
Wolontariuszka koordynatorka Maja Skrzypek z Centrum Pomocy Mokotów w mokotowskim free shopie zarządza działem odzieży. Jako kostiumografka z zawodu dba o to, by w ręce uchodźców z Ukrainy trafiły ubrania jak najlepszej jakości. – Dzięki ubraniom osoby uchodźcze mogą poczuć się bardziej sobą, odzyskać choć trochę tego, co utraciły – mówi.
Działanie było moją reakcją na rozpacz. Pomoc uchodźcom z Ukrainy dała mi poczucie sprawczości. W pierwszych dniach wojny zrobiłam zbiórkę pieniędzy wśród rodziny, które wpłaciłam na organizacje pomocowe, zaczęłam oddawać rzeczy. Każdy powinien pomagać tak, jak czuje się na siłach.
Chęć pomagania wykształciła we mnie mama. Od zawsze angażowała się w pomoc potrzebującym. Nie działała w żadnej organizacji, ale oddolnie. Gdy byłam mała, zabierała mnie do Lasek do Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi. Oddawałam potrzebującym dzieciom ubrania i zabawki – nie tylko takie, których już nie chciałam, ale też takie, które naprawdę lubiłam.
Na studiach działałam w Fundacji Robinson Crusoe, która zajmuje się usamodzielnianiem młodzieży pozostającej pod opieką instytucji opiekuńczo-wychowawczych. Pomoc obejmowała konkretne zadania, takie jak pisanie CV, ale też szersze wsparcie, jak budowanie wiary w siebie, nawiązywanie relacji międzyludzkich, wchodzenie w dorosłość.
Centrum Pomocy Mokotów Nie mogłam tu nie przyjść
Na co dzień pracuję jako kostiumografka filmowa i teatralna. O planach otwarcia Centrum Pomocy Mokotów dowiedziałam się z sąsiedzkiej grupy „Ferajna” na Facebooku. Gdy okazało się, że potrzebne są osoby do segregowania ubrań i że free shop jest oddalony o kilkaset metrów od mojego mieszkania, nie mogłam tu nie przyjść. Na miejscu zastałam bardzo fajnych ludzi, pełnych energii, i wiedziałam, że chciałabym tu zostać.
Zajęłam się zorganizowaniem i rozplanowaniem części odzieżowej free shopu. Od tamtej pory dbam razem z Karoliną Sulej, Brunonem Odolczykiem i Agatą Kozak o to, żeby ubrania były wystawione w sposób estetyczny i żeby goście Centrum mogli łatwo znaleźć to, czego szukają. Koordynujemy działania wolontariuszy i wraz z nimi segregujemy, selekcjonujemy i wykładamy ubrania. Oprócz tego przygotowujemy listę brakujących rzeczy, a gdy mamy czegoś za dużo, informujemy o tym darczyńców.
Uwielbiam ubrania, a po latach pracy przy spektaklach i na planach filmowych praca z nimi przychodzi mi z łatwością. Od razu wiem, czy rzecz się do czegoś nadaje, szybko i z przyjemnością doradzam poszukującym ubrań. Trafiłam we właściwe miejsce, gdzie naprawdę mogę się przydać.

Na początku chodziłam do Centrum codziennie. Uznałam, że skoro mam przerwę między zleceniami, poświęcę się pomaganiu w całości. Zaangażowanie w wolontariat przypłaciłam kryzysem. Poczułam się wypalona. Nie mogłam spać, moje ciało dawało mi jasny sygnał, że ma dosyć, na samą myśl o pójściu do Centrum reagowałam paniką. Może powinnam była od razu sobie założyć, że pomagam w mniejszym zakresie, np. dwa razy w tygodniu po cztery godziny. Ale weszłam w to całą sobą. I to było dla mnie za dużo. Nie miałam żadnego przygotowania, działałam spontanicznie.
W Centrum spotykam ludzi naznaczonych wojną, którzy stracili dużo, czasem wszystko. To nie może pozostać bez wpływu na psychikę. Zdarzają się też zwyczajne, codzienne napięcia – ludzie czekają godzinami, by dostać się do Centrum, a potem okazuje się, że nie ma już tego, czego potrzebowali. Rozumiem ich frustrację. Nie oburza mnie ona ani nie dziwi. Nie oczekuję też od nikogo wdzięczności.
Nie dopytuję uchodźczyń o ich doświadczenia, nie wymuszam zwierzeń. To nie moja rola. Gdy ktoś chce mi coś opowiedzieć, słucham. Dbam o to, żeby nasze gościnie dobrze się tu czuły, proponuję im coś do picia, gdy komuś jest słabo, podstawiam krzesło, gdy przymierzają buty, doradzam, jeśli tego potrzebują. Nie znam ukraińskiego ani rosyjskiego, więc często nasza komunikacja zamienia się w grę w kalambury i jest przy tym dużo śmiechu. Chcę im pomóc konkretnie. Z czułością, ale szybko, bo przecież kolejka czeka.
Wolontariat: Trudno zrównoważyć cierpienie i radość
Dary traktuję jak prezenty – muszą być w bardzo dobrym stanie. Wiele osób przekazuje rzeczy nowe albo prawie nowe. Ktoś podarował sneakersy, bo jego kolekcja nadmiernie się rozrosła. Wzruszyła mnie kobieta, która z koleżankami pozbierała staniki w świetnym stanie. Każdy włożyła do osobnego woreczka foliowego i opisała rozmiarem. Albo starsza kobieta, która przyniosła swoje wykrochmalone pościele.
Naszymi głównymi darczyńcami są prywatne osoby. Bez ich zaangażowania i wsparcia to miejsce by nie istniało. Wiele nowych rzeczy dostajemy bezpośrednio od producentów. Najszybciej schodzą dresy, legginsy, buty sportowe i bielizna. Od początku chciałam jednak, żeby można było u nas znaleźć więcej niż basiki. Dlatego na wieszakach wiszą też sukienki z cekinami. I one też znikają. Cały czas brakuje nam fajnych, współczesnych ciuchów i butów dla młodzieży.
Rzadziej schodzą rzeczy vintage. Czasami nastolatki wypatrzą dla siebie jakąś perełkę. Nie zapomnę, jak przyszła do nas romska dziewczynka, która szukała „krasnej” sukienki. Znalazłam jej czerwoną kreację. Dawno nie widziałam takiego szczęścia na twarzy. Gdyby była postacią z kreskówki, to pewnie z radości wyfrunęłaby z Centrum przez okno. Dzięki ubraniom osoby uchodźcze mogą poczuć się bardziej sobą, odzyskać choć trochę tego, co utraciły. Niestety wciąż zdarzają się rzeczy, które nadają się tylko do utylizacji. W tym pomagają nam „Ubrania do oddania”.
Bilans wolontariatu? Trudno zrównoważyć cierpienie i radość. Są różne dni. Z różną energią tam przychodzę. Ale ostatecznie oczywiście warto. Poznałam wspaniałych ludzi. Każdy daje z siebie tyle, ile może. Fajnie jest razem pomagać. Energia tego, że stworzyło się coś od początku, jest też niesamowita. Lubię radość z małych rzeczy, choćby wtedy, gdy ktoś z sąsiadów upiecze ciasto dla nas, wolontariuszy.
Wciąż dziwi mnie brak zaangażowania państwa. Po miesiącu działalności otrzymaliśmy okazjonalne wsparcie dzielnicy i miasta, ale nadal brakuje systemowych rozwiązań. Wszystko robimy oddolnie. Ostatnio mogę się mniej angażować ze względu na pracę zawodową. Z Jagodą Szelc pracuję przy przedstawieniu „Uśmiechnięty” w Nowym Teatrze na podstawie „No More Hiroshima”, a z Heleną Oborską kręcę film „Nagie oko”. W Centrum w obecnym kształcie działamy do końca maja. Będę tu do końca.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.