Znaleziono 0 artykułów
19.09.2023

Aborcja: Mogłam usunąć ciążę albo zostać samotną matką

19.09.2023
Il. Izabela Kacprzak

Miałam nadzieję, że przytuli mnie i powie coś w rodzaju: „Kocham cię, zróbmy to. Zostańmy rodzicami”, ale on był w stanie powiedzieć tylko „Nie wiem”. I tak w kółko, przez kilka godzin – mówi Katarzyna, która podjęła decyzję o aborcji, gdy jej partner nie odnalazł się w roli przyszłego ojca.

Miałam 36 lat, kiedy poznałam Piotra – czuły, po czterdziestce, stabilny zawodowo. Po półtora roku czułam, że jest mężczyzną, z którym mogę założyć rodzinę. Od dłuższego czasu wyobrażałam sobie siebie w roli matki i kiedy poczułam się z nim dobrze, po prostu powiedziałam to głośno. Zareagował z lekką rezerwą. – Dobrze, ale daj mi trochę czasu – usłyszałam i przyjęłam tę odpowiedź jako „racjonalną zgodę”. „Chce się przygotować, to odpowiedzialne” – myślałam.

Il. Izabela Kacprzak

Miał już córkę z poprzedniego związku i choć Julię widywał tylko co drugi weekend, był wobec niej opiekuńczy i ciepły. Na swoje małe zaangażowanie miał jakieś wytłumaczenie: „Julia mieszka z matką w innym mieście, nie mogę często jeździć”. 

Nie wnikałam w szczegóły, za bardzo chciałam zobaczyć w nim materiał na dobrego ojca. A on mi na to pozwalał, miękko negocjując. „To nie jest dobry moment”, „poczekajmy” – słyszałam raz po raz.

Tyle że po tygodniach i miesiącach nic się nie zmieniało, a na konkretne pytanie – „Kiedy?” – odpowiedzią było milczenie. Nie jestem potulnym barankiem, rosła we mnie frustracja. Po jednej z awantur, w której wykrzyczałam, że mnie oszukuje, odeszłam. 
Byłam rozgoryczona, czułam się niesłyszana i zwodzona. W dodatku napięcie podnosił tykający zegar biologiczny. Ile realnie miałam przed sobą czasu na próby?

„Dotarło do mnie, że on lubi swoje wolne życie singla”

Dramat miała rozwiązać cudowna przemiana, która dokonała się w Piotrze po sześciu tygodniach samotności. Pojawił się znów, oznajmiając, że tęskni i rozumie. Rozpoczął terapię i przyjął moją perspektywę, zapewniał, że też zależy mu na wspólnej rodzinie. Czy mogło mnie spotkać coś wspanialszego?

Przyjęłam go, a niedługo później zadecydowaliśmy, że rezygnujemy z antykoncepcji. Po miesiącu byłam w ciąży. O wyniku testu powiedziałam Piotrowi przez telefon, był akurat w podróży służbowej. Kiedy pojawił się w domu dwa dni później, wręczył mi bukiet kwiatów. 

Tyle że kiedy mnie rozsadzała radość, on był pełen napięcia, zamykał się w sobie, nie mógł spać w nocy. Nie wydawało mi się to jednak dziwne. „Jest świadomy wyzwania, przeżywa nową rolę. Mamy różne charaktery” – starałam się racjonalizować, zwłaszcza że w międzyczasie snuliśmy wspólne plany, ze ślubem włącznie. Ale to były wyłącznie rozmowy, nigdy nie oświadczył mi się, nie wręczył pierścionka.

Żeby nie potęgować presji i nie obciążać Piotra, na badania profilaktyczne chodziłam sama. Pierwsze potwierdziły ciążę, kolejne, w ósmym tygodniu, przyniosły niespodziankę. – Będą bliźniaki  – usłyszałam. Byłam zaskoczona, ale kiedy przekazałam informację Piotrowi, jeszcze bardziej nie poznawałam człowieka, z którym miałam zamiar budować rodzinę. Dygotał ze zdenerwowania, łapał się za głowę. Powtarzał, że to za duże obciążenie, że nie mam pojęcia, co oznacza dziecko, a co dopiero dwójka. Wykrzykiwał, że finansowo to jest cios. 

Znałam jego sytuację materialną i nie była wcale zła. Dotarło do mnie, że on nie jest gotów iść na ustępstwa, lubi swoje wolne życie singla. Nie chce go zmieniać.

Zaczęłam dostrzegać, że choć jest tatą, to tylko dwa razy w miesiącu. Popisywał się swoim zaangażowaniem na wakacjach, a tak naprawdę nigdy nie zbudował prawdziwego domu, nie wychowywał Julii. Teraz, ze mną, też nie potrafił dojrzeć do roli ojca i partnera.

Wśród wielu gorzkich słów, które pojawiały się tego dnia, usłyszałam też wyraz „aborcja”. Potem próbował się od tego odciąć, deklarował, że chce być ojcem, ale nie było w nim radości. Demonstracyjnie przeżywał – zastygał, milcząc. Odsunął się ode mnie emocjonalnie i fizycznie. Jeśli zaczynał rozmawiać, to żeby podzielić się nowymi wątpliwościami.

A ja w tym czasie doświadczałam nasilenia podręcznikowych objawów ciąży w pierwszym trymestrze – zmęczenie, nudności, wymioty, obolałe piersi.

Byłam rozczarowana, wściekła i bezsilna. Żeby zadbać o siebie, przeniosłam się do mieszkania, które wciąż jeszcze wynajmowałam. Zaczęłam zastanawiać się nad samodzielnym rodzicielstwem.

W pierwszym odruchu zadzwoniłam do mamy, reakcja była szybka. – Pomogę ci, jakoś damy radę. A ta deklaracja była oparta na propozycjach konkretnych rozwiązań – ona przejdzie na emeryturę, bo już może. Ja przeprowadzę się do jej skromnego mieszkania w miasteczku, z którego wyjechałam przed laty. Dokładnie 150 km od miejsca, gdzie zbudowałam firmę i dorosłe życie i gdzie mieszka ojciec moich przyszłych dzieci.

Jedenasty tydzień ciąży: Ostatni moment na aborcję

„Nie tak miało być” – wybrzmiewało mi w głowie. Nie uwiodłam Piotra na dyskotece. Nie zdecydowałam się na zapłodnienie materiałem genetycznym z banku spermy. Szukałam partnera i tak też go od początku traktowałam, otwarcie komunikując swoje marzenia, cele i decyzje.

Sama pochodziłam z niepełnej rodziny i chciałam oszczędzić podobnego doświadczenia swoim dzieciom. Obserwowałam zaangażowanych ojców w małżeństwach przyjaciółek i nie potrafiłam zrozumieć, czy Piotr jest w stanie dorosnąć do nowej roli.

Jeszcze mam czas, dam mu jeszcze chwilę – myślałam, wspominając, że przecież już kiedyś zmienił zdanie. Przyjaciółka doradzała: – Niech ochłonie, zapytaj go na spokojnie. Miałam nadzieję, że przytuli i mnie i powie coś w rodzaju: „Kocham cię, zróbmy to. Zostańmy rodzicami”, ale on był w stanie powiedzieć tylko: „Nie wiem”. I tak w kółko, przez kilka godzin.

W akcie desperacji napisałam e-mail do jego matki. Nie znałyśmy się dobrze, ale liczyłam, że zrozumie mnie jako kobieta – opowiedziałam, jak napięta jest sytuacja, jak dramatyczne rozmowy prowadzimy. Oddzwoniła, żeby ostrym tonem skarcić mnie. Usłyszałam, że jeśli mam roszczenia wobec Piotra, powinnam iść do sądu. W kolejnych zdaniach dowiedziałam się też, że „rolą kobiety jest dawać oparcie i spokój”, że jestem egoistyczna, a jeśli boję się zostać samodzielną matką, to nie będę ani pierwsza, ani ostatnia.

Po tym monologu było jasne, że mam w niej śmiertelnego wroga. Myślę, że wizja zażartej przepychanki nie tylko z Piotrem, który nie odzywał się do mnie już od siedmiu dni, lecz także ze stojącą za nim rodziną, była kroplą, która przelała czarę. 

Z szybkich obliczeń wynikało, że jestem w 11. tygodniu ciąży, to był ostatni moment na ewentualną aborcję, więc zaczęłam działać – zadzwoniłam do pierwszej kliniki w Czechach, która wyskoczyła mi w wyszukiwarce. Zarezerwowałam zabieg, poprosiłam Piotra, żeby mnie zawiózł, nie oponował.

Po aborcji: „Mam 38 lat i wciąż chcę zostać mamą”

Na miejscu czekał mnie stos papierów, później rutynowe badanie. Lekarka spojrzała na mnie poważnie i zaczęła mówić, że ciąża jest zbyt wysoka, nie podejmuje się zabiegu. Zrobiło mi się słabo, druga wiadomość była jeszcze bardziej przerażająca – jeden z płodów jest znacznie mniejszy, otorbiony, nie rozwija się prawidłowo.

Te informacje przekazywała mi po angielsku, starała się mówić prostym i obrazowym językiem, ale nie rozumiałam wszystkiego. Skierowała mnie na dalszą diagnostykę, a ja czułam się coraz bardziej przytłoczona. W tych warunkach mogłam tylko zadzwonić po mamę. Przyjechała od razu, razem ze swoim partnerem. Czechem. To okazało się kluczowe w kolejnych etapach. 

Nie wiedziałam, co się dzieje, ale nie byłam w stanie ryzykować, wracając do Polski. Czekałam więc z bliskimi, cierpliwie szukałam rozwiązania za granicą. Partner mamy przez trzy dni uruchamiał swoje kontakty, pisał e-maile, odbywał rozmowy telefoniczne. Walczył z biurokracją. Znalazł wreszcie ośrodek uniwersytecki w innej części kraju, który zgodził się mnie przyjąć mimo braku zameldowania na terenie kraju. Tam potwierdziło się, że ciąża ma poważne wady genetyczne, co umożliwia legalny zabieg. Czułam się znacznie bezpieczniej, wiedząc, że trafiłam do prawdziwego szpitala, a nie małej prowizorycznie wyglądającej kliniki. Jeśli doszukiwać się pozytywów w tym całym koszmarze, przynajmniej wiedziałam, że trafiam w ręce odpowiedzialnych lekarzy. Mogłam im zaufać i zająć się swoim bólem. A to wcale nie było mało.

Po wszystkim Piotr chciał mnie przytulić. A ja, choć teoretycznie sama podjęłam decyzję o aborcji, poczułam, że nie jestem w stanie go już przyjąć. Rozstaliśmy się. Zablokowałam jego numer, musiałam się odciąć, żeby ochronić przed kolejnymi dramatycznymi powrotami.

Dziś mam 38 lat i wciąż chcę zostać mamą i wiem, że to się jeszcze może udać. Nie piszę się jednak na tak wielkie wyzwanie sama, potrzebuję wspierającego partnera.
Nie żałuję swojej decyzji o aborcji. Z rozmów z mamą dowiedziałam się, że podobne doświadczenie miało kilka kobiet z mojej rodziny. Bardzo nam wszystkim współczuję.

Konsultacja merytoryczna - Fundacja FEDERA

 


O aborcji mówi się dużo, ale abstrakcyjnie – to temat społeczny, ewentualnie doświadczenie dalekiej koleżanki. Tymczasem statystyki CBOS wykazują, że ciążę przynajmniej raz w życiu przerwało nawet 5,8 mln Polek. Choć nie jesteśmy tego świadomi, są wśród nich nasze przyjaciółki, mamy, babcie, sąsiadki, nauczycielki, koleżanki z pracy. Tę decyzję podjęły na jakimś etapie swojego życia, bo wierzyły, że będzie dla nich najlepsza. Niektóre nie chciały mieć dzieci, inne nie mogły liczyć na wsparcie partnera i rodziny, jeszcze inne bały się o sytuację materialną albo zdrowotną, na przykład nie były w stanie urodzić dziecka, które wymagałoby dożywotniej opieki. Każda z tych sytuacji była bardzo indywidualna. A w Polsce, w związku z jednym z najbardziej restrykcyjnych praw antyaborcyjnych na świecie, również ryzykowna – bo często spycha kobietę do podziemia.W ten sposób skazuje na samotność i zamyka usta. W nowym cyklu „Aborcja” będziemy wysłuchiwać prawdziwych historii kobiet, które rozważały lub zdecydowały się na aborcję. Chcemy przywrócić im głos.

Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij