
Bałtycka plaża nastraja erotycznie. Było już „Heaven in Hell” i „Fucking Bornholm”, teraz czas na „Rozkosz w Mielnie”. Tak powinien nazywać się film „Trzy miłości” w reżyserii Łukasza Grzegorzka. W opowieści o tym, jak nawilżyć długoletni związek, gdy wysycha źródełko pożądania, za mało jest grozy, by uznać ten film za thriller.
Turnus namiętności trwa. Nikomu nie chce się wracać do domu. Trudno ustalić, kto kogo podrywa. Na pozór nie widać nic oprócz palących spojrzeń, ale szaleje wyobraźnia. Ciało szamocze się, aż wychodzi z siebie, chce tańczyć, tarzać się, tymczasem w lecie, niestety, musi też pracować, wchodzi więc chyłkiem do gabinetu, rozpina komuś wszystkie guziki. Patrzy, co on na to. Czekać, aż sam będzie chciał? Starczy na to wakacji?
Lato ma tytuł: „Co będzie dalej, nieważne”. Róbmy tylko to, co teraz. Gdyby żyć tak samo w innych porach roku, pożądanie spaliłoby przewody nerwowe, trzeba by robić remont sieci czucia. Ale w lecie termometr uczuć jest rozregulowany. Seks zdarza się nieustannie, gdy zsunie się ciuchy w dowolnej łazience. Falę pożaru zmysłów niesie wilgoć.
A co, jeśli wyschnie? By zacytować Mariannę, bohaterkę „Scen z życia małżeńskiego” (1973) Ingmara Bergmana, w każdej parze po jakimś czasie „wysycha” pożądanie. Wiemy, co wtedy robić. Znamy numer do strażaka, który dotrze na czas z sikawką. Stać nas na sprośne żarty, bo czujemy się bezradni. Nie było bardziej żałosnych osób niż my właśnie?

Rzekomy upadek obyczajów nie zrodził się wczoraj. Mieszczańskie pojęcie miłości zaczęło wchodzić w stan rozpadu w fin de siècle’u, gdy okazało się, że nie sposób pogodzić ideałów zakochania z praktyką codziennego życia. Od XIX wieku niewiele w tej sprawie wymyślono.
Dramat zauroczonej osoby w uniwersalny sposób potrafi tylko przedstawić najwybitniejsze kino erotyczne. A ono zmienia się ostatnich dekadach
Zdradzać w ukryciu, wejść w trójkąt albo przyglądać się, jak to drugie uprawia seks z kimś innym – związek otwarty działa w różnych wariantach. Mimo to wciąż nie wiemy, co jest w porządku, a co nie, skoro gdy dwoje korzysta, zawsze ktoś cierpi. Dramat zauroczonej osoby w uniwersalny sposób potrafi tylko przedstawić najwybitniejsze kino erotyczne. Zanim ocenisz „Trzy miłości”, pomyśl, że to nie jest tylko polska sprawa.
Nową „Emmanuelle” (2024), która miała premierę na festiwalu w San Sebastian, okrzyknięto fiaskiem. Nie wystrzeliła fontanną euforii w kinach, tylko cichcem wsiąkła na platformy. Szkoda, bo Audrey Diwan (laureatka Złotego Lwa w Wenecji za „Zdarzyło się”) miała intrygujący pomysł. Tytułową bohaterkę (Noemie Merlant) uczyniła kontrolerką jakości luksusowych hoteli i wysłała do Hongkongu. Ma sprawdzać, co ją podnieca, gdy zaspokoić można dosłownie każdy kaprys. W gładkim bez skazy świecie przekroczeniem staje się zapalenie papierosa pod czujnikiem dymu, zdrapanie lakieru z paznokcia albo napicie się wody z wanny, w której kąpał się pożądany mężczyzna (Will Sharpe). Powolne spacerowanie oświetlonymi neonami ulicami wyraża erotyzm jak w „Spragnionych miłości” (2000) Wong Kar-Waia. Emocje kipią. Nic nie jest pokazane.

Dawniej wyglądało to zgoła inaczej. W latach 80. ludzie chcieli w kinie zobaczyć więcej, dlatego kręcono thrillery erotyczne. Przekraczanie tabu na ekranie było specjalnością reżyserów, o których dziś wiemy, że nierzadko przekraczali je również na planie. Porównywanie dzisiejszych produkcji do „Nagiego instynktu” (1992), „Osiem i pół tygodnia” (1986) czy „Sublokatorki” (1992) nie ma więc racji bytu. Oczywiście tamte tytuły ciągle wygrywają w rankingach na ulubione thrillery erotyczne, ale z dzisiejszej gleby nie mogłyby wyrosnąć. Obecnie branża eksploruje immersję w VR-ach, która pozwala poczuć oddech, a nawet szept.
Erotyzm w kinie daje nadzieję na spełnienie. Skoro jest możliwy na ekranie, to może również w życiu
Czym więc jest erotyzm w kinie, skoro na co dzień widzimy wszystko? Czy film znajduje język do opisywania stanów, gdy czujemy do kogoś przyciąganie? Zacznijmy od tego, że w kinie erotycznym trzeba przede wszystkim stworzyć roziskrzoną sytuację. Czy będzie to łąka z konarem jak w „Sztuce kochania” (2017) czy skórzana kanapa w „Nieruchomym poruszycielu” (2008), to już kwestia gustu. Chodzi o to, żeby zmienić przyjemność przez pornografię przypisaną do organów płciowych na kontekst atmosfery.
Krytykować film erotyczny znaczy odsłaniać swoje preferencje. Co poradzę, że kręci mnie „Climax” Gaspara Noe, a nie „Babygirl” Haliny Reijn. To niczyja wina, że w czyjąś fantazję trafia scena zabawy kostką lodu, a ktoś lubi, gdy przekładasz powoli jedną nogę nad drugą. Chodzi się później z siatką na motyle, usiłując złapać te obrazy w realnym życiu. Niosą nadzieję na spełnienie – skoro możliwe na ekranie, to może też w życiu.

Niedawno w holu pustego biura spotkałam recepcjonistkę, którą przed zaśnięciem na posterunku trzymał seans „365 dni” – kolejne części serii odtwarzała przy biurku na słuchawkach. Tkwiła tu już ponad 48 godzin, bo jej zmiennik nie przyszedł do pracy. Erotyka to przecież też szukanie wyjścia z obojętności, próba ucieczki z pułapki, w której nikogo nie obchodzi to, co czujesz.
Film „Trzy miłości” mógłby nosić tytuł „Rozkosz w Mielnie”. Do kin poszłyby wtedy tłumy
W „Trzech miłościach” jest wiele szans na ekstazę. Katalog podniet obejmuje trzy obszary: zmysłowe doznania, fetysz, czyli to, co na zewnątrz, oraz wrażenia związane z władzą – poddanie się jej lub sprawowanie. Bohaterowie od początku są przerysowani – budzą śmiech, który okazuje się wyzwalający. Skoro wolno się śmiać, wolno się też podniecić: trzeba przypomnieć polskiej publiczności. Oglądać seks i o nim rozmawiać nie musi być niebezpieczne. „Spójrzcie na nich – zdaje się mówić reżyser Łukasz Grzegorzek – jak lekkim krokiem przechodzą przez kolejne kręgi samopoznania otwarci na to, że dotrą do piekła lub nieba”.
Natomiast jeśli w tym filmie jest klimaks, to ma miejsce w sekwencji, którą nazywam „rozkosz w Mielnie”, i namawiałabym twórców, aby pokusili się o zmianę tytułu. Na „Rozkosz w Mielnie” poszłyby do kin tłumy. Więcej osób, niż zobaczyło erotyczne „Heaven in Hel” (2023) czy „Fucking Bornholm” (2022), bo jednak Mielno to bardziej dostępny kurort. Bałtyk budzi zmysłowe tęsknoty. A zaręczam, że w gorącym piasku i lodowatej wodzie można się odprężyć.

Postaci z „Trzech miłości” prowadzą grę, ale nie wiedzą, o co toczy się stawka. Film w reżyserii Łukasza Grzegorzka najbardziej oddaje perspektywę kobiety
Trójkąt postaci z „Trzech miłości” przypomina przypowieść o ślepcach i słoniu, z których każdy dotknął jednej części ciała zwierzęcia. Jeśli ogona, mówił, że słoń jest jak lina, jeśli nogi, że słoń jest jak filar, jeśli ucha, że słoń jest jak wachlarz. Trzy miłości wyglądają inaczej z każdej strony, lecz żadna nie oddaje istoty sytuacji.
Film w reżyserii Łukasza Grzegorzka najbardziej oddaje perspektywę kobiety zainteresowanej związkiem z oboma mężczyznami. Lena (Marta Nieradkiewicz) zgłębia autoerotyzm, to, jak czuje się w obcisłych ciuchach z rozporkami na całe ciało, przegląda się w spojrzeniach innych. Związek z podziwiającym ją widzem o tyle istotny, że Lena jest aktorką. Jej eks to prawnik Jan (Marcin Czarnik). On lubi czaić się z tyłu – podglądać, podsłuchiwać tych, którzy łamią zasady. Siebie się wstydzi, woli być niewidzialny. Sztywnieje, gdy ktoś podchodzi za blisko. Płacze, gdy komuś uda się go objąć. Ma mało doświadczeń, dlatego osacza miłością, nie czując granic drugiej osoby.
Cały na biało Kundel (Mieszko Chomka) przypomina chłopaka z „Funny Games” – słodkiego blondyna, który może znienacka wyciągnąć kij bejsbolowy. Jest pracownikiem seksualnym, dilerem narkotyków, więc nie sposób mu ufać, zrobi wszystko, by zdobyć klienta.

Prowadzą grę, ale nie wiedzą, o co toczy się stawka. Wtrąceni przypadkiem w nowe sytuacje starają się odnaleźć swoje wrażliwe miejsca i przylgnąć tam, gdzie można najwięcej odczuć. Narracja prowadzona jest z miejsca wieku średniego. W tym wieku są Lena i Jan, którzy pytają, jak odczuwać seksualność, kiedy masz lat 40 i pewne ścieżki się już wyczerpały. To samo pytanie zadaje świetny serial „Kwestia seksu i śmierci” z Michelle Williams, szukając w podnieceniu samej esencji życia. Siły przetrwania.
Reżyser Łukasz Grzegorzek i producentka Natalia Grzegorzek od lat tworzą bardzo osobiste filmy. W „Trzech miłościach” nie udaje im się osiągnąć takiej oryginalności jak w „Moim wspaniałym życiu”
Reżyser Łukasz Grzegorzek i producentka Natalia Grzegorzek są małżeństwem. Od lat tworzą bardzo osobiste filmy. Począwszy od „Kampera” (2016), gdzie Marta Nieradkiewicz ma gorące sceny seksu z Piotrem Żurawskim, przez „Córkę trenera” (2018), gdzie w centrum zainteresowania pozostaje pełna wdzięku Karolina Bruchnicka – zmysłowość ogrywa w ich filmach kluczową rolę. Trudno przebić sceny zbliżeń grane przez Agatę Buzek i Adama Woronowicza w filmie „Moje wspaniałe życie” (2021). Nie udaje się osiągnąć w „Trzech miłościach” takiej oryginalności i zaskakującego humoru. Wyobraźni erotycznej dwojga ludzi, którzy nie potrzebują nie wiadomo jakiej urody, tylko odwagi do bycia sobą. Uwielbiam ten film, więc trochę cierpię, że nowy bazuje na kliszach. Wprawdzie celnie je wyśmiewa, lecz ironia nie podtrzymuje podniecenia.
Mimo to jestem po stronie bohaterów „Trzech miłości”. Podzielam potrzebę eksperymentu, pośmiania się z banałów, jakie chodzą nam po głowach. Tych dwoje wcale nie żyło długo i szczęśliwie. Poznajemy ich, gdy już nie są razem. Mają wspólny typ, który im się podoba. To może ich uratować. Czy gdyby jej podobały się umięśnione plecy, a jemu obfity biust, mogliby się porozumieć? Wspólny ideał urody może też być zgubą. Rozszarpią go, drapieżnie zdominują młode ciało albo odwrotnie, to jego właściciel, czując władzę nad pożądaniem, umiejętnie ich zdominuje. Aspekt podporządkowania i kontroli jest tym, w czym film upatruje największą podnietę. Cytuje w tym wątku „Krótki film o miłości” (1988) Krzysztofa Kieślowskiego oraz sceny seksu w basenie z „Dzikich żądz” (1998).

Pytanie zatem, czy w seksie możemy w ogóle być autentyczni. A może tylko naśladujemy wzorce, które gdzieś już widzieliśmy? Byłoby to smutne. O tym, że każdy jest osobnym fenomenem, przekonywało „Moje wspaniałe życie”, ale w „Trzech miłościach” Grzegorzkowie chyba przestali w to wierzyć. Nie wynajdują miłości na nowo.
Bohaterom „Trzech miłości” poradziłabym: więcej chodzić po mieście, mniej mówić. To, jak filmowana jest Warszawa, przypomina kino hongkońskie
Seksowna jest Warszawa. To jak Weronika Bilska filmuje miasto w błękitnej poświacie, przypomina kino hongkońskie, tajwańskie. W recepcie od kinomanki zapisałabym bohaterom „Trzech miłości”: więcej chodzić po mieście, mniej mówić. Dialogi w stylu: „nie próżnowałeś pod moją nieobecność, no, co ty, żartowałem”, brzmią jak pogryziona szklanka, której odłamki rozpryskują się na podłodze.
Wspaniałą muzykę wpisał w obraz Steez. Ścieżka ukazała się na płycie i całkowicie wystarczyłaby jako tło do schadzek. Piosenka Ralpha Kamińskiego „Miłość” jest tak okrutnie dosłowna, że dobrze, że wyleciała na napisy końcowe filmu. Dźwięk i kolory to sfery, w których Grzegorzkowie sięgają najwyższych jakości współczesnego polskiego kina.

Za mało jednak w „Trzech miłościach” grozy, żeby nazwać ten film thrillerem. Brak stawki, która mogłaby wprowadzać rzeczywiste napięcie. Jan grany przez Czarnika ma być szwarccharakterem, a tymczasem zdaje się nieszkodliwym frustratem. Nawet gdy wpędza kogoś do aresztu, ma takie wyrzuty sumienia, że prawie nie trzeba go prosić, aby zaraz go stamtąd wyciągnął. Grozę budzi drugoplanowa postać Katarzyny Herman. Gdyby to ona zagrała główną rolę kobiecą, byłaby to zdecydowanie ostrzejsza, kolczasta, mroczna historia, którą naprawdę chciałabym zobaczyć. Marta Nieradkiewicz wygląda nieprzerwanie pięknie. Przydałoby się jej postaci jakieś przełamanie. Mieszko Chomka gra miraż, jaki nie istnieje. Takich ludzi nie ma, to figura. Podobnie Czarnik – wszyscy zostają zrozumieni, uniewinnieni, rozgrzeszeni. Jeśli to ma być kino empatii, to za daleko posunięto ten przycisk.
Może to właśnie działa przeciwko erotyzmowi: przemożna chęć bycia porządnym człowiekiem. W konsensualnym seksie nie istnieje przecież dobro czy zło. Wszystko jest dozwolone, jeśli tylko komuś sprawia przyjemność. Dlaczego przyjemność miałaby być niebezpieczna? Róbmy to tu i teraz. Nikt nie widział całego słonia.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.