Znaleziono 0 artykułów
26.05.2021

Wypalenie rodzicielskie: Jak nauczyć się odpuszczać?

26.05.2021
(il. Nastka Drabot)

W rodzicielstwie obowiązuje zasada maski tlenowej: najpierw matka, później dziecko. Jeśli ona padnie z braku tlenu, dziecko nie ma żadnych szans – mówi psycholożka Joanna Szulc. Polskie mamy w pogoni za doskonałością, nie pozwalają sobie na luz. Według ostatnich badań mamy jeden z najwyższych wskaźników wypalenia rodzicielskiego na świecie

Co zmienia się w życiu dorosłych, gdy na świat przychodzi dziecko?

Wszystko. Pojawiają się deficyt snu i długa lista obowiązków, a znika czas dla siebie i partnera. Często urywa się kontakt z przyjaciółmi i środowiskiem pracy. Zaczynamy funkcjonować w nowej roli, czemu towarzyszą napięcie i niepewność. Zwłaszcza że standardy stawiane przez otoczenie i popkulturę są wyśrubowane. 

(il. Nastka Drabot)

Oczekiwania dotyczą głównie kobiety. Matka ma „czuć instynktownie”, ma też „wiedzieć” od koleżanek i z książek, a przy tym być zorganizowana i zaradna. To, co daje z siebie ojciec, jest przyjmowane z entuzjazmem. Bez oceny, którą tresuje się kobiety.

Zakłada się, że matka powinna być idealna – karmić piersią, sama gotować zupki z ekologicznych warzyw, wyszukiwać zajęcia w klubiku. Wokół macierzyństwa urósł przemysł: gadżety, poradniki, ubrania. Kobiety zaczynają ze sobą rywalizować. Zawiązują się obozy radykalnie wyznające jedną metodę – karmienie piersią albo butelką, noszenie w chuście albo jeżdżenie wózkiem, spanie z dziećmi albo bez. Decyzje wiążące się ze światopoglądem, wartościami i funkcjonowaniem całej rodziny trzeba podejmować na każdym kroku.

W dodatku niektóre matki nie pozwalają ojcom na udział w rodzicielstwie, twierdząc, że wszystko zrobią lepiej. Wtedy nie ma mowy o partnerstwie. Z długą listą obowiązków wkrótce zostają same.

Macierzyństwo trzeba zaprojektować, poskładać z wielu różnych modeli, a później konfrontować z realiami.

To wymaga energii i zaangażowania. I może się nie udać. „Chcę z dzieckiem żyć tak, jak dawniej” – takie założenia są czysto teoretyczne. Nie wiadomo, jakie dziecko nam się urodzi. Ludziom wydaje się, że niemowlę schodzi z taśmy produkcyjnej, różowe i pulchne jak inne bobasy. A oni, mądrzy i świadomi rodzice, będą je kształtować. 

Nic bardziej błędnego. Na świat przychodzi konkretna osoba, z własnym temperamentem, osobowością i wrażliwością. Oczywiście środowisko będzie miało na nie duży wpływ, ale nie można zapominać o tym, że jakieś „oprogramowanie” noworodek ma wbudowane na starcie. Jedno dziecko będzie rozkoszne i spokojne, inne bardziej wymagające. Może cierpieć na kolki, alergię albo problemy z samoregulacją. 

Jeśli z góry założymy sobie, że będziemy chodzić z dzieckiem na kolacje do przyjaciół i podróżować, bo w ten sposób żyliśmy wcześniej, to może się nie udać. Dziecko będzie rozdrażnione, a rodzice rozczarowani. A w tle pojawią się komentarze życzliwych: „A mój sobie świetnie radzi…”. 

W wychowaniu indywidualne różnice są kluczowe, a dobre rodzicielstwo to reagowanie na potrzeby dziecka. 

Już widzę, jak babcia kiwa głową i mówi: „A czego się spodziewałaś? Za moich czasów…”.

Tu się włącza martyrologia, męczeństwo Matki Polki, która „oddała całe życie dziecku”. Ale czy naprawdę ktoś od niej tego wymagał? Może ona tak mówi, bo chce wreszcie usłyszeć słowa uznania, wdzięczność za to, że była dzielna i oddana. 

Taka „prawda o życiu” działa jak trucizna, bo wysyła do młodszego pokolenia sygnał, że ma do spłacenia wielki dług wdzięczności, a to wpędza w poczucie winy. W dodatku wyznanie utrwala toksyczny wzorzec, że „trzeba poświecić się dla dobra dzieci”. Ograniczając rozwój zawodowy, zaciskając zęby w nieudanym małżeństwie, przyjmując zbyt wielką odpowiedzialność za rodzinę, poświęcając własne pasje i marzenia, nawet takie, które bez trudu można łączyć z rodzicielstwem. A to się zawsze kończy źle. 

Czyli jak?

Podobne artykułySingielki: Sama mamaBasia CzyżewskaWyczerpaniem psychofizycznym, brakiem efektywności i dystansem emocjonalnym. Słynny psychoanalityk i pediatra Donald Winnicott mówił to już dawno, ale dopiero od jakiegoś czasu do powszechnej świadomości przedziera się komunikat, że dziecku potrzebna jest matka wystarczająco dobra, a nie idealna. Najważniejsze, by rodzic był dostępny emocjonalnie, a nie zatopiony we własnych myślach o tym, czy dobrze odgrywa swoją rolę. W praktyce oznacza to, że zamiast szukać atrakcji, czasem warto zostać w domu i razem poturlać się po dywanie.

Nuda jest dzieciom potrzebna?

Bardzo. Pozwala uruchomić wyobraźnię, rozejrzeć się wokół i rozbudzić kreatywność, poszukać nowej zabawki, np. patyka, który w głowie przemieni się w konia, miecz, mikrofon albo kość dinozaura. Poza tym, dzięki nudzie dziecko może zastanowić się nad sobą i światem. Bo wbrew pozorom dzieci mają takie przemyślenia. Wreszcie pozwala działać na własną rękę, budować samodzielność. Psychologowie coraz częściej spotykają się z rodzicami dzieci, które „nigdy się nie nudziły”. Od najmłodszych lat podtykano im multimedialne zabawki. U progu dorosłości okazało się, że nie nauczyły się samodzielnie poruszać po realnym świecie. Nie ma w nich ciekawości. Nie poszukują niczego poza prostą rozrywką w sieci.

A dlaczego rodzice tak nagle zaczęli cierpieć?

Badacze obwiniają silny w naszej kulturze trend indywidualizmu. Młodzi rodzice są w swoich obowiązkach osamotnieni. Nie mogą liczyć na wsparcie reszty rodziny, bo często migrują do dużych miast, więc od bliskich dzieli ich kilkaset kilometrów. Wystarczy odwiedzić warszawski Wilanów, gdzie prawie nie widać babć i dziadków. Są tylko młodzi, pracujący w wielkich korporacjach.

Zresztą współpraca z dziadkami wcale nie musi układać się harmonijnie. Część z nich długo pozostaje aktywna zawodowo. A inni nawet jeśli mają chęć, przestrzeń i energię, są tak odlegli mentalnie od młodych rodziców, że nie stanowią realnego wsparcia. Kiedy współcześni dziadkowie sami byli rodzicami, nie karmiło się na życzenie, tylko z zegarkiem w ręku. Dzieciom dawało się papki, a nie proponowało cząstki miękkich warzyw do rączki. Nikt nie używał fotelików samochodowych ani nie stosował masażu Shantala. Otwarci dziadkowie będą ciekawi nowości, ale większość uzna je za fanaberie. Często słyszę o dziadkach, którzy mimo wyraźnych próśb rodziców dziecka, karmią je alergizującymi produktami, bo „kiedyś takich alergii nie było”. To powoduje konflikty i ograniczenie kontaktów.

Model wielopokoleniowej rodziny, która przejmuje opiekę nad potomstwem, przeszedł do historii. Rodzice są pozostawieni sami sobie, a w dodatku starają się za bardzo.

Trzeba nauczyć się odpuszczać? 

Tak, dla dobra i swojego, i dzieci. Dla dziecka bycie nieustannie w centrum zainteresowania jest obciążające. Dzieci w rodzinach rodzą się rzadziej niż kilka dekad temu, więc jesteśmy na nich bardziej obsesyjnie skupieni. Naszym życiowym celem jest zapewnienie im jak najlepszego startu w dorosłość. Narzucamy sobie i dzieciom zadania: angielski w żłobku, balet po przedszkolu, najlepsza szkoła w mieście. Zatracamy się w tym projekcie.

Jeden z bestsellerowych poradników dla rodziców – „Dużo radości, mniej przyjemności” autorstwa Jennifer Senior –  ogłasza, że coraz trudniej czerpać nam przyjemność z bycia razem tu i teraz. Chcemy za bardzo. 

Powiedzmy to głośno: rodzicielstwo jest obciążające. Jeśli o siebie nie zadbamy, istnieje ryzyko, że z dobrych zaangażowanych rodziców możemy zmienić się w zobojętniałych.

Tak, bo rodzic nie przestaje być człowiekiem, który ma własne potrzeby. Zgodnie z piramidą Maslowa musi się wysypiać i zjeść coś porządnego na śniadanie. Ma też potrzebę przynależności do swojego środowiska, utrzymywania kontaktu z pracą, która tak silnie określa dziś tożsamość, z przyjaciółmi i znajomymi.  

A następnie przestrzeni dla siebie. Jeden będzie potrzebował chwili ciszy, drugi wybierze trening albo głośne słuchanie muzyki. Realizacja potrzeb jest niezbędna, by zastanowić się, jacy chcemy być. 

Kiedy więc usłyszymy od pięciolatka, że oczekuje bajki, możemy być asertywni. Możemy powiedzieć: „dziś ci nie poczytam, bo potrzebuję odpoczynku. Pobaw się klockami. Ale jesteśmy umówieni na jutro”. Oczywiście musimy dotrzymać słowa.

Kiedy, jako matka, wyobraziłam sobie tę sytuację, zakłuło mnie poczucie winy.

Ono nie ma żadnego uzasadnienia. Zaryzykuję stwierdzenie, że wielu ojcom taka sytuacja nie wydaje się nadzwyczajna. To jest kwestia umiejętności głośnego i spokojnego określania granic. Nie trzeba wybuchać ani zagryzać zębów. Lepiej powiedzieć: „rozumiem, że chcesz teraz się ze mną pobawić, ale ja teraz nie mogę, muszę odpocząć”. 

Z mojej obserwacji wynika, że w wielodzietnych rodzinach to „cudowne dziecko”, grzeczne, miłe i bezproblemowe, to trzecie albo czwarte z kolei, bo nikt nie chodzi za nim z zadaniami i oczekiwaniami, nie chucha i nie dmucha. To dziecko chowa się razem z grupą, jest zaopiekowane, ale musi sobie poradzić samodzielnie.

Wolność i poluzowanie oczekiwań służy całej rodzinie.

Ten proces trzeba zacząć od samego siebie. Gdy usiądziecie razem w salonie, ty odpoczniesz z gazetą, a dziecko zacznie bawić się samo klockami, pokażesz mu, na czym polega elastyczność i umiejętność zadbania o siebie. 

Bo dzieci nie uczą się przez słuchanie rad i poleceń, tylko przez obserwację. Muszą zobaczyć, jak dorosły radzi sobie z życiem w praktyce. Jeśli sami nauczymy się odchodzić od perfekcjonizmu i kontroli, damy dzieciom szansę, żeby sięgnęły po ten model.

*

Joanna Szulc, dziennikarka i psycholożka, zajmuje się wspieraniem rodziców. Autorka tekstów i książek o rozwoju, opiece, pielęgnacji i wychowaniu. Mama dwóch córek.

Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij