Znaleziono 0 artykułów
30.11.2018

Pokaz mój widzę ogromny

30.11.2018
Louis Vuitton jesień-zima 2011 (Fot. Chris Moore, Getty Images)

Oglądając wystawę „Passageways: On Fashion’s Runway” w Bernie, zastanawiamy się nad przyszłością pokazów mody, które coraz częściej przybierają formę spektakularnych widowisk.

Wystawę „Passageways: On Fashion’s Runway”, którą do niedzieli można oglądać w Kunsthalle Bern, promuje intrygujący plakat. Widnieje na nim para tancerzy w odświętnych strojach i... maskach przeciwgazowych. Postnuklearny turniej tańca to tak naprawdę prezentacja kolekcji W< (Wild and Lethal Trash) Waltera Van Beirendoncka z 1998 roku. Wybór właśnie tego zdjęcia nie był przypadkowy, bowiem berneńska ekspozycja prowadzi widza przez historię najbardziej spektakularnych, śmiałych i nieszablonowych pokazów mody – od Paula Poireta, André Courrègesa i Mary Quant po Helmuta Langa, Husseina Chalayana i Telfar. Zebrane na wystawie oryginalne kreacje i nagrania wideo ilustrują ewolucję wybiegu. Można zaryzykować stwierdzenie, iż mniej więcej w ciągu ostatnich stu lat pokaz mody uległ tak głębokim przeobrażeniom, że stał się odrębnym gatunkiem sztuk wizualnych, mieszczącym się gdzieś na przecięciu performansu i happeningu, scenicznych spektakli i nowoczesnej choreografii.

Prekursorzy

Pokaz mody od początku był wydarzeniem co najmniej niecodziennym, wymagającym więc niepospolitej oprawy. U schyłku XIX wieku członkinie francuskiej elity prezentowały kreacje „ojca haute couture”, Charlesa Fredericka Wortha, podczas wyścigów konnych na hipodromie Longchamp. W 1911 roku Paul Poiret zorganizował wystawny bal z „Tysiąca i jednej nocy”, na którym goście bawili się odziani w perskie jedwabie z jego orientalnej kolekcji. Szansę, by pochwalić się ubiorem, dawały też popularne w latach 20. i 30. XX stulecia thés dansant, czyli taneczne soirées w rytmie tanga i fokstrota. Z biegiem lat pokazy coraz częściej odbywały się we wnętrzach hoteli oraz w atelier projektantów (np. paryskim studiu Diora przy Avenue Montaigne lub Chanel przy Rue Cambon), gdzie modelki krążyły między klientkami. W 2011 roku do tej klasycznej konwencji nawiązał Tom Ford, goszcząc w nowojorskim butiku ekskluzywne grono widzów i osobiście anonsując zjawiające się kreacje.

Rick Owens wiosna-lato 2014 (Fot. Catwalking, Getty Images)

Underground

Yeezy Season 2 (Fot. Randy Brooke, Getty Images)

Awangardowi projektanci odrzucili skostniały format luksusowego wybiegu. W 1989 roku Martin Margiela na miejsce pokazu wybrał plac zabaw w XX dzielnicy Paryża (zamieszkałej głównie przez ubogą społeczność afrykańskich imigrantów), pozwalając, by zniecierpliwione dzieci biegały pod nogami modelek. Trzy lata później belgijski mistrz anonimowości uczynił areną mody zamkniętą stację metra Saint Martin, a obchody 20-lecia istnienia swojego domu urządził w obskurnej przestrzeni nieczynnej kostnicy. W 2013 roku założyciel Hood by Air, Shayne Oliver, zaaranżował skatepark w garażu londyńskiego Selfridges. Modele-deskorolkarze demonstrowali kolekcję łączącą street wear z kobiecą bielizną. I dziś projektanci młodego pokolenia, tacy jak Telfar Clemens czy Marine Serre pozostają wierni źródłom tej mody – ulicy oraz przestrzeni miast, które traktują jako naturalny wybieg.

Prezentacja kolekcji Hood by Air w londyńskim Selfridges  (Fot. David M. Benett, Getty Images)

Mania wielkości

– Istnieją dzisiaj dwa sposoby tworzenia pokazów mody. Albo na małą, intymną skalę albo robisz to – mówił w 1984 roku Thierry Mugler. Rzeczone „to” odnosiło się do gigantycznego widowiska w paryskiej hali koncertowej Zénith, do której Francuz zaprosił ponad sześć tysięcy widzów. Wybujałe inscenizacje Muglera utorowały drogę kolejnym designerom. Pokazy Johna Galliano dla Diora oraz jego własnej marki stały się synonimami barokowego przepychu, wyrafinowanej elegancji i teatralnej przesady. Wybiegi przeradzały się w syberyjską tundrę, harem lub cyrkową arenę, a powietrze przecinały lasery i bańki z dymem. W tej scenerii przechadzały się, wyginając w egzaltowanych pozach, średniowieczne wojowniczki, Madame Butterfly i kobiety-kwiaty. Na koniec zjawiał się sam Galliano, przebrany za kosmonautę, pirata lub sankiulotę we frygijskiej czapce. Nie mniejszą pompą odznaczały się pokazy Louis Vuitton pod wodzą Marca Jacobsa, który w 2012 roku do Cour Carrée wprowadził lokomotywę parową. Rok później zbudował wielkie ruchome schody, łącząc geometrię sztuki Daniela Burena z kratą Damier Louis Vuitton, a wszystko skąpał w hipnotyzującej muzyce Philipa Glassa. Bezspornym mistrzem manii wielkości pozostaje jednak Karl Lagerfeld. Tylko on zdolny jest wznieść w Grand Palais górę lodową, las, elektrownię wiatrową, prom kosmiczny lub olbrzymi flakon perfum Chanel. W 2007 roku na tło dla kolekcji Fendi Lagerfeld wybrał Wielki Mur Chiński – oryginał, nie atrapę.

Pokaz Fendi Great Wall of China (Fot. BILLY FARRELL/Patrick McMullan, Getty Images)
Dior Couture jesień-zima 2011 (Fot. Tony Barson, Getty Images)

Narrator, bajarz, mitotwórca

Pokaz mody bywał nazywany „teatrem bez narracji”. Jednak to, co wydarza się na wybiegu, już dawno przestało być prezentacją ubrań na paradzie modelek (défilé). Misterna scenografia, muzyka nadająca nastrojowy ton oraz kreacje w roli aktorów stały się nośnikami opowieści – spektaklem, którego scenariusz powstał z wizji i inspiracji projektanta. Gdy mowa o narracyjnych pokazach, dokonania Alexandra McQueena wydają się nie mieć sobie równych. Jego modowe performanse nawarstwiały historie podszyte humorem, ironią, witalnością, ale też odrazą dla rzeczywistości i mrokiem niechybnej śmierci. W 2001 roku („Voss”) widzowie zaglądali do wnętrza azylu dla psychicznie chorych – kobiet, drących w spazmach suknie z muszli. Na koniec pokazu przed oczami publiczności zjawiła się ikona piękna i brzydoty – ożywiona fotografia „Sanitarium” Joela-Petera Witkina. Cztery lata później projektant przemienił wybieg w szachownicę. W rolę figur toczących wojnę wcieliły się modelki utożsamiające ubiorem Japonię i Amerykę. Do bodaj najbardziej pamiętnych chwil w twórczości McQueena (ale i historii mody w ogóle) należy finał pokazu „No. 13” z 1999 roku, gdy suknia Shalom Harlow – obracającej się na platformie niczym balerina z pozytywki – oblana została farbą przez dwa roboty. Widok ten wzruszył samego Brytyjczyka. – Nie chcę tworzyć koktajl party. Pragnę, by po moich pokazach ludzie dostawali torsji. Wolę skrajne emocje – mówił. Jego ostatnie widowisko („Plato’s Atlantis”, 2010 rok) było nie tylko starciem natury z techniką; ubrań o biomorficznych kształtach ze śledzącymi je kamerami na ramionach robotów (pokaz transmitowano na żywo). To także refleksja nad przyszłością mody oraz formami jej prezentacji w erze internetu i cyfrowej produkcji. Między życiem McQueena a tym, co pokazywał na wybiegach istniała więź tak silna, że w zwieńczeniu „Plato’s Atlantis” projektant (jak sam wyznał) planował popełnić samobójstwo, czyniąc tym samym własną śmierć częścią spektaklu.

Alexander McQueen wiosna-lato 1999 (Fot. Guy Marineau/, Getty Images)

Tancerze i manekiny

W 2004 roku McQueen zafascynowany filmem Sydneya Pollacka „Czyż nie dobija się koni?” urządził pokaz w formie turnieju tańca doprowadzającego jego uczestników do wycieńczenia („Deliverance”). Układy choreograficzne stały się popularnym zabiegiem na wybiegu mody. Jednym z najgłośniejszych tego typu był show „Vicious” Ricka Owensa (2013 rok). Amerykanin zaprosił do udziału w nim reprezentantki tzw. step dance, czyli szybkiego tańca składającego się z rytmicznego klaskania i tupania. Czterdzieści kobiet o różnych sylwetkach i rozwścieczonych minach kreśliło quasi-geometryczne choreografie przy akompaniamencie muzyki z pogranicza noise’u i minimal techno. Z kolei na koniec prezentacji Hood by Air z 2014 roku grupa mężczyzn wykonała pokaz voguingu – tańca-manifestu, w którym gesty zaczerpnięte z sesji zdjęciowych i wybiegów mody splatają się z formami uzewnętrzniania tożsamości seksualnej. Przeciwwagą żywiołowości tańca jest bezruch. Coraz częściej pokazy mody przybierają postać nieruchomych instalacji z „żywych manekinów”. Dość wspomnieć tu o prezentacjach Yeezy Kanyego Westa komponowanych przez artystkę Vanessę Beecroft, bądź o jesiennej kolekcji Johna Bartletta z 2001 roku, którą (w duchu performansów Josepha Beuysa) demonstrowali modele leżący na wojskowych pryczach, zmuszając widzów do kluczenia między nimi.

Chanel jesień-zima 2017-2018 (Fot. Victor Boyko, Getty Images)

Pokazy jutra

Nadejście ery cyfrowej zmieniło wszystko. W pierwszych rzędach zamiast piór pospiesznie kreślących notatki dominują tablety lub telefony rejestrujące każdą sekundę pokazu. – Dziś wymogiem jest, by fotografowie i goście mieli możliwość zrobienia zdjęcia i opublikowania go w sieci od razu – mówi Alexandre de Betak, twórca Bureau Betak organizującego prezentacje mody. Projektanci chętnie transmitują je online, a nawet budują scenografie z myślą o ich medialnej nośności. Choć relacje z wybiegu stały się natychmiastowe i ogólnodostępne, to modowe spektakle pozostają wciąż rozbudzającym zmysły teatrem opartym na bezpośrednim doświadczeniu.

Louis Vuitton wiosna-lato 2013 /(Fot. Chris Moore, Getty Images)

Snując domysły o przyszłości pokazów mody, często kierujemy się ku technologii. Ta jednak towarzyszy wybiegowi już od dawna. Hussein Chalayan przedstawiał na nim zautomatyzowane suknie, McQueen zastąpił Kate Moss jej hologramem, Gareth Pugh tworzył widowiska na wielkim ekranie, a Demna Gvasalia prezentował kolekcję Balenciagi (wiosna/lato 2019) w tunelu wirtualnej rzeczywistości. Odpowiedź na pytanie, jak wyglądać więc będą pokazy jutra, podsuwa tytuł ekspozycji z Museum Boijmans z 2014 roku. „Przyszłość mody jest teraz”. Pozostaje nam zatem podziwiać inwencję projektantów i śledzić ich nieszablonowe poczynania na wybiegach. A tych z sezonu na sezon przybywa.

Wystawę „Passageways; On Fashion’s Runway” podziwiać można w Kunsthalle Bern (Helvetiaplatz 1) do 2 grudnia 2018.

Wojciech Delikta
Proszę czekać..
Zamknij