Ucieczka od cywilizacji nawet 70 lat temu nie odbywała się bezkosztowo. W wydanej właśnie autobiograficznej książce „Obierz mi lotos” mało u nas znanej australijskiej pisarki Charmian Clift wnikamy pod podszewkę wyborów, które prowadzą czteroosobową rodzinę na odludną, lecz zachwycającą grecką wyspę.
Gdyby tak spakować dobytek i uciec? Wyjechać w odludne miejsce, porzucić wygodną posadę dającą regularny dochód, ale w zamian wymagającą podporządkowania się wymogom firmy, korporacji, wydawnictwa. Gdyby tak zamiast spłacać przez 30 lat kredyt hipoteczny, wynająć tanią chatę na wsi bez wygód, które oferuje mieszkanie w apartamentowcu w stolicy; gdyby tak zamiast spędzać codziennie dwie godziny w korkach, chodzić na długie spacery, kąpać się w morzu, leżeć na trawie, kopać w ziemi? Gdyby tak zamiast dopasowywać się do patriarchalnego modelu rodziny, budować własny, oparty na równości i domowym nauczaniu; gdyby tak zamiast żyć wirtualnie na Facebooku czy Instagramie, być bliżej natury i w realu? Gdyby tak zamiast pędzić, żyć w ciągłym napięciu, zwolnić i dostosować własny rytm do rytmu przyrody? Niejedna osoba „uwięziona” przez etat, kredyt, szkoły dzieci, relacje rodzinne, normy społeczne miewa takie myśli; rzadko która ma odwagę radykalnie zmienić życie, porzucić nawet najbardziej męczące, niszczące, ale oswojone na rzecz niewiadomego. Choć dwie takie znam.
Czy 70 lat temu łatwiej było podjąć taką decyzję?
Para australijskich dziennikarzy Charmian Clift i George Johnston z dwójką małych dzieci ją podjęli. Najpierw opuścili rodzinny kraj, nie chcąc żyć pod konserwatywnymi prawicowymi rządami Roberta Menziesa, i udali się do Londynu, gdzie George dostał etat korespondenta australijskiej gazety. Oboje fascynowali się grecką mitologią, poezją i dramatem, więc na pierwsze wakacje udali się właśnie do Grecji. Zatrzymali się w Napflio na Peloponezie i stamtąd pływali na okoliczne wyspy. Po urlopie wiedzieli już, że swój prawdziwy dom chcą mieć właśnie tam, nie w Sydney, Melbourne czy Londynie. Chcieli czuć się wolni, żywić się lokalnymi owocami i warzywami, pić tanie wino, codziennie pływać w ciepłym morzu, patrzeć, jak dzieci rosną w beztrosce i… pisać. George dostał zaliczkę na powieść i już nie było na co się oglądać.
Był rok 1954. Najpierw zatrzymali się na Kalymnos, by ostatecznie rok później przenieść się na Hydrę – skalistą wysepkę o zacnej historii, z pięknymi wielkimi willami z widokiem na morze, w większości opuszczonymi, przynajmniej przez większość roku, by ożywać latem; na wyspę, na której obowiązywał zakaz dla ruchu samochodowego, wszędzie chodziło się pieszo, a towar – dostarczany raz w tygodniu statkiem z Pireusu – nosiły na grzbiecie muły i osiołki. Wszędzie było pod górę, ale krajobraz oczarowywał od pierwszego wejrzenia.
W kwietniu 1956 roku Charmian Clift zapisała w pamiętniku: „Gdy słońce się umacnia i sunie wyżej, w południe pobielone ściany nabierają blasku. Domy na tarasach połyskują wśród opuncji i aloesów. Rano i wieczorem front portu zdaje się ślizgać i przesuwać w ruchomej zielonozłotej siatce wodnych refleksów. Wyspa, całkiem naga i niewinna, leży pod słońcem albo leciutko, rozpraszająco jaśnieje pod księżycem. Świat pachnie solą morską, ziołami, wiosennymi kwiatami. Coś zbliża się nieuchronnie, coś cudownego, coś szczęśliwego, sama nie wiem co – może Śmierć i Zmartwychwstanie Wielkanocy, do której miasteczko radośnie się przygotowuje”.
Pamiętnik prowadzony na Hydrze od lutego do października Clift wydała w formie książki zatytułowanej „Obierz mi lotos”, która wraz z jej wcześniejszym „Syrenim śpiewem” o pobycie na Kalymnos oraz autobiograficzną trylogią George’a Johnstona stała się w Australii w latach 70. XX wieku bestsellerem, a ich autorzy – idolami, niedościgłymi bohaterami. Ich życie wykraczające poza wszelkie ramy urosło do mitu, w którym granica między fikcją a prawdą się zatarła. Nawet jeśli coś się nie zdarzyło, to przecież mogło się zdarzyć.
W tym czasie mało kto, a może nikt, nie słyszał o Charmian Clift w Polsce. W 1973 roku Czytelnik wydał drugą część trylogii Johnstona „Prześpisz się za darmo” (Clean Straw for Nothing). I tyle. Ale właśnie parę dni temu książka „Obierz mi lotos” ukazała się w przekładzie Anny Gralak, a wydawnictwo 77Press już zapowiada kolejną – wspomniany „Syreni śpiew”.
Od razu uprzedzam: gdy raz wejdzie się w świat Charmian Clift, to trudno z niego wyjść, tak wciąga. Zupełnie jakby najeść się kwiatów tytułowego lotosu, których narkotyczna moc pozwala zapomnieć o bożym świecie, czego dowodem mieli być odurzeni członkowie załogi Odyseusza, gdy trafili w gościnę do Lotofagów.
Hydra opisana przez Clift wydaje się ziemią obiecaną. Gdy z George’em decydują się kupić dom – nie jeden z tych wystawnych, a zwykły, na niewielkim placyku przy studni – i wydać na niego wszystkie zgromadzone pieniądze, wiedzą, że będzie im ciężko przez jakiś czas. Charmian jest w ciąży – nieplanowanej – więc urodzi na wyspie, bo nie będzie za co popłynąć do szpitala do Aten, ale w końcu ile kobiet rodziło w domach, wystarczy miejscowa akuszerka. Ma tylko wstrzymać się z porodem do końca remontu, do zamontowania prysznica, zbiornika na wodę i toalety. Mieszkańcy wyspy obserwują ich z uwagą przechodzącą w wścibskość, kobiety zaglądają do domu, plotkują, doradzają i pytają siebie nawzajem: po co oni to robią? Poza nimi jest jeszcze kilkoro podobnych do nich rezydentów, tworzą mimowolnie wspólnotę „dziwaków”: amerykański malarz Henry i jego żona Ursula (pod tymi imionami kryją się Sidney i Cynthia Nolan), irlandzki pisarz Sean (Patrick Greer) i jego żona, ilustratorka i malarka Lola (Nancy Dignan), i uwodzący wszystkie turystki oraz lokalne dziewczyny francuski malarz Jacques (Jean Claude Maurice). Są jeszcze szwedzcy studenci przebywający na niekończącym się stypendium w tutejszej filii ateńskiej Akademii Sztuk Pięknych. A nad wszystkimi czuwa Kreon, miejscowy spec od wszelkich spraw. Ich codziennym rytuałem są spotkania w barze na tyłach sklepu spożywczego, gdzie poją się litrami lokalnej retsiny przy akompaniamencie greckich przystawek i prowadzą niekończące się filozoficzne dyskusje przeplatane rozmowami o bieżących sprawach wyspy. A taką jest choćby wzmożenie nacjonalistyczne wśród Greków po uprowadzeniu przez Brytyjczyków arcybiskupa Makarego III, zwierzchnika Kościoła prawosławnego na Cyprze i bojownika o niepodległość wyspy. Jak za dotknięciem różdżki Brytyjczycy stają się największym wrogiem Greków, którym należy życzyć śmierci, a na Hydrze każdy cudzoziemiec mówiący po angielsku jest podejrzany o obywatelstwo brytyjskie, choćby paszporty wskazywały inną narodowość. Na drzwiach ich domów w nocy pojawia się napis „EOKA”, będący skrótem od nazwy Narodowej Organizacji Bojowników Cypryjskich.
Psuło to idylliczny obraz nowego domu z daleka od cywilizacji i polityki. „Przeklęty nacjonalizm, pomyślałam. Przeklęte flagi, przeklęte slogany, przeklęte paszporty, zezwolenia, wizy i teczki z dokumentami, w których arbitralnie uznaje się jednego za Przyjaciela, a drugiego za Wroga, jednego za Czarnego, a drugiego za Białego, i bez których człowiek nie ma już prawie w ogóle istnieć. Przeklinałam też własną naiwność, ponieważ przez chwilę myślałam, że na tej małej, szarej skale na Morzu Śródziemnym da się uniknąć etykietek i kategorii” – zapisała Charmian. By zaraz przypomnieć sobie, z czego zrezygnowała, że jednak wolała ryzyko od bezpieczeństwa, że wybrała „wiarę w swoje możliwości zbudowania dobrego, bogatego życia z surowych materiałów w postaci mężczyzny, kobiety, dzieci i talentów”, które mogliby rozwinąć. „Wydawało się nawet możliwe, że przy odrobinie szczęścia i dostatecznej ilości ciężkiej pracy niebawem będziemy mogli sobie dogodzić odrobiną luksusu”.
A pracowali ciężko, George cały dzień stukał na maszynie, by związać koniec z końcem. Pod pseudonimem utworzonym z imion ich dwójki dzieci, jako Shane Martin, pisał powieści detektywistyczne na zamówienie, które dobrze się sprzedawały i za które przyzwoicie płacono; Charmian zajmowała się niemowlęciem – Jasonem – prowadzeniem domu, zdobywaniem jedzenia, gotowaniem. Na pisanie nie miała siły ani czasu, ale nie narzekała. Oboje uważali, że ich trzecie, nieplanowane dziecko to znak, potwierdzenie słuszności obranego kierunku, przypieczętowanie ich związku, ich miłości. Ale zdarzały się chwile zwątpienia. Gdy po roku pierwszy raz miała okazję zobaczyć swoje odbicie w dużym lustrze, pomyślała: zapuściłaś się. „To aspekt, któremu nie poświęcało się zbyt wielu myśli – być może wyglądaliśmy niechlujnie, ale byliśmy w świetnej kondycji i opaleni. Cóż, jesteśmy opaleni, ale jak kościście chudzi, jak nerwowi i jak zdumiewająco dużo pojawiło się nam nowych zmarszczek, zmarszczek od stresu, zmarszczek od zmartwienia, wyrytych głęboko i po wsze czasy” – zanotowała w lipcu.
Więc po co to robili? Nie mieli innego wyjścia, bo ich honoraria spływające raz na pół roku nigdy nie pozwolą, by odetchnęli finansowo i przestali się martwić, w pięknych greckich okolicznościach najzwyczajniej klepali biedę. Latem mieli usychać z braku wody, zimą odżywać i czuć dumę, że przetrwali kolejny rok i się nie ugięli. „Pili więcej niż inni, więcej pisali, więcej chorowali, więcej zdrowieli, więcej przeklinali i więcej błogosławili, a do tego jeszcze więcej pomagali. Byli inspiracją” – napisał o Clift i Johnstonie po latach Leonard Cohen, który również trafił na Hydrę, marząc o azylu; wtedy jeszcze nie w głowie było mu śpiewanie. Nadia Wheatley, biografka Charmian Clift, w niedawnym wywiadzie powiedziała, że Clift w swoich książkach wymyślała siebie na nowo, prowadziła na zapisywanych stronach równoległe życie, bardziej wyśnione. Nie tylko w „Obierz mi lotos”, ale też w innych autobiograficznych powieściach, których nigdy nie ukończyła z braku czasu, a wydane zostały już po jej śmierci.
Po co to robili? To chyba jednak złe pytanie. Do Australii wrócili w 1964 roku, George chorował na gruźlicę, potrzebował opieki szpitalnej. Przy władzy ciągle pozostawał Robert Menzies. Clift co tydzień publikowała felietony w „Sydney Morning Herald”, George kończył drugą część na poły autobiograficznej trylogii.
Rankiem 9 lipca 1969 świat obiegła wiadomość, że piosenkarka Marianne Faithfull, ówczesna dziewczyna Micka Jaggera, usiłowała w nocy popełnić samobójstwo. Tego samego dnia w australijskich mediach pojawiła się druga informacja, że w nocy po przedawkowaniu barbituranów w wieku 46 lat zmarła Charmian Clift. Podobno bała się premiery książki George’a, zaplanowanej na 9 lipca, obawiała się, że czytelnicy poznają prawdę o niej, ale nie tę, w którą sama chciała wierzyć i którą chciała się dzielić. Czy rzeczywiście?, pyta Nadia Wheatley. Clift się upiła, połknęła tabletki na ostrym rauszu, ale czy naprawdę chciała się zabić? Marianne Faithfull żyje do dziś, Clift nie udało się uratować. Dobrze, że mamy jej książki i że Nadia Wheatley dba, by wydawać nawet te niedokończone. Głos Clift wyprzedzał swoje czasy, nadal pozostaje aktualny, a do tego wyrażone w nim myśli Charmian potrafiła układać w dobrą literaturę.
W 1970 roku, w wieku 58 lat, w wyniku gruźlicy, zmarł George Johnston. Syn Martin miał 43 lata, gdy umarł w wyniku choroby alkoholowej, córka Shane popełniła samobójstwo. Do dziś żyje Jason. Brzmi jak grecka tragedia? Nie przesadzajmy z tą patetyczną, nieco naciąganą interpretacją. Chętnych na podróż na Hydrę i tak nigdy nie zabraknie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.