Znaleziono 0 artykułów
13.09.2018

Urodziłam się feministką

13.09.2018
Julia Maciocha (Fot. Luka Łukasiak)

Gdy zostałam prezeską zarządu Fundacji Wolontariat Równości, niektórzy wątpili, że „młoda blondyneczka” podoła zadaniu zorganizowania Parady Równości. Ale zorganizowałam. Największą w historii. Z najmłodszym na świecie zespołem – mówi 24-letnia Julia Maciocha, bohaterka naszego cyklu powstałego we współpracy z Kampanią Przeciw Homofobii.

Jak godzisz obowiązki prezeski Fundacji Wolontariat Równości z życiem codziennym?

Nie godzę. Nie wiem, co to życie prywatne. Ostatnio przez nadmiar obowiązków zaniedbałam nawet rodzinę. A przecież ośmioletniemu siostrzeńcowi nie wytłumaczę, że ta ciocia, która wie dużo o zwierzątkach, nie odwiedza go, bo organizuje największą imprezę prorównościową w Polsce. Dlatego obiecuję sobie złapać równowagę.

Wolontariat Równości to twoja praca?

Tak, ale nic na niej nie zarabiam. Od nowego roku akademickiego będę wykładać na wyższej uczelni. Po czerwcowej obronie chciałam zrobić sobie rok przerwy, żeby wyjechać na Syberię, ale dostałam propozycję pracy. To dla mnie wyróżnienie. Uczelnia jest jednak dość konserwatywna. Niektórzy koledzy już nie mówią mi „dzień dobry”, bo wiedzą, czym zajmuję się w drugim życiu…

Sprawy nie ułatwia to, że jestem prymuską, więc oczekiwania wobec mnie są wysokie. Ale obiecuję sobie, że za jakiś czas wyjadę. Może do Arktyki? Potrzebuję odciąć się od nadmiaru informacji. Bo uczelnia i wolontariat to nie wszystko. Pracuję też w Feminotece na telefonie antyprzemocowym, piszę, działam PR-owo. Cóż, praca w NGO-sach polega na tym, że robisz wszystko.

Julia Maciocha (Fot. Luka Łukasiak)

Od czego zaczęła się twoja działalność aktywistyczna?

Pierwszy wolontariat zaczęłam, jak miałam 13 lat – udzielałam korepetycji w ognisku osiedlowym. Gdy pięć lat temu przyjechałam do Warszawy, dołączyłam do Kongresu Kobiet. Prowadziłam tam biuro prasowe. Jakiś czas później Joanna Piotrowska zaproponowała mi pracę w Feminotece. Mogłabym powiedzieć, że to było spełnienie moich marzeń, ale ja nawet nie marzyłam o czymś takim! Chodziłam w podskokach dwa tygodnie. Później dołączyłam do Parady jako wolontariuszka, potem zaproponowali mi, żebym została prezeską. Po trzech miesiącach wahania zdecydowałam się podjąć wyzwanie.

Czujesz się odpowiedzialna za swoich wolontariuszy i wolontariuszki?

Tak, a nawet trochę im matkuję, chociaż zarzekałam się zawsze, że nie będę miała dzieci. Zdarza się, że płaczę, gdy o nich myślę! Pracujemy kolektywnie. Staram się wynagradzać im zaangażowanie jak mogę. Grafikowi, które ze mną pracował, załatwiłam prestiżową pracę w Komisji Europejskiej. Jeden z moich wolontariuszy pojechał na paradę do Oslo. Zabieram ich na gale i imprezy w ambasadach. Z drugiej strony jestem twardą liderką, rzucam ich na głęboką wodę.

Widzę w nich siebie sprzed kilku lat. Ja też wtedy mówiłam, że jestem w stanie zrobić wszystko, a kończyło się zarwanymi nocami. Dlatego często nie chcę ich przeciążać, co sprawia, że sama jestem przeciążona.

To dla dzieciaków prawdziwa szkoła życia.

To najmłodsza ekipa na świecie, która organizuje paradę. Tylko dwie osoby są starsze ode mnie, reszta to nastolatki. Nikt nie ma tak kreatywnych pomysłów jak młodzi ludzie. Ufam im, bo mi kiedyś nie ufano. Gdy zostałam prezeską, wszyscy podawali w wątpliwość to, czy dziecko podoła organizacji imprezy na kilkadziesiąt tysięcy osób. Zrobiłam Paradę. Największą w historii. Moi wolontariusze też dojrzewają poprzez pracę. Ale wolontariat ma też wpływ na ich życie. Dużo osób dzięki pracy zdobywa się na coming out. Przychodzą do nas dzieciaki, które są ofiarami przemocy domowej, dzieciaki hetero, które nie potrafią się jednak odnaleźć, dzieciaki transseksualne. Przyjmujemy każdego bez pytań. Smuci mnie natomiast to, że poznaję mnóstwo dzieciaków, które mają myśli samobójcze. Rozumiem to, bo sama je miałam. Ale to straszne, że pozwalamy dzieciom chcieć umierać. Tyle się mówi o tym, że my, osoby LGBTQ, jesteśmy nienormalne. A nienormalne jest tylko to, że dziecko chce umierać, a my nie potrafimy temu zaradzić.

Julia Maciocha (Fot. Luka Łukasiak)

Jak ty przewalczyłaś tamten stan?

Leczę się farmakologicznie na depresję kliniczną. Przez siedem lat tego nie robiłam, bo nikt mi nie powiedział, że to, co czuję, nie jest OK. Wszyscy widzieli we mnie osobę, która działa, dużo się uśmiecha, jest energiczna, więc pewnie wszystko z nią w porządku. Gdy mówiłam, że nie chce mi się żyć, mówili: przejdzie ci, jesteś po prostu zmęczona. Tak, byłam zmęczona, ale powód depresji był głębszy. Teraz potrafię już sobie pomóc.

Julia Maciocha (Fot. Luka Łukasiak)

Na Paradzie nie zarabiasz, ale pozyskujesz sponsorów. Jak to działa?

Spływają po mnie komentarze, że sprzedałam Paradę korporacjom, bo była tam platforma Google’a. W kraju, w którym nie wspiera się inicjatyw prorównościowych, zdobycie 150 tysięcy to nie lada wyczyn. Współpraca z korporacjami bywa zabawna. W szafie mam osobną sekcję ubrań na Paradę z tiulowymi spódnicami i osobną na spotkania na szczycie – białe koszule i garsonki. Gdy wchodzę do pokoju, gdzie przy stole siedzi sześciu facetów w garniturach, na początku reagują niedowierzaniem. Ale szybko zawłaszczam pomieszczenie. Nie daję się onieśmielić. Znam budżety, prawo, konkretny. Nikomu nie udaje się mnie zagiąć. Okazuje się, że jestem odpowiedzialną osobą, której można powierzyć kilkadziesiąt tysięcy złotych.

Cóż, gdy ktoś chce widzieć we mnie słodką blondyneczkę, srogo się zawiedzie. Tak też było na mojej pierwszej paradzie. Blokowała ją grupka narodowców. Policja po chciała iść na łatwiznę i rozwiązać nasze zgromadzenie zamiast zająć się nielegalną kontrmanifestacją. Obok płonęły opony podpalone przez narodowców. Policjanci powiedzieli mi więc, że musimy rozwiązać Paradę. Dopiero gdy puściłam pod ich adresem taką wiązankę, że uszy im zwiędły, zobaczyli, że ze mną nie ma żartów. Wiązankę nie przekleństw, a cytatów z kodeksu karnego. Art. 260. – udaremnianie przebiegu legalnego zgromadzenia lub jego rozpraszanie. Nauczyłam się tego specjalnie na pamięć przed marszem. Przezorna zawsze ubezpieczona.

Feministką byłaś zawsze?

Tak, urodziłam się feministką. Gdy słyszałam seksistowski komentarz, choćby w szkole, natychmiast reagowałam. Mój nauczyciel WOS-u, totalny szowinista, chciał mi za to dać tróję, mimo że byłam przewodniczącą młodzieżowej Rady Miasta i miałam najlepsze oceny. Może mój feminizm bierze się też z doświadczeń rodzinnych. Tata alkoholik zostawił nas, gdy miałam trzy lata. Wyszedł z psem. Pies wrócił, ojciec nie. Mama wychowała mnie i moje dwie siostry sama. Pracowała na trzech etatach, żeby nas utrzymać. Gdy poznała miłość swojego życia, wyprowadziła się. Ja nie chciałam zmieniać miejsca zamieszkania, więc od 13. roku życia mieszkałam sama. Moi nauczyciele o tym wiedzieli. Gdyby zgłosili, że mieszkam sama, trafiłabym do domu dziecka. Wykorzystywali tę wiedzę, żeby zmusić mnie do uczestniczenia w olimpiadach itp. Gdy kończyłam gimnazjum, nauczycielka wręczając mi świadectwo powiedziała, że jak będzie potrzebowała sterowca, zadzwoni do mnie. Wtedy mnie to cieszyło, teraz wiem, że nie można było tyle wymagać od dziecka.

Julia Maciocha (Fot. Luka Łukasiak)

Jako tak dojrzała osoba jak dogadywałaś się z rówieśnikami?

Chyba zawsze otaczałam się ludźmi, którzy bardziej mnie podziwiali niż lubili. Myślę, że prawie nie miałam prawdziwych przyjaciół. Gdy w liceum zachorowałam na nowotwór piersi, wszyscy się ode mnie odwrócili. Nie mam już o to żalu, ale wtedy byłam przepełniona taką nienawiścią do świata, że nie potrafiłam sama siebie znieść. Teraz już nie jestem samotna. Gdy ostatnio złamałam nogę, codziennie przesiadywali u mnie w szpitalu przyjaciele. Przynosili mi tyle jedzenia, że cały oddział mógł się z tego najeść. Byli przy mnie też po rozstaniu z moją ostatnią dziewczyną, ale są też przy sukcesach. Zawsze mogę na nich liczyć. Świat wynagrodził mi to, że robię dobre rzeczy. Może to karma?

A siostry są ci bliskie?

Tak, to one pierwsze dowiedziały się, że jestem lesbijką. Jedna jest podróżniczką, druga mamą dwójki cudownych dzieciaków. Mojej mamie chwilę zajęło zaakceptowanie mnie. Teraz mnie wspiera. Zawsze akceptowała moje najbardziej nawet szalone pomysły. 

Twoja chęć działania była odpowiedzią na sytuację graniczną doznaną w chorobie?

Nie przeżyłam objawienia. Całe moje życie, również przed chorobą, było podporządkowane działaniu. Jest dla mnie jak tlen. Od zawsze była we mnie niezgoda na nierówności. Feminoteka i w ogóle feminizm to misja. Czuję, że wpływamy na dziewczynki, które czują, że czegoś nie mogą zrobić tylko dlatego, że są dziewczynkami. W wolontariacie zostaję dla dzieciaków, które tak jak ja kiedyś czują, że nie pasują. Chcę, żeby wiedziały, że jest dla nich miejsce. Wiedzie mnie też ambicja. Na uczelni chcę udowodnić wszystkim, a przede wszystkim sobie, że dam radę. Także dalszej rodzinie, która wątpiła w to, że cokolwiek osiągnę z moimi poglądami.

Kiedy czujesz się najbardziej dumna z tego, co robisz?

Gdy spotykam się z ludźmi, na których moje działanie ma bezpośredni wpływ. Podczas ostatniej parady podeszły do mnie dwie dziewczynki. Powiedziały mi, że to pierwszy dzień, gdy mogą na ulicy trzymać się bezpiecznie za ręce. Nie mam potrzeby być osobą publiczną, nie widzę w sobie polityczki. Widzę się w pracy oddolnej, a nie ze sztandarami partyjnym w dłoni.

„Ramię w ramię po równość” to nie tylko nazwa akcji społecznej Kampanii Przeciw Homofobii. To również nazwa corocznej gali KPH – wielkiego święta sojuszników i sojuszniczek osób LGBT. Pierwsza gala odbyła się jesienią 2014 roku i ściągnęła prawdziwe tłumy gwiazd, ludzi mediów, sztuki i polityki. I tak jest co roku, kiedy na kilka godzin spotykają się ze sobą ambasadorzy i ambasadorki kampanii. Od czterech lat podczas gali przyznawana jest Nagroda Sojusznika Roku. Każdego roku tęczowa statuetka trafia w ręce gwiazdy, która wyróżniła się szczególną aktywnością na rzecz osób LGBT żyjących w Polsce.  Laureaci i laureatki nagrody przyznawanej przez Kampanię Przeciw Homofobii to ludzie, którzy mówią głośno i często o tym, że wspierają osoby LGBT. Zachęcają do tego innych, a ich działania mają realny wpływ na świat, w którym żyjemy. W zeszłym roku tytuł Sojuszniczki Roku otrzymała wokalistka jazzowa, Aga Zaryan, a nagrodę wręczył jej laureat z 2016 roku, Czesław Mozil. Nazwisko tegorocznego laureata lub laureatki poznamy już 13 września na 5. gali „Ramię w ramię po równość”. Zobacz jak wyglądała gala rok temu.

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij