Znaleziono 0 artykułów
12.04.2024

„Widzimy się w sierpniu” Márqueza to powieść o znaczeniu pamięci

12.04.2024
(Fot. Getty Images)

Dostajemy po polsku ostatnią i nieznaną dotąd powieść Márqueza, „Widzimy się w sierpniu”, w przekładzie Carlosa Marrodána Casasa. Ta maleńka książka jest magiczna, co stanowi nieodłączną cechę twórczości kolumbijskiego pisarza. Tylko 80 stron, za to dużo pięknej literatury.

Czy dziś młodzi ludzie czytają „Sto lat samotności”, „Jesień patriarchy”, „Kronikę zapowiedzianej śmierci” lub „Miłość w czasach zarazy” kolumbijskiego pisarza Gabriela Garcíi Márqueza uhonorowanego literackim Noblem w 1982 roku? Dla mnie były to lektury formacyjne. Nie mówiąc już o tym, że za moich czasów licealnych i studenckich w ogóle proza iberoamerykańska była po prostu modna, więc każdy ją czytał.

Powieść Márqueza o losach sześciu pokoleń rodziny Buendíów skazanych na sto lat samotności ciągle należy do najczęściej tłumaczonych hispanojęzycznych książek, zaraz po „Don Kichocie”. Sprzedano jej na świecie ponad 50 milionów egzemplarzy w wielu przekładach, w wielu edycjach. Jednym z wątków fabuły jest zaraza zapomnienia, która nawiedza miasteczko zamieszkiwane przez Buendíów. Bohaterowie zapominają, jak nazywają się otaczające ich przedmioty, do czego służą, tracą umiejętność pisania i czytania. Aż dostaną eliksir, który przywróci im pamięć.

Niestety, takiego eliksiru w rzeczywistym świecie jeszcze nie wynaleziono, nie dostał go więc sam pisarz, którego w ostatnich latach życia dotknęła narastająca utrata pamięci. – Pamięć jest dla mnie i surowcem, i narzędziem. Bez niej nie ma nic – wyznał kiedyś swoim synom. W tym ostatnim okresie, zanim jeszcze zaczął zapominać i mylić fakty, pracował nad ostatnią powieścią, jej fragmenty ukazały się nawet w czasopismach literackich. Napisał pięć wersji tej książki, piątą oznaczając na stronie tytułowej maszynopisu: „Wielkie OK zakończenie”.

Jednak synowie słyszeli od niego: – Ta książka jest do niczego. Trzeba ją zniszczyć. Nie posłuchali, nie zniszczyli. „Gdy po niespełna dziesięciu latach od śmierci Gabo [w 2014 roku – aut.] wróciliśmy do lektury, odkryliśmy, że tekst ma wiele niepoślednich zalet. Nie jest tak doszlifowany jak największe dzieła naszego ojca – to prawda. Jest w nim trochę potknięć i drobnych niekonsekwencji, ale nic nie uniemożliwia czerpania przyjemności z tego, co najlepsze w twórczości Gabo”, pisali synowie.

W ten sposób dostajemy dziś po polsku ostatnią i nieznaną dotąd powieść Márqueza – „Widzimy się w sierpniu”, w przekładzie Carlosa Marrodána Casasa, autora polskich tłumaczeń również innych książek noblisty dla wydawnictwa Muza.

W „Widzimy się w sierpniu” ważną rolę odgrywa muzyka

To maleńka powieść, liczy około 80 stron, za to piękna i magiczna, co stanowi nieodłączną cechę twórczości kolumbijskiego pisarza. Główną bohaterką jest Ana Magdalena Bach. Gdy ją poznajemy, ma 46 lat, 27 lat udanego małżeństwa z Doménikiem, dyrygentem, dyrektorem konserwatorium muzycznego, syna, który w wieku 22 lat został pierwszym wiolonczelistą Narodowej Orkiestry Symfonicznej, oraz 18-letnią córkę potrafiącą zagrać na każdym instrumencie, jednak ponad karierę muzyczną stawiającą sobie za cel wstąpienie do Zakonu Karmelitanek Bosych, czego Ana Magdalena zupełnie nie pojmowała, ale nie umiała odwieść córki od tego pomysłu.

Co roku 16 sierpnia Bach wyruszała na niewielką karaibską wyspę oddaloną od stałego lądu o cztery godziny rejsu promem. Tam została pochowana jej przedwcześnie zmarła matka – wedle jej ostatniej woli. Ana Magdalena zawsze w rocznicę śmierci składała na jej grobie wiązankę gladioli i opowiadała matce o minionym roku. Wieczorem jadła kolację w hotelu, podziwiała widok na lagunę, czytała powieść, a kolejnego dnia wracała do domu.

Tamtego sierpnia, gdy miała właśnie 46 lat, wydarzenia potoczyły się jednak inaczej. Wieczorem, gdy zeszła do baru hotelowego i zamówiła drinka z ginem, wstąpiły w nią nieznana dotąd moc i pożądanie – uwiodła napotkanego tam mężczyznę. W kolejnych latach staje się to dla niej niemal rytuałem. Ana Magdalena wybiera mężczyznę, z którym spędza upojną noc, po czym wraca do domu. Zmienia to i ją, i jej małżeństwo.

Aż za piątym razem odkrywa pewną tajemnicę matki. Historia się zamyka.

Márquez prowadzi narrację delikatnie, z dużą wrażliwością, ale też pasją, którą podkreśla towarzysząca opowieści muzyka – jak „Clair de Lune” Debussyego „w ryzykownej transkrypcji na bolero”, grany w hotelowym barze koncert fortepianowy Griega nucony też przez męża pod prysznicem, walce, do których tańczy z jednonocnym kochankiem. I upał, i zapach Morza Karaibskiego, duszność roślin. A także powieści, które czyta bohaterka. To opowieść, w której chciałoby się być.

Jak powstawała ostatnia powieść Márqueza

Na końcu wydawca dodaje posłowie Cristóbala Pery, redaktora oryginalnej wersji powieści, zaprzyjaźnionego z pisarzem i jego bliskimi. Pera pozwala nam poznać proces powstawania dzieła w obecnym kształcie, opisuje poprawki samego Márqueza nanoszone ręcznie na marginesach piątego maszynopisu, a także tłumaczy swoje własne. Dołączone są również faksymile czterech stron.

W tekście niepokoi mnie jednak pewien ważny szczegół – powtarzające się chyba kilka razy słowa „Murzyn” i „Murzynka”, kilka razy „Mulat”, „Mulatka”. Nie ma do tego żadnego przypisu ani od Pery, ani od Marrodána do polskiego przekładu. Domyślam się, że takich słów używał Márquez w 2004 roku, gdy pisał książkę, choć dziś chciałoby się, by stosował słowa niepiętnujące.

„Widzimy się w sierpniu” jest zatem więcej niż cudną powieścią, daje też możliwość przyglądania się procesowi powstawania ostatniej książki wielkiego pisarza i poznania opinii synów – spadkobierców jego twórczości. No i jestem przekonana, że ta lektura sprowokuje niejedną osobę, by sięgnąć ponownie (lub po raz pierwszy) po wcześniejsze książki Márqueza. Do czego bardzo zachęcam.

(Fot. materiały prasowe)

Gabriel García Márquez, „Widzimy się w sierpniu”, redakcja oryginału Cristóbal Pera, przekład z hiszpańskiego Carlos Marrodán Casas, Wydawnictwo Muza.

Maria Fredro-Smoleńska
Proszę czekać..
Zamknij