzonej 11 Oscarami superprodukcji wciąż wzruszamy się pierwszą miłością Rose i Jacka, choć wiemy doskonale, jak skończy się ich historia. 

„Titanic” wszedł na polskie ekrany 13 lutego 1998 roku, trzy miesiące po amerykańskiej premierze, na chwilę przed walentynkami. Miałam niecałe 14 lat, pierwszą randkę w kinie już za sobą, ale wciąż najczęściej oglądałam filmy z rodzicami, czasem z koleżankami. Na romans z tragedią w tle zaciągnęłam mamę dwa razy. A potem – gdy film wyszedł na kasecie wideo – obejrzałam go kolejne sześć. Nie spałam po każdym z tych seansów. Bałam się, że – tak jak parę bohaterów z pierwszej klasy – w łóżku zaleje mnie fala. 

W dzieciństwie długo bałam się wody. Ucząc się pływać w basenie, nie potrafiłam zanurzyć głowy. Gdy sięgała mi do brody, wydawało mi się, że się duszę. Pewnie nikt dziś takiej terapii szokowej by na moje lęki nie zalecił, ale „Titanikiem” i katastroficznym przebojem z lat 70., „Tragedią Posejdona”, próbowałam oswoić strach.

Na falach emocji

Choć okupiłam każdego „Titanica” bezsennością, nie żałuję. Mimo tego, a może właśnie dlatego, że czułam się, jakbym tonęła. Reżyserowi Jamesowi Cameronowi udało się dokonać niemal możliwego – pożenił w kinie nie widziane wcześniej, przełomowe, spektakularne efekty specjalne z wielozmysłowym doświadczeniem. „Titanic” zalewa falą ciepła, gdy Rose po raz pierwszy całuje Jacka, oblewa gorącem, gdy kochają się po raz pierwszy („ta” ręka na wilgotnej szybie samochodu stała się filmowym symbolem ekstazy, orgazmu, uniesienia) i mrozi arktycznym chłodem, gdy statek tonie w odmętach lodowatego Atlantyku. Gęsia skórka, pot, przyspieszone tętno – widz jest tak blisko Rose i Jacka, „Titanica” i góry lodowej, jak tylko się da. Emocjonalność, sensualność, wrażeniowość ostatecznie decyduje o ponadczasowości obrazu Jamesa Camerona. „Titanic” pokonuje barierę skóry, wchodząc głęboko w ciało. I w 1997 roku, i 25 lat później, gdy superprzebój świętuje ćwierćwiecze, zachwyca magia kina. Jak udało się uczynić kulturowym fenomenem film, którego zakończenie zna wcześniej każdy widz? W jaki sposób gigantyczny budżet zwrócił się kilkakrotnie („Titanic” jako pierwszy zarobił miliard dolarów)? Jak pożenić romans i tragedię, historię osobistą i światową, kameralność z przepychem? W sukces filmu przed premierą powątpiewano. Podważano też kompetencje Camerona, który wcześniej kojarzył się wyłącznie z „Terminatorem”. 

(Fot. EastNews)

Z nurtem historii

Reżyser dopiął swego – na ekranie odtworzył w najmniejszym szczególe statek, który zatonął po zderzeniu z górą lodową 15 kwietnia 1912 roku. Zginęło ponad półtora tysiąca pasażerów. – Mówiono o nim „statek marzeń”. I taki właśnie był – rozpoczyna swoją historię stuletnia Rose. Zobaczyła w telewizji rysunek, który 80 lat wcześniej wykonał dla niej ukochany. Po latach ekspedycja poszukująca we wraku skarbów, natrafiła na akt (– Draw me like one of your French girls – to jedno z najsłynniejszych zdań wypowiedzianych w filmie, z resztą wielokrotnie parodiowane).

Z Rose cofamy się w czasie do 1912 roku, gdy jako nastoletnia córka DeWitt Bukaterów płynie przez Atlantyk z matką i narzeczonym Calem. Dla rodziny zubożałych arystokratów małżeństwo dziewczyny (Kate Winslet w roli, która rozpoczęła jej światową karierę) z rozpuszczonym bogaczem (Billy Zane) to jedyny sposób na utrzymanie statusu. Tyle że Rose naprawdę przyszłego męża nienawidzi – drogocenny naszyjnik Heart of the Ocean traktuje jak kajdany ograniczające jej wolność. Jest tak zdesperowana, że aż gotowa rzucić się do oceanu, byle uniknąć zamążpójścia bez miłości. Z opresji ratuje ją Jack Dawson (Leonardo DiCaprio, który po „Romeo + Julia” Baza Luhrmanna z 1996 roku już był amantem, a podobno niewiele brakowało, żeby roli w „Titanicu” nie dostał, bo Cameronowi nie podobało się jego aroganckie podejście), pasażer trzeciej klasy, który bilet wygrał w karty. W Nowym Jorku miał spełnić się jego amerykański sen. Na drugi brzeg Atlantyku nie było mu dane dopłynąć, ale na „Titanicu” przeżył miłość swojego życia. – Jak ty skaczesz, to i ja – mówi Jack, który Rose zauważył już wcześniej. Ta dziewczyna nie jest dla prostego chłopaka. Tyle że Jack, oczywiście, wcale takim prostym chłopakiem nie jest. To artysta, którego rysunki urzekają niewinną i naiwną Rose. Dziewczyna z wyższej klasy i chłopak z przyszłością wikłają się w romans. 

(Fot. EastNews)

Tonąc w miłości

Każdy, kto pamięta intensywność pierwszej miłości, odnajdzie siebie w historii Rose i Jacka. Zakochując się, odkrywają siebie, przekraczają swoje granice, buntują się przeciwko ustalonemu porządkowi. I choć wybija się oczywiście wątek klasowej transgresji, nastoletnią miłość pokazano w sposób uniwersalny. Rose i Jack muszą zmierzyć się z Calem, który nie cofnie się przed niczym, żeby posiąść dziewczynę, z różnicą pochodzenia, w końcu z tragedią „Titanica”. Nie każda młodzieńcza para napotyka na swojej drodze trudności tego kalibru, ale każdemu zakochanemu pierwszy raz wydaje się, że staje ze swoim uczuciem wobec całego świata. Miłość Rose i Jacka zda ostateczny egzamin – egzamin życia i śmierci. Rose, mogąc się uratować, wybiera pozostanie z ukochanym do końca. I choć złośliwi do dziś twierdzą, że na kawałku drewna było miejsce dla dwojga, pożegnanie dziewczyny z chłopakiem, gdy pochłania go woda, nie będzie pożegnaniem na zawsze. Rose składa Jackowi obietnicę – będzie żyła długo i szczęśliwie. Bez niego, ale z pamięcią o nim. I tak się dzieje. 

W ostatniej scenie filmu Rose śni o happy endzie z Jackiem na „Titanicu”. Śni, a może znalazła się w zaświatach, przeżywszy życie tak, jak mu obiecała. Skoro zakończenie znane było od początku, widz nie oczekiwał od filmu zaskoczenia. Choć do ostatniej chwili wydawało się, że Jack się uratuje, jego postać miała posłużyć Rose – doprowadzić do emancypacji poor little rich girl. Feministyczna wymowa „Titanica” wybrzmiewa z niejednej sceny – Jack otwiera Rose na nowe doświadczenia. Zaprasza ją na imprezę pod podkładem, gdzie dziewczyna daje popis picia i tańca. Bratając się z ludem, arystokratka po raz pierwszy rozumie swój przywilej. Gorset klasy wyższej zaczyna ją uwierać. Gdy uratowana znajdzie się w Nowym Jorku, przyjmie nazwisko „Dawson”. Nie tylko ze względu na pamięć po ukochanym, lecz także po to, by zacząć nowe życie – bez obciążeń związanych z pochodzeniem. Pasażerowie trzeciej klasy wydają się w filmie Camerona o wiele bardziej wolni – nie mają nic, więc mogą marzyć o wszystkim. Klasa wyższa żyje natomiast w lęku o to, że wszystko może zostać jej zabrane. Ten motyw powtórzył dopiero co canneński zwycięzca Ruben Östlund w satyrze społecznej „W trójkącie”.

Drugie dno

Serce Camerona jest po lewej stronie, co widać m.in. w jednej z ostatnich scen, gdy wystrojeni pasażerowie pierwszej klasy spoglądają z łodzi ratunkowych na tonący statek. Jakby dopiero wstali od kolacji. Orkiestra grała przecież do końca. Gdy ludzie ginęli, rozbrzmiewały dźwięki „Nearer, my God, to Thee”. W katastrofie zginął także kapitan, wcześniej święcie przekonany, że jego statku nie da się zniszczyć. Otrzymał ostrzeżenie, że na trasie są góry lodowe, ale pragnął pobić rekord prędkości, nie zważając na zagrożenia. 

Tu pojawia się drugi po konflikcie klasowym motyw przewodni filmów Camerona – starcie technologii z naturą, człowieka z nieokiełznanym żywiołem, ciemiężycieli i planety, którą okiełznali. W późniejszym „Avatarze”, który zarobił zresztą jeszcze więcej pieniędzy niż „Titanic”, reżyser jeszcze wyraźniej zabiera głos w sprawie kryzysu klimatycznego, ochrony środowiska i wyzysku Ziemi. Titanic – największe ruchome dzieło człowieka – fascynował, bo przegrał starcie z górą lodową. Tragedia stała się dla zaślepionego postępem człowieka lekcją pokory. 

Można też „Titanica” oglądać w kontekście doświadczenia pokoleniowego. „Diuna” Denisa Villeneuve’a, przez zoomersów uznana za arcydzieło, znudziła wielu milenialsów. W recenzjach pojawiła się kategoria postironii. Milenialsi, którzy za punkt honoru stawiają sobie dystans wobec wszystkiego, także własnych uczuć, nie dali się pochłonąć filmowi science fiction, który jest tylko estetyką i emocją. Fabuła jest tu mniej ważna niż aura – muzyka, obrazy, wrażenia. „Titanicowi” udało się osiągnąć idealny balans. To jednocześnie film oparty na solidnej fabule i prawdziwej historii, emocjach i obrazach, efektach specjalnych i relacjach międzyludzkich. Status arcydzieła zawdzięcza właśnie tej magicznej mieszance. Choć w 1997 roku w kinie działo się dużo – na ekrany weszły takie klasyki jak „Życie jest piękne”, „Jackie Brown”, „Buntownik z wyboru” czy „Lepiej być nie może” – „Titanic” zapisał się w historii jako najbardziej wzruszająca superprodukcja wszech czasów. 

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij