
Sześć powieściowych dystopii z Europy i obu Ameryk pokazuje nam nieco przerażające światy, które, choć zmyślone, potrafią powiedzieć nam coś niepokojąco prawdziwego o naszej własnej rzeczywistości.
Dystopijne wizje zyskują na mocy, gdy realnym światem targają niepokoje. Odpowiedzią twórców na wojny, katastrofę klimatyczną i coraz bardziej zaawansowane nowoczesne technologie, które przejmują kontrolę nad naszą prywatnością, są książki wyjaskrawiające pewne zagrożenia, aby uświadomić nam ich konsekwencje lub jeszcze dobitniej oddać atmosferę zbliżającego się niebezpieczeństwa. Co ciekawe, choć wspomniane książki powstawały na przestrzeni ponad półwiecza i prawie każda z nich wykorzystuje inny katastroficzny sztafaż, wszystkie pokazują człowieka pośród zgliszczy świata, który sam podpalił. Pozostaje mieć nadzieję, że te orwellowskie z ducha powieści pozostaną tylko przestrogami i nigdy się nie ziszczą. Aby tak się stało, warto po nie sięgnąć – nie tylko dla ich literackiej wartości, lecz przede wszystkim dla zyskania głębszej świadomości mechanizmów, w jakich żyjemy lub w jakich, przy odrobinie nieuwagi, możemy zacząć żyć.
1. Anna Kavan „Lód”, przeł. Agata Ostrowska, wyd. ArtRage

„Potężne lodowe klify napierały ze wszystkich stron. Światło fosforyzowało, zimne, płaskie, pozbawione cieni światło lodu. Żadnego słońca, żadnego cienia, żadnego życia, martwe zimno. Znajdowaliśmy się w centrum zacieśniającego się kręgu. Musiałem spróbować ją uratować”, notuje główny bohater „Lodu”, zarysowując tym samym dwie osie narracji w powieści Anny Kavan. W stworzonym przez nią świecie skorupę ziemską opanowuje bezlitosny mróz. Pośród tego chłodu główny bohater stara się uratować młodą i kruchą według jego wyobrażenia dziewczynę o srebrnych włosach. Rozpisaną na 15 rozdziałów podróż po lodowym stepie w poszukiwaniu tajemniczej i niedostępnej, bezimiennej dziewczyny Anna Kavan, czyli tak naprawdę Helen Emily Woods, napisała w 1967 roku, rok przed własną śmiercią. Sugestywny obrazy anomalii pogodowych, które wchodzą w reakcję z emocjonalną burzą targającą głównym bohaterem, przyniósł brytyjskiej pisarce i malarce zasłużony rozgłos i uznanie.
2. Laura van der Berg „Stan raju”, przeł. Dobromiła Jankowska, wyd. Pauza

Laura van der Berg przenosi nas w świat daleki od chłodu Anny Kavan – na popandemiczną upalną Florydę. I tu jednak pogoda będzie bardziej niż znacząca – Florydę nawiedzają na zmianę ekstremalnie wysokie temperatury i ulewy, co powoduje niebezpieczne zapadliska pochłaniające czasem całe domostwa. W tej atmosferze główna bohaterka, pracująca jako ghostwriterka, próbuje podreperować rodzinne więzi z mamą i siostrą. Ta ostatnia poddaje się działaniu najnowszej technologicznej mody, czyli medytacjom za pomocą „oka umysłu”. Nazwa całkiem słusznie przywodzi na myśl dystopijną klasykę, „Rok 1984” Orwella – „oko umysłu” z czasem zaczyna kontrolować swoich użytkowników, a co gorsza, jest także odpowiedzialne za ich zniknięcia. Główna bohaterka – zawieszona między apokaliptyczną teraźniejszością a traumatyczną przeszłością, między tworzoną na co dzień fikcją a rzeczywistością rodem z koszmarnego snu – będzie musiała odnaleźć zarówno własną siostrę, jak i samą siebie.
3. Juliana Javierre „Plaga”, przeł. Agata Ostrowska, wyd. ArtRage

W pierwszej scenie króciutkiej powieści Juliany Javierre główna bohaterka, nastoletnia Emilia, połyka natrętną muchę. Odtąd prześladuje ją poczucie, że coś rośnie w jej brzuchu. Świat, w którym będzie się zmagała z tym poczuciem, to miejsce nawiedzane przez kolejne plagi – w tym plagę wszechobecnych much. Juliana Javierre, kolumbijska pisarka młodego pokolenia (rocznik ’93) stworzyła bardzo realistyczną scenerię rzeczywistości trudnej do zniesienia, którą nasyciła biblijną symboliką. Plagi, które nawiedzają Sopingę, nie zostają jednak zesłane przez siłę wyższą, a przez władze dbające przede wszystkim o uprawy trzciny cukrowej niszczone przez robaki. Ten problem miały rozwiązać muchy, problem much z kolei ropuchy, które stały się kolejną plagą. Ten apokaliptyczny motyw widziany jest nastoletnimi oczami, a więc z perspektywy wchodzącego w dorosłość dziecka, któremu świat jawi się jako odrzucający. „Plaga” to niełatwa proza, która łączy ascetyczną formę z dosadną, wręcz brutalną tematyką.
4. Fernanda Trías „Tłusty róż”, przeł. Barbara Jaroszuk, wyd. Pauza

Pozostając w kręgu literatury latynoamerykańskiej, warto sięgnąć po „Tłusty róż” urugwajskiej pisarki, która za tę powieść otrzymała najważniejsze wyróżnienie w swoim kraju, a „New York Times” nazwał ją jedną z najlepszych książek 2020 roku. Trías w „Tłustym różu” sięga do podobnej estetyki co Juliana Javierre – tu również poruszamy się pośród lepkiego brudu i w towarzystwie tajemniczej plagi, która nieoczekiwanie spada na spokojne dotąd portowe miasto. Wodę zakaziły zakwitające algi, a powietrze zatruwa dziwny czerwony wiatr. Jak wielu autorów i autorek dystopijnych wizji, Trías buduje wrażenie, że zarazą jest w pewnym sensie samo życie. Główna bohaterka zmaga się tu nie tylko z toksycznymi warunkami bytowymi, lecz także z reperkusjami niedawnego rozwodu, trudną relacją z matką i… Maurem – chłopczykiem, który cierpi na syndrom niezaspokojonego głodu. Kobieta zarabia, opiekując się głodnym, pożerającym wszystko, co znajdzie, dzieckiem i stara się odnaleźć w coraz bardziej spustoszonej rzeczywistości. Odniesienia do współczesnych realiów są u Trías aż nadto czytelne – autorka zestawia zanieczyszczone środowisko z obrazem wciąż nienasyconej kultury konsumpcji, tworząc przy tym emocjonalny portret człowieka na skraju przepaści.
5. Juan Cárdenas „Ornament”, przeł. Katarzyna Okrasko, wyd. ArtRage

Juan Cárdenas napisał „Ornament” przed nominowanym do National Book Award „Diabłem z prowincji”, który u nas ukazał się jako pierwszy. Powieść kolumbijskiego pisarza z 2015 roku, podobnie jak późniejsza, jest niewielka objętościowo (zaledwie 120 stron), ale na tym podobieństwa się kończą – podczas gdy „Diabeł…” został opatrzony podtytułem „Bajka w miniaturach”, „Ornament” odnosi się do zupełnie innego gatunkowo rejestru science fiction. Cárdenas swoją niepokojącą fikcję buduje z elementów całkiem realnych i wcale nie tak dalekich od kolumbijskiej rzeczywistości: opisuje kult idealnego ciała skutkujący wynaturzeniami chirurgii plastycznej i drugą gałąź przemysłu opartą na równie cynicznych pobudkach – narkotykową. Główny bohater pracuje nad nowym narkotykiem, substancją idealną, która oferuje użytkownikowi dokładnie to, czego w danym momencie potrzebuje – czasem wyciszenie, a czasem zastrzyk energii i euforię. A przy tym silnie uzależnia. Co bardzo istotne, nowy narkotyk działa wyłącznie na kobiety, więc to właśnie one są przedmiotem badań narratora. Reakcje jednej z jego pacjentek wyróżniają się na tle innych, co przyciąga uwagę lekarza – z czasem zawiązuje się między nimi romans, do którego dołącza jego żona, artystka. Jej zawód nie jest tu bez znaczenia, bo bohater także uznaje swoje narkotyczne „dzieło” za sztukę, i to lepszą od tej wytwarzanej przez artystów, bo w pełni demokratyczną: „Moja sztuka jest dla wszystkich, dla każdego, nie trzeba wiedzieć nic wcześniej, nie wymaga interpretatorów władających hermetycznym językiem, żadnej liturgii”. „Ornament” wymaga czujnej lektury, łatwo tu pomylić trop i zagubić się w tej grze z kobiecym umysłem i ciałem. A może taki właśnie był cel autora?
6. Ferenc Karinthy „Epepe”, przeł. Krystyna Pisarska, Wydawnictwo Literackie

Ostatnia pozycja to dystopia, która została wznowiona na początku 2025 roku w serii „Konstelacje” sygnowanej przez Olgę Tokarczuk. Powieść „Epepe” znakomitego węgierskiego pisarza Ferenca Karinthy’ego została napisana w 1970 roku, ale wciąż pozostaje niepokojąco aktualna, a może nawet zyskuje na aktualności wraz z narastającym szumem informacji i postępem technologii wypluwających wciąż nowe, często nieprawdziwe komunikaty. W „Epepe” pewien językoznawca Budai zamiast na konferencję do Helsinek trafia omyłkowo do nieznanego mu miasta, w którym wszyscy porozumiewają się nieznanym mu językiem i nie może się z niego wydostać. „W przygodach lingwisty B. dwa najpotężniejsze narzędzia człowieka – język i logiczne myślenie – kompletnie zawodzą i tracą swoją moc pod naporem nieprzewidywalnej, organicznej tkanki miasta”, pisze o książce noblistka. Pozornie prosta sytuacja fabularna zostaje wykorzystana przez Karinthy’ego, aby stworzyć portret człowieka zagubionego w labiryncie zbudowanym własnymi rękami.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.