Znaleziono 0 artykułów
13.04.2023

Szczyl: Zawsze z głową w chmurach

13.04.2023
Fot. @tatianaandkarol

Zanim zaczynamy rozmowę, pokazuje mi widok z okna w rodzinnej Gdyni. – Zimno, ale wyjątkowe słońce, więc jest ładnie – mówi. Nie widać morza, jednak rozmowa o nim sprawia, że oboje zaczynamy marzyć o podróżach. Tymek wspomina swój ostatni wyjazd w Alpy. – Pojechaliśmy tam zagrać koncert. Byłem pierwszy raz w życiu w górach. Kocham morze, ale góry są inne, monumentalne. Jechałem autem i myślałem: Boże, gdzie ja jestem?

Jesteś lokalnym patriotą?

Najbardziej lubię Trójmiasto, bez dwóch zdań. Warszawa ma dla mnie za duże tempo, za dużo się dzieje i czuję czasem, że jest w tym mieście za dużo bodźców. Nie zmienia to faktu, że mam tam swoje miejsca i znam wiele wspaniałych osób, które zawsze chętnie odwiedzam. Gdynia, jakkolwiek by patrzeć, jest małym miasteczkiem. Nie jest za bardzo turystyczna, poza plażą w wakacje mamy w zasadzie jedną główną ulicę. Jest megaspokojnie. 

Nie czułeś czasem, że jest trochę za ciasna dla ciebie, że nie masz jak rozwinąć skrzydeł, że wszyscy cię tutaj znają, ty wszystkich znasz? 

Nie, coś ty, nie mam takiej potrzeby, żeby jakieś maniany odwalać. 

Ale zanim stałeś się „starym człowiekiem”, byłeś jednak „młodszy” i pewnie przeżywałeś różne akcje.

Wiadomo, ale bez przesady. Po prostu wiesz, mamy swoje miejsca i tam faktycznie wszyscy się znamy. Ale to jest fajne. 

Nawet teraz, kiedy jesteś tak rozpoznawalny, nie tęsknisz za czasem, gdy nikt cię nie zaczepiał na ulicy? 

Nie, nie jest źle – tam, gdzie my wychodzimy, więcej jest takich oldschoolowców, punkowców, a mało młodych hip-hopowo zajaranych, więc mam spokój. 

Serio, nikt cię nie poznaje w Trójmieście? 

Serio, jak ktoś mnie zaczepi, to zawsze jest megakulturka, megamiło. Mam fajnych słuchaczy, raczej właśnie nienarzucających się. 

W Warszawie też tak jest? 

Tak, moi słuchacze tacy są, że nic im nie mogę zarzucić. To przekrój od starszych osób, pięćdziesiąt plus, do ludzi, którzy są w gimnazjach. Kumają dystans i to, ile przestrzeni potrzebuję. Nikt mi nie wchodzi na głowę. Nie ma tak, że ktoś podchodzi, od razu mnie przytula i pyta, czy może sobie zrobić ze mną zdjęcie. 

Fot. Przemek Mazur

Czyli to, że w tak błyskawiczny sposób stałeś się osobą rozpoznawalną i częścią polskiej sceny muzycznej, nie jest dla ciebie aż tak bardzo odczuwalne? 

Jasne, czasem człowiek nie ma ochoty na bycie rozpoznawalnym albo dzień nie jest odpowiedni, ale, szczerze, jeśli dla mnie oznacza to 30 sekund, a przy okazji mogę z kimś miło porozmawiać i zrozumieć, kim jest człowiek, do którego trafiam, czy to mnie boli? Wiem, że dla wielu osób moje słowa są bardzo ważne i tak samo oni są ważni dla mnie. Jeśli komuś spotkanie ze mną ma „zrobić dzień”, to zrzucam swoje sprawy na bok.

Czym się zajmowałeś, zanim SB Starter, twoja pierwsza wytwórnia, znalazł cię i zaproponował dołączenie do ich projektu?

Głównie zajmowałem się tym, że nie udało mi się skończyć szkoły. Na początku trzeciej klasy rzuciłem liceum i poszedłem do pracy. No i praca, wiesz, jak praca, trochę męcząca – pracowałem w sprzedaży. 

Trudno mi sobie wyobrazić ciebie w tym zawodzie.

Całe szczęście nie muszę siebie już tam widzieć. To była ciężka, zjadająca psychicznie praca. Poobijałem się jeszcze przez chwilę w różnych podobnych pracach. Mogło się wydawać, że marnuję czas, ale w sumie uczyłem się też tego, co chciałem robić – tworzyć muzykę. Wszyscy nasi inni koledzy rozjechali się po Polsce – zostałem ja z kumplem „Ice Bobo”, który mieszkał obok. Zamontowaliśmy u niego w szafie mikrofon i tam nagrywałem kawałki, a on robił do nich teledyski. Wypuściliśmy pierwszy numer „Druga dekada” i wtedy poczułem, że to zaczyna się dziać na poważnie. Mieliśmy tysiąc wyświetleń w tydzień – to były dla nas szczyty świata. I wtedy odezwali się do nas ludzie z wytwórni SB Starter. Ja w ogóle wtedy nie wiedziałem, co to jest za wytwórnia i kto w niej wydaje, bo bardziej jarało mnie samo tworzenie. Ale zrozumiałem, że to jest nasza szansa. Postawiłem wszystko na jedną kartę, mimo że byłem tam najmniej rozpoznawalną osobą. Wielu pytało, co ten Szczyl w zasadzie robi w tej akcji, w której wybili się inni znani raperzy typu Jan Rapowanie czy Mata. A ja miałem tylko tych tysiąc wyświetleń i ten jeden numer, który wtedy hulał w sieci. 

To był twój pierwszy kawałek, po którym stwierdziłeś, że robisz coś, co może cię trochę w przyszłości definiować? 

Ja muzę na bardziej i mniej serio robiłem od 2017 roku. Jak zaczynasz coś robić, nie od razu jesteś super i nie wszystkim od razu się to podoba. Zdarza się pewnie i tak, ale w moim przypadku to była długa droga. Wtedy myślałem, że tamte rzeczy są super, ale teraz już wiem, że trzeba się nauczyć, że z czasem, konsumując i robiąc samemu muzykę, musisz mieć większe wymagania wobec siebie. Robiąc muzę z Olafem, udało się nam przeskoczyć taką barierę, która jest megatrudna do przeskoczenia, że nagle to zaczyna brzmieć jakościowo, bardziej kumasz brzmienia i to, o czym piszesz, po co piszesz. Tego, jak operować głosem, też trzeba się nauczyć, nawet kiedy jesteś raperem. 

Widzisz różnicę między sobą teraz a tym, kim byłeś, pisząc „Drugą dekadę”? 

Totalnie, to jest nieporównywalne. Dużo było po drodze błędów, relacji, które się skończyły, a były dla mnie ważne. Myślę, że nie byłem gotowy na to wszystko, co się zdarzyło. Dziś wiem, że przyjaciele są najważniejsi i nie można ich zaniedbywać. Dostałem parę takich ważnych lekcji od życia. Na początku faktycznie czułem, jakbym złapał Boga za nogi, wyobrażałem sobie te wszystkie koncerty i tak dalej. A prawda jest taka, że potrzebny jest ogrom ciężkiej pracy, żeby pogodzić życie prywatne z zawodowym. Jestem dziś zupełnie inną osobą. Myślę, że dużo mądrzejszą, dużo więcej jest we mnie pokory i wyrozumiałości wobec życia. 

Masz też taką wyrozumiałość dla samego siebie? Nie boisz się momentu, kiedy postawisz sobie poprzeczkę za wysoko, bo pojawią się oczekiwania, żeby każdy twój kolejny album był lepszy od poprzedniego? 

Wiem, o czym mówisz. Nie boję się. Powstawanie muzyki nie powinno polegać na tym, że zaplanujesz sobie, że coś będzie w dany sposób. Powstawanie muzyki powinno płynąć bardzo naturalnie. Jeśli wchodzisz do studia, to nie żeby się katować. Ja piszę piosenki tylko wtedy, gdy się czuję dobrze i mam dobry dzień, bo wychodzę z założenia, że jak masz dobry dzień, lepiej przeprocesujesz rzeczy, które kłębią ci się w głowie. Jak jesteś w dołku, wszystko jest kataklizmem. A jak się czujesz dobrze, to możesz te rzeczy przekazać z odpowiednią refleksją. W tworzeniu, tak jak w życiu, chodzi o flow – żeby się nie zajeżdżać, nie przemęczać, tylko żeby ta rzecz, która w tobie siedzi, z ciebie wypływała. Jak nie wypływa, to znaczy, że aktualnie jej tam nie ma. 

Fot. Przemek Mazur

Co robisz, żeby wprawiać się w ten dobry nastrój?

Inspiracją są dla mnie ludzie – poznawanie ich, spotykanie się z nimi, przeżywanie razem różnych rzeczy. Zauważanie jakichś takich totalnie prozaicznych spraw, które mnie rozczulają. Otwieranie oczu na to, co jest wokół, gdy jedziesz taksówką i zamiast siedzieć i tępo gapić się w okno, patrzysz faktycznie na to, co się dzieje za oknem, na przykład na jakiegoś wielkiego karka, który idzie z kwiatami, i myślisz o tym, że gdzieś tam jest takie samo małe serce jak on. Albo na dwójkę jakichś maluchów z gimnazjum, którzy się niezręcznie przytulają. Nie potrafią jeszcze totalnie okazywać tej bliskości, ale wiesz, że ten koleś i ta dziewczyna teraz przeżywają coś wyjątkowego. 

Twoje opisy są bardzo fotograficzne, jakbyś robił zdjęcia tym sytuacjom. O takich rzeczach lubisz pisać kawałki?

Nie dosłownie, ale wyciągam sobie z tego jakieś refleksje, uczucia i potem na bazie tego formuję jakąś myśl, którą rozwijam. 

Totalnie odbiegasz od stereotypu rapera. To uciekanie od klisz to twoje zamierzone działanie?

Patrząc na dzisiejszą scenę, która jest bardzo różnorodna, myślę, że ten stereotyp jakiś czas temu już umarł. Myślę, że jestem też trochę poza tym światkiem. Staram się żyć normalnie. Moi przyjaciele to raczej aktorzy, graficy, filmowcy, ludzie ze szkół plastycznych. Nie mam kumpli rapowych, hip-hopowców.

No właśnie, oprócz tego, że umiesz plastycznie posługiwać się językiem, interesujesz się sztuką, jesteś uzdolniony w tym kierunku.

Chciałbym bardzo do tego wrócić. Teraz z kumplem wynajmujemy ogromną podziemną przestrzeń w centrum Gdyni, gdzie chcemy zrobić pracownię, żeby wrócić do rzeźbienia, malowania, fotografowania, bo tym się ostatnio mega zajarałem. To świetne uczucie rozwijać się w wielu dziedzinach, nie koncentrować się tylko na jednej, ale nie jest to proste, bo jak masz pasję, jesteś w stanie uzależnić się od niej kompletnie, jak od używek typu papierosy, alkohol. Ja tak mam z muzyką, z rzeźbą, rysowaniem, a teraz z fotografią. To jest na pewno też ciężkie dla ludzi, którzy z nami żyją. 

Za chwilę zaczyna się sezon koncertowy, festiwalowy. Jak znajdziesz czas na te wszystkie pasje? 

W trasie koncertowej jest mnóstwo okazji, żeby porobić zdjęcia. W podróży też pojawia się mnóstwo okazji, żeby szkicować. Wydaje mi się, że ludzie częściej wmawiają sobie, że na coś nie mają czasu, bo tak są chyba nauczeni, a pewnie i tak większość czasu spędzają w telefonie, na skrolowaniu jakichś pierdół, choć można by te momenty faktycznie fajnie wykorzystać. 

A ty skrolujesz? Bo muszę przyznać, że twój Instagram nie jest porywający.

Jestem fatalny w prowadzeniu mediów społecznych, tak naprawdę mam w dupie telefony. Ludzie się na mnie wkurzają, bo nie odpisuję na maile, nie wysyłam rzeczy na czas. Mam taką złotą zasadę, że jak z kimś jestem, to nie korzystam z telefonu, bo jest to dla mnie po prostu ogromny wyraz braku szacunku. No, wolałbym żyć bez telefonu. 

Jak na 23 lata brzmisz bardzo dojrzale.

Nie wiem, jakoś tak to się chyba wzięło w ogóle z dorastania. Może tak być, bo mam dużo starszego tatę – ma teraz 74 lata. Poza tym mam dużo starszych znajomych. Jako dziecko byłem zawadiaką, nie umiałem się skupić, chodziłem z głową w chmurach, zresztą zawsze dużo czasu spędzałem w swojej głowie. Potem gimnazjum było dla mnie samotnym okresem. Większość dzieciaków miała komputery, umawiali się na wspólne granie. Ja nie miałem na czym grać, więc dużo czasu spędzałem sam. Wydaje mi się, że to też była taka lekcja bycia z samym sobą, pokory i dorastania, bez tych wszystkich bodźców, które miało dużo osób w moim otoczeniu, bez poczucia, że chcę więcej i więcej. Wtedy właśnie zaczynasz rozumiesz, co masz, i z tym starasz się sobie radzić. Później musiałem też poradzić sobie bez skończonego liceum, bez matury, bez studiów i jakoś ogarnąć swoje życie. Myślę, że naszą dojrzałość i wiedzę o świecie budują raczej trudne i bolesne doświadczenia. 

Podjęcie decyzji o rzuceniu szkoły to dość odważna decyzja. Miałeś wsparcie rodziny w tej decyzji? 

Ja po prostu wcześniej wiedziałem, że chcę robić muzykę. Ale wszystkim zawsze mówię: jeśli możesz skończyć szkołę, skończ, bo dużo ludzi nie ma zielonego pojęcia, co chce robić w przyszłości. Ten czas pod dachem rodziców daje poczucie bezpieczeństwa. Choć wiedziałem, co chcę robić w życiu, to była długa i ciężka droga – opuściłem szkołę przez problemy domowe, żeby zarobić pieniądze i pomóc rodzicom – nie każdy człowiek jest zbudowany do tego, żeby sobie radzić w życiu finansowo. Miałem to szczęście, że dostałem dużo wsparcia emocjonalnego od rodziców, uważam, że dużo ważniejszego od finansowego. Są kochającymi, wspaniałymi ludźmi, w domu zawsze było mnóstwo miłości. Uczyli mnie i moje siostry wrażliwości i tego, żeby z szacunkiem podchodzić do każdego człowieka. Parę rzeczy spieprzyli po drodze, ale gdyby nie to, nie byłbym teraz tu, gdzie jestem. 

Fot. Przemek Mazur

Czyli to prawda, co napisałeś w kawałku „Polska Floryda”, że za pierwsze zarobione pieniądze spłaciłeś długi rodziców, a nie kupiłeś mercedesa?

I tak bym nie kupił tego merca, ale to prawda, tak. W życiu takich pieniędzy nie widziałem, to nie była zresztą wielka suma. I żeby nie było, że to kolejna ckliwa historia – chodzi bardziej o to, że chciałbym pokazać, że można za pieniądze zrobić dużo więcej, niż kupić sobie parę butów albo jakieś absurdalnie drogie zegarki, samochody. 

Co dla ciebie znaczą pieniądze? 

Uważam, że trzeba je szanować, zrozumieć, żeby w ogóle funkcjonować w świecie. Pieniądze to dla mnie również wolność, ale taka, na którą musisz zapracować. Ja nigdy nie myślałem, że chcę się zaspokoić finansowo, tylko robiłem to, co lubię. Wtedy pieniądz może być wolnością – gdy możesz zjeść to, na co masz ochotę, gdzieś pojechać, coś ci się zepsuje, to kupić zamiennik, bez zamartwiania się. Wiem, że dużo ludzi nie ma takiego komfortu, głodują albo żyją w okropnych warunkach, więc nie jestem zły na pieniądze i nie jestem ich przeciwnikiem, ale uważam, że można kierować się nimi, tylko mieć do nich respekt. Idealna sytuacja jest wtedy, gdy robisz to, co kochasz, i pieniądze rekompensują ci, ile wkładasz w to serca. Inaczej możesz stać się niewolnikiem pieniądza.

Rap często pokazuje nam trochę sztuczny świat, w którym możesz kupić wszystko, od drogich butów po przyjaciół. 

Ci ludzie nie zdają sobie sprawy, że są niewolnikami tego, o czym śpiewają. Oni nie chcą być szczęśliwi, tylko chcą mieć więcej rzeczy. Kiedyś rozmawiałem z jednym raperem, który ma tego siana w opór, i mówię, że już nie mogę się doczekać, aż w końcu posiedzę w domu sam, odpocznę. A on mówi, że on nie umie sam ze sobą spędzać czasu, jak nic się wokół nie dzieje. To tak jakbyś musiał non stop mieć jakieś bodźce, jakby coś się zawsze musiało dziać, bo jesteś uzależniony od tego życia, imprez, od tych ludzi wokół ciebie. A dla mnie złoty jest czas, gdy siadam na kanapie i myślę, że jestem szczęśliwy. Gdy budzę się wtedy, gdy chcę, bez nastawiania budzika, idę na spacer bez telefonu, bez słuchawek.

Jak wygląda twój idealny dzień?

Gdy byłem teraz z kumplem w Alpach, znaleźliśmy tam taką ławkę na skraju niczego, wyglądała jak z jakiejś bajki. Nikogo, żywej duszy wokół i tylko widok na góry dookoła. Siedzieliśmy tam godzinami, słońce świeciło – ideał. Każdy dzień jest super, jak pomyślę, że robię to, co chcę. To jest dla mnie wszystko.     

Katarzyna Mizera
Proszę czekać..
Zamknij