Znaleziono 0 artykułów
08.11.2018

Z miłości do tkaniny

08.11.2018
Helena Dąbrowska (Fot. Luka Łukasiak)

Helena Dąbrowska razem z młodszą siostrą Marysią prowadzi  firmę Łyko oferującą pościel, ubrania i rzeczy dla dzieci wykonane z lnu. Podobnie jak pozostałe dziewczyny z Sieci Przedsiębiorczych Kobiet, które przedstawiamy w naszym cyklu, własny biznes łączy z wychowaniem dzieci. Z mężem jeszcze przed trzydziestką doczekali się dwóch córek – Ani i Łucji. 

Jak trafiłaś do Sieci Przedsiębiorczych Kobiet?

W liceum i na studiach byłam wychowawczynią córki Kasi Wierzbowskiej, współzałożycielki Sieci Przedsiębiorczych Kobiet, na obozach Klubu Inteligencji Katolickiej. Po mojej magisterce Kasia motywowała mnie do założenia biznesu. Gdy dwa lata temu dowiedziała się, że planujemy z siostrą, Marysią, założyć firmę, poleciła nam program Biznes w Kobiecych Rękach. W kilka miesięcy otrzymałyśmy nie tylko know-how, ale ogromną dawkę dobrej energii. Teraz Sieć nie daje o sobie zapomnieć (śmiech). Jesteśmy bombardowane zaproszeniami na konferencje, spotkania, warsztaty. I świetnie, bo nie można iść do przodu, nie ucząc się nowych rzeczy. 

Z czym weszłaś do Sieci?

Z energią. I wiedzą na temat rynku, bo skończyłam SGH. A moja siostra, Marysia, absolwentka wzornictwa przemysłowego, z umiejętnościami designerskimi.

Kim chciałyście zostać po studiach?

Ja widziałam się w agencji inwestycji zagranicznych, bo studiowałam międzynarodowe stosunki gospodarcze. Mąż chciał, żebym została ambasadorką (śmiech). A siostra poszła do pracy w agencji, ale szybko się wypaliła. Jako artystka potrzebowała wolności. Teraz studiuje drugi kierunek, rzeźbę. 

Helena Dąbrowska z Łucją (Fot. Luka Łukasiak)

Życie zweryfikowało wasze plany?

Tak, bo zaraz po studiach wzięłam ślub. Z moim mężem, Markiem znamy się od gimnazjum. Spotkaliśmy się w środowisku KIK-u jako nastolatki. Po ślubie szybko zostaliśmy rodzicami. Wiedziałam, że chcę być młodą mamą. Ponad trzy lata temu urodziła się nam pierwsza córka, półtora roku temu druga. Już po kilku miesiącach bycia mamą wiedziałam, że nie chcę wracać do biura. Przed ciążą pracowałam jako młodsza księgowa, ale nie wyobrażałam sobie powrotu na etat. Zwłaszcza że moja mama wykonuje wolny zawód, jest dziennikarką. Gdy byłyśmy z siostrą małe, mogła się nam poświęcić. Nie miałyśmy niani i nie chodziłyśmy do żłobka. Ja też chciałam dać dzieciom ten czas. Wyszło trochę inaczej, ale cieszy mnie to, że wciąż to ja jestem świadkiem ich pierwszych kroków, słów, gestów itd. Motywacją do założenia firmy było pogodzenie życia prywatnego z zawodowym, z dużym naciskiem na to pierwsze.

Dwa lata to niewielka różnica wieku między dziećmi. Jak sobie z tym radzisz?

Wiesz, ludzie, którzy prowadzą biznes, mówią, że to harówka. I ludzie, którzy mają dzieci, mówią, że to harówka. A ja mam jedno, i drugie. Wydawało mi się, że jestem twarda, więc podołam pracy 24 godziny na dobę… Nie byłam w stanie przewidzieć, z ilu rzeczy będę musiała zrezygnować. Często wbrew swojej woli. Najbardziej brakuje mi życia towarzyskiego. Zwłaszcza że byłam przyzwyczajona do wspólnotowego życia. Bardzo tęsknię za tymi wszystkimi ludźmi. Ale w tym momencie cały mój czas, wolny od opieki nad dziećmi, poświęcam firmie i ciężko mi znaleźć chwilę dla męża. O chwili dla siebie nawet nie myślę. 

Zwłaszcza że zanim biznes na dobre ruszył, trwał etap koncepcyjny…

Tak, zanim ktokolwiek kupi produkt, ba, w ogóle się o nim dowie, trzeba poświecić mnóstwo czasu na jego wymyślenie, wykonanie, promocję, pozycjonowanie. Przez pierwsze półtora roku życia Ani wydawało mi się jednak, że dam radę, bo praca koncepcyjna nie jest regularna, ani podporządkowana ścisłym godzinom. Potem, gdy zaszłam w drugą ciążę, plan był taki, że rozkręcę firmę na dobre, gdy starsza pójdzie do przedszkola, a ja zostanę tylko z młodszą. 

Helena Dąbrowska (Fot. Luka Łukasiak)

Dziewczynki mają ze sobą fajny kontakt?

Starsza jest idolką młodszej! Łucja jest w Anię wpatrzona. Czasami mi się wydaje, że kocha ją bardziej niż mnie (śmiech). Dla starszej początki były trudne, bo Łucja miała kolki, więc dużo płakała. Ania zaczęła się denerwować, była zazdrosna o uwagę, którą siłą rzeczy poświęcaliśmy mniejszej. To już na szczęście minęło. Ale to nie był ostatni raz, gdy życie miało własny plan… 

Nastąpił też przełom w pracy? 

Tak, niecały rok temu, nie wiadomo do końca dlaczego, sprzedaż nagle wzrosła wielokrotnie. Po kolejnych targach w Warszawie, w grudniu 2017 roku, coś zaskoczyło. Ta tendencja wzrostowa trwa do dzisiaj. Pozytywnie zadziałała konkurencja. Powstało kilka firm, które tak jak my, szyją z lnu, więc świadomość klientów wzrosła.

Jaki miałaś pierwotny pomysł na firmę, a co zmieniło się w trakcie jej działania?

Na początku chciałyśmy zainwestować w tekstylia. Zrobić coś lekkiego, pięknego, prostego, trochę skandynawskiego, trochę australijskiego. Tak, żeby nigdy się nikomu nie nudziło. Gdy dostałyśmy próbki materiałów – bambusa, bawełny i lnu, zakochałyśmy się w tym ostatnim. W Polsce len miał ogromną tradycję. Potem został zapomniany, bo kojarzył się z niepraktycznymi gnieceniami, trudnością w utrzymaniu, wysoką ceną. Zachłysnęliśmy się fast fashion, tanimi produktami, które można kupić, a potem wyrzucić. Teraz ta tkanina powraca do łask. Moim i siostry założeniem było szycie pościeli z lnu. Lnu w nowej odsłonie, zmiękczonej, z tymi wszystkimi właściwościami, z których len słynął od zawsze. W pięknych kolorach i bez dodatków. Niektórzy nadal nie mogą się przekonać do tego, że się gniecie. 

Gdy zostałaś mamą, bardziej doceniłaś naturalne produkty?

Tak, doceniłam jakość. I zaczęłam zgłębiać temat lnu. Czy wiesz, że kiedyś szwy były wykonywane z przędzy lnianej? Bo najlepiej współgra ze skórą. Ma też właściwości termoregulacyjne, więc wbrew pozorom, sprawdzi się nie tylko latem. Utrzymuje optymalną temperaturę ciała podczas snu. Badania potwierdzają, że w lnianej pościeli śpi się dłużej, głębiej, lepiej. Nasza pierwsza noc w lnie ze starszą córką była jej najlepszą w życiu! Mój mąż był sceptyczny, ale teraz nie wyobraża sobie już spania w bawełnie. 

A jak przekonałaś do lnianej pościeli innych – znajomych i klientów? 

To nie było łatwe, bo najpierw musiałam ich przekonać, że ta pościel jest warta swojej ceny. Kosztuje kilkaset złotych, bo sam materiał jest bardzo drogi. Dlatego na początku czułam się trochę dziwnie, oferując produkt premium. Zwłaszcza że jako wieloletnia wolontariuszka, nie byłam nawykła do liczenia pieniędzy. Okazało się zresztą, że i tak wyceniłam produkt za nisko. Sprzedawałam na początku właściwie po kosztach. 

Helena Dąbrowska z Łucją (Fot. Luka Łukasiak)

Przestraszyłaś się tego wyzwania?

Tak, przez pierwsze pół roku funkcjonowania walczyłyśmy o to, żeby starczyło nam na koszty stałe. Sobie nie wypłacałyśmy pensji, bo każda zarobiona złotówka szła na inwestycje. Zwłaszcza że kolejne porcje tkaniny w naszych kolorach i odpowiedniej szerokości kosztują kilkadziesiąt złotych. 

Popełniłaś wtedy jakieś błędy?

Tak, nie spodziewałam się choćby tego, ile pieniędzy pochłania promocja. Wydawałam wszystkie pieniądze na produkcję, na marketing już mi brakowało, więc nikt o nas nie wiedział! 

Ale nie poddałaś się? 

Nie, uznałam, że każde potknięcie to lekcja. Nauczyłam się też, że w biznesie trzeba być twardym. Ja, choć z pozoru mogę wydawać się krucha, potrafię egzekwować od innych wykonanie zadania. 

A udało ci się zachować wolność, o której marzyłaś?

Tak, i nie. Do ciężkiej pracy, nieprzespanych nocy, poświęcenia byłam przygotowana po wolontariacie. Ale teraz poznaję moje granice wytrzymałości. Nie tylko psychicznej, ale tej zwyczajnie fizycznej. W ciągu dnia jeżdżę załatwiać sprawunki. Z dzieckiem na tylnym siedzeniu. Nie mogłam sobie pozwolić na spontaniczne wojaże po warszawskich kawiarniach dla mam z dziećmi na cały dzień, bo musiałam być od czasu do czasu pod komputerem i telefonem z możliwością szybkiego odpisania. Mimo wszystko chciałam dzieci nie odzierać z dzieciństwa i myślę, że to mi się w miarę udało. Gdy mąż, handlowiec, wraca z pracy, przekazuję mu córki i siadam do komputera. Pracuję też w nocy. A jak w weekend mam targi, mężowi zdarzało się dowozić którąś z córek tylko na karmienie… Mam mało czasu dla męża, nie mówiąc już o czasie dla siebie. Nie pamiętam już, kiedy miałam w ręku książkę… Ale wierzę, że to się zmieni. A z drugiej strony, nie chcę mówić, że teraz jest ciężki czas, a potem będzie lepiej, bo przecież tego czasu już nie odzyskam. A jeśli nie pracujesz nad związkiem, to nie ma potem do czego wracać. Małżeństwo trzeba pielęgnować. 

Helena Dąbrowska (Fot. Luka Łukasiak)

Ale mąż cię wspierał w budowaniu firmy?

Tak, gdyby nie on, pewnie zrezygnowałabym z firmy. Wielokrotnie mówił, że się wykańczam, ucząc mnie równowagi. Na szczęście potem nastąpił przełom. Teraz oboje wiemy, że warto w ten biznes inwestować czas i energię.  

Masz plany na przyszłość?

Bez planów nie ma rozwoju! Zatrudniłam zespół, bo gdy wszystko robiłam sama, okazywało się, że nie mam czasu na strategię, a ona jest kluczowa. Chciałabym więcej produktów sprzedawać zagranicę. Pomóc ma w tym zastrzyk kapitału od funduszu inwestycyjnego. Ale najważniejsze jest to, żeby miłością do lnu zarazić jak największą liczbę osób.

Len Łyko (Fot. Luka Łukasiak)

 

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij