Znaleziono 0 artykułów
13.09.2021

„Sceny z życia małżeńskiego”: Podróż w czasie

13.09.2021
Fot. materiały prasowe

Klasyk Ingmara Bergmana doczekał się liftingu, Liv Ullman i Erlanda Josephsona zastąpili Jessica Chastain i Oscar Isaac, akcja ze Sztokholmu roku 1973 przeniosła się do współczesnych Stanów Zjednoczonych. Ale to nie jedyna zmiana względem oryginału. O swojej podróży przez świat uczuć w XXI w., wyzwaniach kultowego tekstu i pracy z Jessicą Chastain i Oscarem Isaackiem opowiada twórca nowej wersji, Hagai Levi.

Ktokolwiek boi się zamachu na dziedzictwo genialnego Szweda, niech weźmie dwa głębokie oddechy: produkcja HBO uzyskała błogosławieństwo zarówno rodziny ikonicznego reżysera, jak i Instytutu Bergmana, zajmującego się jego spuścizną. –Świadomość, że oryginał traktuje się jako arcydzieło była dla mnie brzemieniem tylko na początku – deklaruje Hagai Levi. Potem powiedział sobie „dość”: nieważne, jak wyglądał oryginał, co mówili grani przez Liv Ullman i Erlanda Josephsona bohaterowie, on przecież robi swoje. – Doszedłem do momentu, w którym czułem, że oryginał mi się nie podoba, że go nie cenię. Trwało to chwilę, ale poczułem się wolny i mogłem zabrać się do pracy – mówi Izraelczyk.

Fot. materiały prasowe

Hagai Levi o tym, jak pracował nad serialem „Sceny z życia małżeńskiego”

Gdybym miał w bardzo prostych słowach podsumować, co Bergman mówił o małżeństwie, byłoby to: „małżeństwo zabija miłość”. To oczywiście uproszczenie, ale intencja się zgadza. Ja chciałem powiedzieć coś przeciwnego – jedną z inspiracji dla Leviego była książka francusko-amerykańsko-izraelskiej socjolożki Eve IIlouz, autorki m.in. książki „The end of love”. Illouz pisze o traumach związanych z rozstaniem. Przygląda się temu, jak w kapitalistycznej, nastawionej na konsumpcję kulturze, wciąż funkcjonuje obietnica, że jeśli posłuchasz serca, zawalczysz o szczęście, odchodząc od nieszczęśliwego małżeństwa, to wszystko będzie dobrze. – Ale to tak nie działa. Rozstanie zostawia głębokie rany, o których zbyt mało się mówi. To jest coś, co mnie interesowało. Chciałem, by ludzie zastanowili się, czy czasami nie poddajemy się zbyt szybko, zbyt łatwo – mówi Hagai Levi.

Fot. materiały prasowe

Levi, którego serial „Terapia” był adaptowany na całym świecie, długo tworzył nowy tekst. – Myślę po hebrajsku, dlatego najpierw musiałem napisać scenariusz w tym języku, a dopiero potem go przetłumaczyć. Amerykańska scenarzystka Amy Herzog pomogła mu wygładzić wszystkie pięć odcinków tak, by naturalnie „siedziały” w nowej czasoprzestrzeni, były sprawne i autentyczne pod względem językowym i zachowań postaci. Staranna praca na etapie przygotowań dała świetne narzędzia aktorom, którzy mieli szansę nauczyć się obsługi tychże podczas intensywnych, trwających ponad miesiąc prób. Levi dba, by mieć wszystko zaplanowane. Nie lubi „szycia” na żywo na planie. Na planie, jak mówi, zaimprowizowano maksymalnie pięć procent dialogów i scen.

Fot. materiały prasowe

„Sceny z życia małżeńskiego”: Czym różni się współczesna wersja od klasyka Bergmana

W wersji Bergmana bohaterowie mówili bez przerwy, bez zakłóceń. W odsłonie z 2021 r. obecne jest dziecko, w oryginale ledwie wprowadzone. Aktorką codziennego życia jest też technologia, skutecznie wybijająca monologujących bohaterów z rytmu. Coraz to nowe przeszkadzajki, które wszyscy doskonale znamy z autopsji, rozbijają narrację, odsuwając zagrożenie zbytniej teatralności. Działa to o tyle ciekawie, że każdy odcinek zaczyna się od – w pewnym sensie teatralnego – przypomnienia, że jesteśmy na planie filmowym. Widzimy aktorów w maseczkach, jak wysiadają z samochodu, wchodzą na plan, przybierają wyjściową pozycję do sceny. Klaps – start! – Chciałem przez to powiedzieć, że mimo, iż kręcimy w konkretnym kraju, domu, z konkretnymi bohaterami, to prowadzimy ogólną, abstrakcyjną dyskusję. Jednocześnie to gest szacunku wobec oryginału, sygnał: „to jest adaptacja, a ja wiele zawdzięczam osobie, która powołała ten pomysł do życia pół wieku temu”. Wreszcie takie zaznaczenie kulis widzę w kontekście pandemicznym. Kręciliśmy ten serial w szalonym czasie, byliśmy zamknięci, odcięci od świata, z dwudziestoosobowym działem covidowym stale na dyżurze. Nie chciałem, by to umknęło – tłumaczy Levi.

Fot. materiały prasowe

Zastosowany przez scenarzystę zabieg pozwala mieć wrażenie, jakie ma czytelnik otwierający nową książkę. Wie, że zanurza się w świat wykreowany, który ma koniec i początek. A jednak wskakuje w literackie emocje na główkę, zapominając o umowności.

Bohaterowie „Scen z życia małżeńskiego”: Intrygująca zamiana ról

"Sceny...” to nieustanna ekranowa obecność doskonałych Chastain i Isaaca, którzy są – razem lub osobno – w niemal każdej scenie. Wielkie wyzwanie, ogromna presja. Ale nie dla Leviego, który już w „Terapii” pokazywał właśnie rozmowę dwóch osób. – Reżyserowanie interakcji dwóch osób to dla mnie najwspanialsza rzecz. Gdybym mógł, to zajmowałbym się tylko tym. Trzy, cztery osoby to już tłum – żartuje. – Głębia i intensywność, jakie da się wykrzesać z interakcji dwóch osób, szczególnie z udziałem tak doskonałych aktorów, są nieskończone.

Oglądając serial, trudno się z nim nie zgodzić. Na ekranie jedynym efektem specjalnym jest energia pary w kryzysie i jest to fascynujące widowisko – nie tylko dla trzydziesto- i czterdziestolatków, którzy w Mirze i Jonathanie zobaczą siebie.

Fot. materiały prasowe

Biografie i profile charakterologiczne bohaterów są całkiem inne niż pół wieku temu – ona pracuje w firmie technologicznej na kierowniczym stanowisku, on jest akademikiem, który zajmuje się córką pary. Levi zamienił role przypisane płciom. I tak Jessica Chastain przejmuje pozycję, z której w oryginale wychodził Josephson/Johan, podczas gdy Oscar Isaac jest na miejscu Liv Ullmann/Marianne. – W oryginale Johan jest zimnym, szowinistycznym dupkiem. Jako widz w ogóle nie potrafiłem się z nim zidentyfikować. Bergmana to nie interesowało, wszak Johan w jego oczach był czarnym charakterem. Marianna kojarzyła mi się z anachronicznym modelem kobiety zależnej, podległej, słabej, która oczywiście przechodzi potem jakąś ewolucję, ale ja nie mogłem takiej postaci zaprosić na ekran – Levi przez kilka lat zastanawiał się, jak rozwiązać ten problem. Nie chciał zmieniać wszystkiego, bo wtedy mógłby równie dobrze porzucić projekt. Rozwiązaniem okazała się właśnie zamiana ról. – Podczas lektury scenariusza podmieniłem w głowie płeć i doznałem olśnienia. Zobaczyłem przed sobą mężczyznę, który nie miał problemu z wzięciem urlopu ojcowskiego, bo nie tkwi w starych stereotypach. I kobietę: silną, odnoszącą sukcesy w pracy, ambitną, skupioną nie tylko na domu. To był punkt wyjścia, który pozwalał mi na kreatywność. Efekt? Kiedy w oryginale Johan wyprowadza się z domu, nienawidzimy go. Kiedy u nas robi to Mira, widz ma poczucie, że to się jej należy.

„Sceny z życia małżeńskiego” Hagaia Leviego: remake może stać się klasykiem

Ktoś powie, że związek to związek, bez względu na to, czy mamy rok 1973 czy 2021. Ale Levi nie do końca się z tym zgadza. – Po premierze filmu Bergmana mówiło się, że to przez niego liczba rozwodów poszybowała w górę. Dziś wchodząc w związek małżeński, strony mają przeważnie świadomość, że ok. 30-40 proc. takich relacji kończy się rozwodem. Możliwość rozwodu jest wypowiedziana, realna i stale wisi nad związkiem. Musiałem to uwzględnić. W nowej wersji zmienił się też sposób pokazywania intymności bohaterów. Levi wie, co wydarzyło się w ostatnich latach w branży filmowej. Nie tylko wszystkie sceny zbliżeń i nagości omówione zostały z koordynatorem intymności, ale też sam seks i ciało pokazywane są na ekranie inaczej. Z autentyczną energią i bez romantyzowania, z uwzględnieniem fizjologii. Tak, jak w scenie, w której filmowy Jonathan idzie się po stosunku umyć pod prysznicem. W tej autentyczności jest coś niezwykle poruszającego. „Sceny z życia małżeńskiego” Hagaia Leviego, mimo iż są remakiem dzieła ikonicznego, same mają wszelkie szanse stać się klasykiem.

Anna Tatarska
Proszę czekać..
Zamknij