Znaleziono 0 artykułów
09.01.2020

Pożary w Australii: #apokalipsa

09.01.2020
(Fot. Getty Images)

Scott Morrison, premier Australii, uparcie odmawia dostrzeżenia powiązania pomiędzy inwestycjami kraju w węgiel a ociepleniem klimatu. Broni energetycznej polityki rządu, którego gospodarka opiera się w dużej mierze na eksporcie węgla i gazu ziemnego. Przemysł węglowy równa się pieniądze. Ale równie proste jest równanie: dwutlenek węgla oznacza globalne ocieplenie.

Pod koniec listopada pisałam o płonącej Australii i płonących misiach koala. Sezon dopiero się zaczął, a już ogień strawił 2 miliony hektarów lasów. Naukowcy przewidywali ukojenie na styczeń, kiedy spadną deszcze. Mylili się. Deszcze nie spadły. Za to spłonęło pół miliarda zwierząt, dym z pożarów widać z kosmosu (rozpościera się od Australii po Chile), popiół dotarł 2 tysiące kilometrów na wschód do Nowej Zelandii i zabarwił tamtejsze lodowce na brązowo (co przyspieszy ich topnienie). Rdzenni mieszkańcy opuszczają zamieszkiwane od setek lat miejsca, mówiąc, że stały się zbyt gorące do życia. Spaliło się 2500 budynków, zginęło 25 osób, a pożary objęły teren wielkości prawie jednej piątej Polski. A to dopiero początek. Najgorsze pożary pojawiają się w lutym – w szczycie lata.

(Fot. Getty Images)
(Fot. Getty Images)

Kiedy oglądam zdjęcia z płonącej Australii, czuję, jakbym patrzyła na sceny z „Gwiezdnych wojen”, rozgrywające się w odległej galaktyce, gdzieś na piaszczystym Tatooinie. Wszystko zabarwione jest pomarańczową poświatą końca świata. Australijczycy chowają się na plażach – w maskach, w goglach, opatuleni od stóp do głów, spowici płomiennym blaskiem. W każdej chwili gotowi wskoczyć do wody, czekający na ratunek od strony morza. Ognisty blask odbiera zdjęciom realność, ale podpisy pod nimi ją przywracają. Pod wieloma pojawia się hasztag #apocalypse.
Naukowcy nie mają wątpliwości – nawet jeśli ostrożnie wyrażają swoje sądy – że ta apokalipsa została spowodowana zmianami klimatycznymi. Letnie pożary w Australii nie są niczym nowym, ale globalne ocieplenie powoduje jeszcze wyższe temperatury (w grudniu na południu kraju odnotowano 49,9 stopni Celsjusza), przez co australijski busz staje się jeszcze bardziej przesuszony. A w tym roku płonie nie tylko suchy busz, ale i wilgotne lasy eukaliptusowe i torfowiska.

Globalnym ociepleniem i jego wpływem na australijskie pożary zdaje się nie przejmować premier Scott Morrison. Jak dla „Washington Post” pisze Jennifer Mills, autorka książek i strażaczka-wolontariuszka: „Niestety, pożary pokazują, że choć naród żyje tymi samymi faktami, pojedynczy ludzie nie żyją w tej samej rzeczywistości”. Mills odnosi się do Morrisona, który nie dość, że w trakcie pożarów wybrał się na wakacje na Hawajach, to uparcie odmawia dostrzeżenia powiązania pomiędzy australijskimi inwestycjami w węgiel a ociepleniem klimatu. Morrison broni energetycznej polityki rządu, którego gospodarka opiera się w dużej mierze na eksporcie węgla i gazu ziemnego (Australia jest tu światowym liderem w eksporcie, w 2018 roku zarobiła 67 miliardów australijskich dolarów). Przecież Australia emituje tylko 1,3 procent CO2 w globalnej skali. O co wam chodzi? – dziwi się cynicznie premier. Jakby święcie wierzył, że kryzys klimatyczny i katastrofy klimatyczne będą respektować wymyślone przez nas granice państw i uderzać w nie proporcjonalnie do emisji. I jakby naprawdę święcie wierzył, że wydobywany, spalany i eksportowany przez Australię węgiel nie przyczynia się do wzrostu światowych temperatur (premier wywołał mały skandal, kiedy podczas szczytu klimatycznego w Madrycie próbował wykorzystać luki w sposobie liczenia emisji gazów cieplarnianych. Na jego korzyść nie działa również fakt, że – obok Stanów Zjednoczonych i Brazylii – Australia utrudniała osiągnięcie klimatycznego konsensusu zgodnego z paryskimi ustaleniami).

Scott Morrison (Fot. Getty Images)
(Fot. Getty Images)

Jak pisze w felietonie dla „New York Timesa” Richard Flanagan, autor bestellerowej książki „Ścieżki północy”, australijscy przywódcy, zamiast ratować płonącą Australię, ratują przemysł paliw kopalnych. W grudniu, gdy dym nad Canberrą stał się tak gęsty, że stolica Australii prześcignęła Delhi w wyścigu o najbardziej zanieczyszczone powietrze, szef opozycyjnej partii zwiedzał australijskie kopalnie węgla. A Morrisonowi bardziej od zamykania kopalni podoba się pomysł radykalnych kar za „szkodliwy klimatyczny aktywizm”, który zagraża ekonomii kraju.

Dla Morrisona równanie jest proste. Przemysł węglowy równa się pieniądze. Nie tylko pieniądze, które wzmacniają gospodarkę jego kraju, ale również pieniądze, które pozwalają mu utrzymać się przy władzy. Jak w swoim felietonie pisze Flanagan, w 2019 roku Morrison wygrał wybory niewielką przewagą głosów. Niemałą zasługę miał w tym Clive Palmer, węglowy potentat, który w trakcie trwania kampanii wydał miliony dolarów na reklamy krytykujące opozycję Morrisona – Partię Pracy zapowiadającą walkę z globalnym ociepleniem. Palmer wydał na swoje reklamy dwa razy więcej niż dwie największe australijskie partie razem wzięte. Z pewnością Morrison woli mieć Palmera po swojej stronie.

Ale może premier Australii powinien spojrzeć na inne równanie. Prawie tak samo proste. Im więcej dwutlenku węgla w powietrzu, tym cieplejszy klimat. Nie pomogą żadne drogi naokoło, dzielenie, mnożenie, całkowanie, logarytmy, magiczne myślenie i prestidigitatorskie sztuczki.

Rząd Australii jak do tej pory wybierał węgiel = pieniądz. Australijczycy coraz częściej wybierają równanie węgiel = apokalipsa. Być może w następnych wyborach nie pomogą już żadne pieniądze węglowych oligarchów. Premier ciągle może jeszcze wybrać między zaniechaniem krótkowzrocznej polityki zysku a apokalipsą.

 

 

Katarzyna Boni
Proszę czekać..
Zamknij