
Najbardziej dziewczyński cykl filmowy wrocławskich Nowych Horyzontów – „Trzecie Oko” – podczas tegorocznej edycji zanurza się w matczyno-córczynych splątaniach emocjonalnych. Toksyczne matki, nieznośne bachory, wyrodne córki? Warto wreszcie przyjrzeć się wam dokładniej: czulej, głębiej, mądrzej. Dzisiejsze kino robi to z powodzeniem, o czym donosi kuratorka cyklu i współdyrektorka programowa festiwalu Ewa Szabłowska.
Nowohoryzontowe „Trzecie Oko” od początku skupiało się na zbyt często pomniejszanej twórczości kobiet i na dokumentowanych w niej unikalnie żeńskich doświadczeniach. Po zeszłorocznych potworzycach (cykl „Inne potwory”) logicznym wydawałoby się przejście do działu „matki monstra”, ale tu kuratorka się zbuntowała. Pisząc programowy tekst, przekornie cytuje na otwarcie zwierzenia na temat matki jej queerowego syna, nie zaś córki niosącej sztandar babskiej tradycji. Ocean Vuong, bardzo kobiecy chłopiec wietnamskiej mamy, w opartej na własnych losach powieści „Wspaniali jesteśmy tylko przez chwilę”, notuje taki dialog dziecka z niepiśmienną matką emigrantką: – „Nie jestem monstrum. Jestem matką. – Nie jesteś monstrum – powiedziałem. Ale kłamałem.”

– Po Oceana sięgnęłam, bo jest postacią queerową, łamiącą sztywne podziały płci i mierzy się z dwuznacznością matczynej schedy – mówi Szabłowska. – Tegoroczny cykl dotyczy jednak przede wszystkim relacji matek i córek, która wydaje mi się najciekawsza, może dlatego, że jestem córką. Pasjonuje mnie figura złej matki i to, jak istotna jest ona w kulturze. Bo matka jest zawsze winna, czegokolwiek się nie dotknie. Za dobra albo zbyt wymagająca. Zapracowana albo leniwa. Niedojrzała albo za stara. Myślałam o tym, że matki dostają bęcki od wszystkich i trudno zrobić pozytywny program filmowy o nich, a nie chciałam się po prostu nad nimi pastwić, w końcu sama jestem też matką.
Ewa przywołuje w rozmowie książkę Lucy Fischer „Cinematernity” o matkach w kinie z teorią feministyczną w tle. W publikacji pojawia się uwaga, że matki zawsze „były opisywane, a nie pisały”, były też pokazywane z perspektywy dzieci albo przez inne feministyczne kobiety, które jednak same dzieci nie miały, bo to uniemożliwiałoby im twórczość. To też jedna z odpowiedzi na klasyczne pytanie Lindy Nochlin: dlaczego nie było wielkich artystek?

Inwazja matek na kino
– Dopiero w tym roku, jeżdżąc po festiwalach, zobaczyłam, że nie da się zignorować inwazji matek na kino – stwierdza kuratorka cyklu. – Jest teraz mnóstwo filmów nakręconych z perspektywy matczynej i córczynej w pierwszej osobie, co pozwala w bardziej zniuansowany sposób spojrzeć na napięcia między matkami a córkami. Były pojedyncze głosy, teraz to fala. Nie umiem jeszcze powiedzieć, skąd się to bierze. Czy to zmiana kulturowa? Czy partnerzy mocniej włączyli się w opiekę nad dziećmi i to uwolniło czas na pracę twórczą matek filmowczyń? A może technologie tak się już zdemokratyzowały, że można postawić kamerkę we własnym mieszkaniu i zrobić prawie bezkosztowo film o sobie?

Tak powstał autotematyczny film Hiszpanki Ariadny Seuby „Mamy” (Mares), która dokumentuje siebie i partnerkę w procesie dojścia do bycia matką i opowiada o kosztach, jakie trzeba czasem ponieść, by to marzenie spełnić. Czy nie jest pociągające zagrać we własnym filmie o sobie?
– Tak się przecież robi także w mediach społecznościowych, gdzie się stale kreujemy – zauważa Ewa. – Tam też kręcisz „film o sobie”, tyle że tu bohaterki mają większe środki, do tego pokazują film na festiwalach, a nawet w kinach.

Podobną chałupniczą metodą nakręcono amerykańskie „Usunięcie oka” (Removal of the Eye) – dokumentalną czarną komedię z życia rodzicielskiego dwojga filmowych twórców: Artemis Shaw i Prashantha Kamalakanthana. To opowieść o rodzicach wyzutych z własnego życia przez „horror baby”, którzy mają notoryczne problemy ze snem. Z powodów kulturowych i społecznych zwłaszcza matka zostaje wyrzucona z orbity własnego życia i bycia sobą. W filmie samych siebie gra reżyserska para, a towarzyszy im cała rodzina. Jak mówi kuratorka, podobno najtrudniejsza do reżyserowania była grecka babcia, która pragnęła odczyniać uroki na dziwnym dziecku (dziecku szatana?), które wykańcza rodziców niekończącymi się nocnymi atakami płaczu.
Matka monstrum? Dziecko potwór!
Tropem thrillera Romana Polańskiego „Dziecko Rosemary” (Rosemary’s Baby) podąża film „Mother’s Baby” autorstwa Johanny Moder, która przyznaje, że obraz ma początek w jej własnych przeżyciach. Film austriackiej reżyserki rozgrywa się w mieszczańskich dekoracjach współczesnego Wiednia, a to dobra scenografia, by umieścić w niej niepokój i podejrzliwość bohaterki, która bardzo chciała mieć dziecko i z pomocą zaawansowanej medycyny je ma, tyle że nie umie się w tym odnaleźć.

– Reżyserka potraktowała opowieść bardziej thrillerowo, a mniej ezoterycznie niż demoniczna „Rosemary’s Baby” – uważa Szabłowska. – Bo to także film o potworności i depresji związanej z porodem i wczesnym macierzyństwem. I o lęku: czy moje dziecko jest normalne? Czy w ogóle jest moje? U Polańskiego było to ubrane w demonologiczny kostium, u Moder jest bardziej biomedycznie. Czasy się zmieniły.
Dziecko jest tu zdobyczą medycyny, ale też świadomym wyborem macierzyństwa. Po drugiej stronie skali znajdują się młodociane matki z przypadku, przebywające w ośrodku opiekuńczym, sportretowane w nagrodzonym za scenariusz w Cannes filmie braci Dardenne „Młode matki” (Jeunes Mères). To doku-fikcja, w której grają prawdziwe nastolatki ze swoimi dziećmi. Mają po kilkanaście lat i trudne doświadczenia rodzinne – molestowanie, uzależnienia, alkohol, przemoc. Doświadczyły zaniedbania ze strony własnych matek, może stąd ich niesamowita potrzeba, aby ta matka była w ich życiu obecna. Filmowe córko-matki właściwie nie powinny mieć dzieci, bo są na to za młode, ale jednak je mają. – I to jest właśnie issue, bo wydaje im się, że coś sobie historią własnego macierzyństwa załatwią i przerobią. Że to one będą tymi dobrymi matkami, których nie miały. Szanse na to są jednak bliskie zeru – mówi Szabłowska.

Trudy córectwa
Z historii o dobrych i złych matkach wchodzimy w obszar opisany przez pionierkę dziecięcej psychoanalizy Melanie Klein, autorkę teorii „dobrej i złej piersi” (dobra pierś daje mleko, zła pierś znika i zostawia głód, jedna symbolicznie daje życie, druga – śmierć). I w pokręcone relacje stłamszonych córek i dominujących matek. „Dziecko musi nauczyć się, że matka, którą kocha, jest tą samą matką, na którą się złości. To trudna lekcja. Ale niezbędna, by pokochać naprawdę” – pisała Klein, twierdząc, że to rozszczepienie waży też na konstrukcji naszego dorosłego jestestwa. I właśnie toksycznej symbiozie matki i córki przygląda się w „Słonym lecie” (Hot Milk), swoim reżyserskim debiucie, Rebeka Lenkiewicz, współscenarzystka „Idy” Pawła Pawlikowskiego. To ekranizacja powieści „Gorące mleko” Deborah Levy i pewnie bardziej adekwatny byłby tu oryginalny tytuł książki, bo, jak mówi Ewa Szabłowska, chodzi o to, że matka po prostu tę dorosłą córkę „podgotowuje” na wolnym ogniu, w gorącym, matczynym mleku. Psychodrama rozgrywa się w otoczeniu greckich wakacji i w doskonale zagranym kobiecym trójkącie: wycofanej córki (znana z „Sex Education” Emma Mackey), niepełnosprawnej, a może symulującej tajemnicze schorzenia matki na wózku (gra ją świetna irlandzka aktorka Fiona Shaw) i tej trzeciej – niezależnej hipiski, która pokazuje dziewczynie, że wewnętrzna wolność jest możliwa (Vicky Krieps, pamiętna Sissi z „W gorsecie”).

Kolejna filmowa „matko-córka” w tym cyklu to „Koncert pożegnalny” (Measures for a Funeral) Sofii Bohdanowicz, Kanadyjki polskiego pochodzenia mieszkającej w Paryżu.
– Reżyserka zrobiła wyrafinowany film w duchu Chantal Akerman, który do pewnego stopnia jest ubraną w fikcję opowieścią o jej własnej matce – mówi kuratorka. Oto doktorantka zatapia się w badaniach nad słynną skrzypaczką Kathleen Parlow, a właściwie dokonuje swoistego przeniesienia, szukając w artystce figury matki, którą chciałaby mieć, własną matkę natomiast porzuca. Umierająca rodzicielka odchodzi gdzieś w szpitalu, a córka, która z jednej strony ma olbrzymie poczucie winy, że z nią nie jest, z drugiej strony – tak strasznie chce robić karierę i być wolna, że kurczowo wypiera relacje związane z domowym przeciążeniem. – Wkraczamy w mroczne otchłanie matko-córczanych porachunków. Tego wszystkiego, co nie zostało powiedziane, albo zostało powiedziane za dużo, niedokończonych spraw, wyrzutów i zarzutów. Wszystko to pięknie rozgrywa się też w ścieżce dźwiękowej, bo w końcu to obraz o muzykolożce, dziejący się w świecie filharmonii i archiwów muzycznych.

Złe i dobre dziewczynki
Z dojrzałym debiutem zjawi się we Wrocławiu młoda austriacka reżyserka po Akademii Sztuk Pięknych – Marie Louise Lehrer. Jej film „Kiedy się boisz, wkładasz serce w usta i się uśmiechasz” (Wenn du Angst hast nimmst du dein Herz in den Mund und lächelst) miał premierę na Berlinale, gdzie otrzymał m.in. nagrodę Teddy. To rzadko spotykany obraz niezwykle czułej, choć może nazbyt symbiotycznej relacji z matką pewnej nastolatki, która żyje na podrzędnym blokowisku. Wychowująca ją samotnie kobieta jest głucha, ale rozumieją się z córką i dogadują świetnie, tyle że w tę relację wchodzi nagle otoczenie społeczne. Dziewczynka idzie do lepszej szkoły i zaczyna wstydzić się dziwnej matki i ubogiego domu. To także film o matczynym poświęceniu, o matce, która usuwa się w cień, by córka mogła inscenizować przed kolegami lepszą wersję życia w ich nędznej kawalerce.
Kolejna matka wychowująca samotnie córki pojawia się w obrazie „Left-Handed Girl” Shih-Ching Tsou, zanurzonym w pędzie i ulicznym mikrokosmosie Tajpej. Film producentki Seana Bakera przypomina nieco klimatem jego „Florida Project”. Rozgrywa się na wielkim bazarze, na którym matka próbuje rozkręcić stragan z kluskami i nie jest to historia o rodzicielstwie bliskości, bo ona po prostu musi ostro pracować, by utrzymać rodzinę. Nastoletnia córka też już zarabia w szemranym sklepiku z betelem, a jej mała siostra, tytułowa leworęczna dziewczynka, eksploruje bazar, pozwalając swojej lewej, „szatańskiej” ręce, ulegać pokusom.

Zła może być jedna dziewczęca ręka, ale też cała dziewczyna, co udowadnia „Bad Girl” Varshy Bharath. Głośna premiera festiwalu w Rotterdamie, w Indiach potępiana przez prawicowe media, jest połączeniem bollywoodzkiego filmu pełnego piosenek i szybkich dialogów z komedią romantyczną.
– Gdyby Bridget Jones urodziła się w rodzinie braminów, mogłaby być taką bad girl – śmieje się Ewa. – Snuta z niesamowitym poczuciem humoru historia zaczyna się w liceum i trwa do momentu, gdy bohaterka ma lat trzydzieści parę. To opowieść o tym, jak być złą córką i złą kobietą łamiącą wszystkie zasady przyzwoitości. Jak nie chcieć być w związkach monogamicznych, zakładać rodziny, a jednocześnie tkwić w konserwatywnej społeczności, wobec której jest się w kontrze.

Postmacierzyństwo queerowego świata
Matczyno-córczyne peregrynacje domyka film Chilijczyka Diega Céspedesa „Tajemnicze spojrzenie Flaminga” (La misteriosa mirada del flamenco). To nagrodzony w konkursie Un Certain Regard debiut, w którym „postmatką” 11-letniej dziewczynki nie jest cis-kobieta, lecz macierzyńska postać, której geneza wywodzi się z queerowej kultury ballroomu. Tam określenie „mother” oznacza figurę, która bierze na siebie obowiązki opiekuńcze nad życiowymi rozbitkami i może być dowolnej płci. Taka właśnie jest społeczność travesti w surowej górniczej wiosce, którą portretuje Céspedes.
– Z tym filmem na scenę wkracza postmacierzyństwo, gdzie nie musisz mieć więzów krwi, żeby być matką, a „bycie matką” to największy komplement – mówi Szabłowska. – Zdecydowałam się włączyć ten film do zestawu, bo jest tak bardzo w temacie, że trudno było go zignorować. To w końcu historia dziewczynki i szczególnych matek zastępczych, które ją wychowują.

Patronuje im, jak zresztą całemu cyklowi, Adrienne Rich – autorka „Zrodzonych z kobiety”.
– Rich potrafiła patrzeć na macierzyństwo i córectwo z dwóch stron jednocześnie – wyjaśnia kuratorka. – Z empatią i czułością, ale widząc też tlący się tam mrok. Pisała o mitach kultury tak, że nigdy nie wydawały się jednoznaczne. Jak wtedy, kiedy dziewczyna mówi: – Chcę być tą „złą”, bo dzięki temu będę wolna, niezależna, będę mogła decydować o sobie. A kultura mówi: musisz być cicha, słodka i grzeczna, bo inaczej jesteś zła. Jedynie połączenie tych sprzeczności pozwala zobaczyć swoją rolę – matki i córki – w pełni.
25. MFF BNP Paribas Nowe Horyzonty potrwa od 17 do 27 lipca we Wrocławiu i do 3 sierpnia online.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.