Znaleziono 0 artykułów
06.06.2025

Debiutancka powieść Zofii Lorek „Stany przejściowe” hipnotyzuje

06.06.2025
(Fot. Bettmann / Contributor

„To najzabawniejsza powieść o kryzysie, jaką czytałam” – pisze w blurbie Natalia Królikowska o „Stanach przejściowych” Zofii Lorek. Trudno się z nią nie zgodzić. Debiut Lorek to zapis rozsypywania się. Rozedrgania między chęcią zmiany a brakiem możliwości. Chęcią działania i pragnieniem nieistnienia. Próby odnalezienia się w świecie, w którym czasoprzestrzeń kurczy się do rozmiarów łóżka i mieszkania, w którym lokatorami (miłymi!) są srebrzyste rybiki, lub rozciąga w jednakowe ulice niekończących się osiedli.

Zaczyna się dość zwyczajnie. Poznajemy dziewczynę, trzydziestolatkę, żyjącą w mieszkaniu z kimś (mężczyzną?), kto cały czas śpi i – niezależnie od pory dnia – zaciąga w mieszkaniu zasłony. Szybko jednak wskakujemy w absurdalną rzeczywistość, dziejącą się „gdzieś pomiędzy”.

W jednej z początkowych scen bohaterka idzie do Biedronki. Wkłada do koszyka łososia, kozi ser, guacamole. Próbuje kupić sobie „potencjalnie nowe życie”, ale przytłacza ją liczba ludzi i kolejek, ucieka więc, kradnąc trzy duże granaty. „Pełnię istnienia osiąga się w supermarketach”, ale po podjęciu próby, by tę pełnię istnienia osiągnąć, nigdy więcej już do żadnego nie wraca. Wybiera Żabki. W każdym zakątku Krakowa. Żabki występują tu jako uniwersum, filozofia zaspokojenia podstawowych potrzeb dziewczyny, którymi są niebieskie camele i kawa lub energetyk. Chodzi do nich też, „żeby się czegoś dowiedzieć”. Kupuje zdrapki. Czytamy: „Potrzebuję wygrać, mówię. O, tu mam wszystko obliczone: jak wygram trzysta tysięcy, to przez sześć lat nie będę musiała pracować, a jak dwa miliony, to już nigdy”. To nowa próba przekierowania życia na nowe tory.

To jeden z wielu momentów, w którym „Stany przejściowe” stawiają pytanie o sens pracy. Bohaterka praktycznie nigdy do niej nie dociera. Nie wiemy też, gdzie w sumie pracuje – jest to jedno z miejsc z wieloma biurami, więc domyślamy się, że chodzi o pracę w korporacji. Wychodzi z mieszkania, ale czas i przestrzeń natychmiast się rozmywają. „Dzielę drogę do pracy na pięć części”, mówi, ale nawet to nie pomaga. Mieszka 350 metrów od biura, a podróż potrafi zająć jej wiele godzin. W labiryncie osiedli gubi rzeczywistość. „Ulice podwójne, ulice sobowtóry, ulice kłamliwe i zwodne” – czytamy. To rzeczywistość, w której „rządzą śpiący i bezsenni”, a godziny zmieniają się i wyginają za każdym razem, gdy spojrzymy na zegarek.

„Mój rok relaksu i odpoczynku”, tyle że na kwasie

Sen, śnienie, bezczas to motywy powracające. Dlatego – czytając – myślałam o „Moim roku relaksu i odpoczynku” Ottessy Moshfegh. Bo „Stany przejściowe” to taka Mosfhegh na kwasie. Bohaterka w „Moim roku” mówi: „Ten pomysł, że mogłam wyspać sobie nowe życie, był kompletnym szaleństwem. Niedorzecznością. Ale oto zbliżałam się do najciemniejszej części wędrówki (…). Czułam dym z ognia palącego się w głębi. Coś należało spalić i poświęcić. Wtedy ogień wypali się i zgaśnie, dym uleci”. Sen jest u niej formą buntu. Próbą osiągnięcia spełnienia. Czy bohaterka Lorek też ma jakiś cel?

Zofia Lorek / (Fot. Materiały prasowe)

To, co przypomina cel, pojawia się czasem w formie zdrapek, granatów, chęci posiadania „zielonego łóżka z Ikei” i „nieregularnego lustra z welurową ramą”. Chciałaby coś zmienić, „zdrapać sobie lepsze życie”, ale to życie nigdy nie materializuje się w sposób konkretny. Bo każda zmiana – nawet potencjalna – wydaje się równie pusta jak to, co już jest. „Tylko co by to dało?” – pyta. „Tak jak Antoni, wciąż robiłabym etat, trwałabym sobie w wieczności bez żadnych realnych zmian, może czasem stałabym się meblem, żeby na chwilę zapomnieć, a potem wracałabym codziennie do tego samego, na osiem godzin, na dwadzieścia cztery godziny, na zawsze”. Czy „nowe potencjalne życie” ma w takim razie jakikolwiek sens?

Może dlatego bohaterka decyduje się na „Stan przejściowy”. Na bezwładne dryfowanie po przestrzeni, w której „rzeczy przestały oznaczać”, a ciało powoli traci funkcje życiowe. „Nie sikam, nie sram, nie wymiotuję”, stwierdza, tak jakby istnienie było tylko niezręczną koniecznością – czymś, co można by wygasić, gdyby tylko dało się to zrobić wygodnie i bez wychodzenia z mieszkania.

Sen, praca i rzeczywistość, w której wszystko się rozmywa

W świecie „Stanów przejściowych” nawet to, co nieludzkie, zyskuje sprawczość – a to, co ludzkie, staje się przedmiotem rozkładu. Wśród najbardziej wyrazistych postaci znajduje się nieżyjący Antoni, przyjaciel dziewczyny, który – mimo że odebrał sobie życie – codziennie chodzi do pracy. Przesiaduje też czasem u niej w mieszkaniu, zamieniając się w mebel. „Antoni jest czasem u mnie szafą” – mówi bohaterka. I nie jest to żart. Śmierć nie oznacza w tej rzeczywistości końca, a raczej trwałe zawieszenie – bycie w „stanie przejściowym” między istnieniem a brakiem. Praca nadal się odbywa, bo praca nie potrzebuje już ciała, wystarczy sama jego obecność.

Obecność – niekoniecznie ludzka – bywa też jedynym źródłem komfortu. Bohaterka mieszka z rybikami, które „srebrzyście spacerują” po łazience i kuchni. Nie przeszkadzają jej, a ona nie przeszkadza im. „To nie ja zgodziłam się na widoczność nowych lokatorów, tylko one w końcu przyjęły mnie do swojego grona” – stwierdza. Dopiero kiedy staje się częścią ich świata – nieruchomego, niemechanicznego, nieproduktywnego – może przestać czuć się nie na miejscu. Nie jako właścicielka przestrzeni, ale jako naturalny element zamieszkałego budynku.

Na drugim planie pojawia się też Gabs. To ona poleca dziewczynie puszkę z jedzeniem dla kota – z królikiem – kiedy ta zaczyna „tęsknić do czegoś, co dobrze jej zrobi”. Jej obecność jest katalizatorem przemiany, ale nie prowadzi do ocalenia, raczej – do rozpoznania. Do wejścia jeszcze głębiej w pustkę. Bohaterka najpierw zjada puszkę karmy, potem wymiotuje i doznaje objawienia. „Dociera do niej z całą mocą, że od zawsze chciała być pusta w środku. Mieć pustą głowę, gardło, płuca, serce, żołądek i jelita”. To sprawia, że funkcje ciała przestają działać. „Moje usta są woreczkiem strunowym, którego nie widzę sensu otwierać”.

To literatura świadoma swojej formy. Surrealizm Lorek przypomina momentami ten zawarty w „Czipsach dla gości” Natalki Suszczyńskiej – i nie tylko dlatego, że w obu książkach występują boczniaki. Ale „Stany przejściowe” idą dalej. Tworzą osobny, konsekwentny język absurdu. Sfinks-ekspedientka ostrzegająca przed świńskimi stworami, telefony z ostrzeżeniami, sen jako +system kontroli. To wszystko układa się w opowieść, która nie tyle chce coś powiedzieć, ile pozwolić nam czegoś doświadczyć. I wymusza zawieszenie racjonalnych reakcji. Bardzo ciekawy, hipnotyzujący debiut.

„Stany przejściowe", Zofia Lorek, Wydawnictwo Drzazgi

 

Aleksandra Pakieła
  1. Kultura
  2. Książki
  3. Debiutancka powieść Zofii Lorek „Stany przejściowe” hipnotyzuje
Proszę czekać..
Zamknij