Znaleziono 0 artykułów
20.08.2023

Aborcja: W lipcu 2023 roku legalnie przerwałam ciążę w Polsce

20.08.2023
Il. Izabela Kacprzak

Jestem uprzywilejowana, nie mam złudzeń, tylko dlatego to się udało – mówi Julia Krysztofiak-Szopa, która w lipcu 2023 roku legalnie przerwała ciążę  w Polsce. W bezpiecznych warunkach, w świetle prawa. – Więc jednak można. Są w tym kraju lekarze, którzy się nie boją. Bardzo chciałabym, żeby mój przypadek zmienił świadomość kobiet i medialną narrację.

Od 10 lat jestem mamą. Mój pierwszy poród odbył się w Kalifornii. Mąż miał kontrakt w dużej firmie technologicznej, mogłam więc liczyć na wszelkie wygody – prywatny szpital, salę z drabinkami przystosowaną do rodzenia na stojąco, osobistą położną. Biorąc pod uwagę warunki, to był poród modelowy, co nie zmienia tego, że rodziłam długo, w bólach. Po latach wspominam to doświadczenie jako trudne, choć bardzo szczęśliwe.

Il. Izabela Kacprzak

Kiedy w zeszłym roku obchodziłam 37. urodziny, pomyśleliśmy z mężem o tym, że to dobry moment na kolejne dziecko. Po pół roku byłam już w ciąży. Znałam ten stan i byłam spokojna. Wszystko przebiegało przecież zgodnie z planem.

Tyle że podczas drugiej ciąży mieszkaliśmy już w Polsce. Słyszałam o sprawie Izabeli z Pszczyny, wiedziałam, że ciąża przy praktycznym zakazie aborcji staje się dla kobiety stanem podwyższonego ryzyka. Zadziałałam więc metodycznie – prywatna opieka medyczna, starannie wyselekcjonowana lekarka prowadząca z najlepszymi opiniami na portalach. To nie były standardowe 15-minutowe wizyty. Czułam, że lekarka ma przestrzeń na rozmowę, jest wnikliwa, mogłam się dzięki niej odprężyć. Ale ten spokój kosztował 300 zł za wizytę.

Badania prenatalne: Takiego wyniku nie brałam pod uwagę

Kiedy w 13. tygodniu dostałam skierowanie na badania prenatalne, spodziewałam się rutynowej procedury, bo pamiętałam ją sprzed lat. Na pytanie męża, czy chcę, żeby ze mną poszedł, powiedziałam: – Nie, poradzę sobie. Ale kiedy leżałam w gabinecie, a lekarka badała mój brzuch aparatem USG, wiedziałam, że coś jest nie tak. Była skupiona, wpatrzona w ekran, czas mijał, a ona wciąż mamrotała pod nosem. – Pięć paluszków. Rączka, nóżka. Nie widzę wargi. Nie widzę nosa, tył czaszki nie nadaje się do oceny. Zmierzmy jeszcze raz, zmierzmy jeszcze raz…|Kiedy skończyła, była przestraszona, powiedziała między innymi, że układ nerwowy nie nadaje się do oceny, serce ma nieprawidłowy obraz.

– Proszę się koniecznie, jak najszybciej, umówić na dalszą diagnostykę – usłyszałam. Nie było mowy o rokowaniach. Nie miałam odwagi zapytać. Na razie wiedziałam tylko, że muszę walczyć z czasem. Na biopsję kosmówki miałam dosłownie kilka dni, na amniopunkcję musiałabym czekać dwa tygodnie.

Kiedy wyszłam na ulicę z dokładnym opisem badania, starałam się myśleć racjonalnie. – To nie jest diagnoza, to trzeba jeszcze sprawdzić – powtarzałam sobie, a jednocześnie czułam, jak moje ciało paraliżuje stres. Zadzwoniłam do męża z prośbą, żeby przyjechał jak najszybciej. Jeszcze tego samego dnia moja teściowa zorganizowała konsultację z innym lekarzem. Jego interpretacja badania nie pozostawiała złudzeń. Wciąż jednak miałam potrzebę sprawdzenia wszystkich dróg. Znalazłam inne badanie, tym razem nierefundowane – test wolnego płodowego DNA. kosztował 2,5 tys. zł. Znów usłyszałam, że moja ciąża nie ma szans – najwyższe w skali ryzyko trisomii 18. Wiedziałam już, że nie mogę zaklinać rzeczywistości.

Żeby wytłumaczyć synowi, co się dzieje, zabrałam go na lody. Powiedziałam wprost, że ciąża, którą noszę, rozwija się źle i prawdopodobnie nie przeżyje, że bardzo mnie to martwi od kilku dni. Spojrzał wtedy na mnie bardzo świadomy tego, co się dzieje, i spytał wprost, czy nie mogę po prostu zrobić aborcji. Rozumiał znacznie więcej, niż się spodziewałam.

Aborcja farmakologiczna: Wolałam powierzyć samą siebie specjalistom

Jeszcze w dniu pierwszego badania roztrzęsiona weszłam na stronę organizacji pro-choice i na wszelki wypadek zamówiłam tabletki poronne. To było bardzo symboliczne, poczuć, że mam jakiś wybór, że cokolwiek się wydarzy, mogę decydować o sobie. Że mam jakieś wyjście. Ale tabletki nie przychodziły, nie wiedziałam kiedy i czy w ogóle dotrą.  A nawet jeśli to by się miało wydarzyć lada dzień, czy rzeczywiście jestem gotowa, żeby poronić w domu. Przecież mój płód kończył właśnie 14. tydzień i stawał się coraz większy.

Nie wiedziałam, czego się spodziewać, bo nigdy nie słyszałam, żeby ktoś z mojego kręgu robił aborcję farmakologiczną. Nie miałam pojęcia, jak długo to trwa, z jakim ryzykiem się wiąże, jak powinno przebiegać, a jednocześnie trudno szukało mi się tej wiedzy w sieci. Zanim znalazłam jakąkolwiek wiarygodną informację, musiałam przedrzeć się przez gąszcz agitacji, dezinformacji i epatujących obrazów.

Wolałam powierzyć samą siebie specjalistom, pomyślałam o klinice w Czechach. Ale jak miałam ją wybrać? Sięgać po losowe miejsce z internetu? Nie miałam wyboru. Zadzwoniłam do pierwszej z brzegu kliniki aborcyjnej blisko polskiej granicy, ale gdy nakreśliłam rejestratorce swoją sytuację – podejrzenie ciężkiej wady płodu i 14. tydzień ciąży, starała się mnie zbyć. – Proszę zadzwonić innego dnia, jak będzie lekarz – powiedziała. – Czy w takim razie na co dzień pracują państwo bez lekarza? – pytałam retorycznie, wiedząc już, że nic z tego nie będzie.

Analizując przepisy, dowiedziałam się, że legalną aborcję na życzenie w tym momencie ciąży mogę zrobić w Wielkiej Brytanii albo Holandii. A to już byłaby cała logistyka, wyprawa, a na miejscu czekałyby mnie męczące procedury, jak „5 dni do namysłu”.

Odrzucała mnie narracja na stronach internetowych, z uśmiechniętymi dziewczynami, które piszą, że aborcja jest normalną częścią życia każdej z nas. Zamiast podejmować decyzję, czułam, jak opuszczają mnie siły. Czas uciekał, a ja zapadałam się w sobie."

Aborcja: Stan psychiczny kobiety również jest ważną przesłanką

Do psychiatry trafiłam za radą mamy. To nie była standardowa sytuacja przewidziana przez system opieki. Żaden z lekarzy przekazujących mi dramatyczne wyniki badań nie dał skierowania do specjalisty zdrowia psychicznego, nie przekierował do sprofilowanej przychodni, nie zadbał o to, jak będę funkcjonować przez kolejne dni, miesiące, lata sama ze sobą, ale również jako matka, żona czy przedsiębiorczyni. Na wizytę poszłam z własnej inicjatywy, znów płacąc kilkaset złotych. A kiedy opowiedziałam o tym, w jakiej znalazłam się sytuacji i z czym się mierzę, usłyszałam najważniejsze zdanie. – Stan psychiczny kobiety również może być ważną przesłanką. Dostałam skierowanie od lekarza, dla którego życie matki było ważniejsze od życia płodu. Kolejnym krokiem miało być znalezienie szpitala, który przyjąłby mnie, żeby wykonać zabieg. Tu znów sięgnęłam do sieci prywatnych kontaktów, znalazłam szpital w innym mieście. Musiałam do niego jechać, w tajemnicy, bo przecież ktoś może donieść, nagłośnić sprawę, zablokować procedury. – A co, jeśli przed szpitalem będzie pikieta albo ktoś wtargnie na oddział – zastanawiałam się, mając przed oczami sceny jak z filmu. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Byłam zwykłą pacjentką, przeszłam zwykły zabieg. Personel oddziału traktował mnie z empatią i zrozumieniem dla trudnej emocjonalnie sytuacji, w której się znalazłam.

Na techniczne pytanie pielęgniarki, czy chcę pochować płód w specjalnym obrządku, czy w zbiorowej mogile i pozostawić sprawy szpitalowi, odpowiedziałam, że poproszę o tę drugą opcję. Przerwałam ciążę, która nie była jeszcze dzieckiem i tak zamierzałam usunięty płód potraktować. Nie chciałam takiego obrotu sprawy, ale zadecydowały względy medyczne. W każdym momencie ciąża mogła przecież obumrzeć, a ja mogłam dostać sepsy. Gdyby tak się jednak nie wydarzyło, czekałby mnie poród dziecka, które skazane było na śmierć, szybką i okupioną cierpieniem. Czy obserwując jego agonię, byłabym lepszym człowiekiem? Czy byłabym gotowa spróbować raz jeszcze zostać mamą?
Wciąż mam 38 lat, wciąż jeszcze mogę próbować.

Kiedy syn dowiedział się o zabiegu, powiedział, że bardzo się o mnie martwił. Spytał, czy może o sprawie mówić w szkole. Zgodziłam się, bo nie zrobiłam przecież niczego złego ani niezgodnego z prawem. Byłam zmęczona, ale wciąż tliła się we mnie złość. W jakim miejscu byłabym teraz bez wsparcia męża, zaangażowania mamy i kontaktów teściowej czy środków, które otwierały mi dostęp do wszystkich badań i najlepszych lekarzy. 

Gdyby wierzyć gazetowym nagłówkom, dokonałam niemożliwego – w bezpiecznych warunkach, w świetle prawa, miałam aborcję w 2023 r. w Polsce. Więc jednak można. Są w tym kraju lekarze, którzy się nie boją. Bardzo chciałabym, żeby mój przypadek zmienił medialną narrację i żeby więcej kobiet było świadomych, że istnieje taka ścieżka.

Jestem uprzywilejowana, nie mam złudzeń, tylko dlatego to wszystko się udało. Dlatego teraz czuję potrzebę, żeby opowiedzieć o tym doświadczeniu, pokazując twarz, podając swoje imię i nazwisko. Ponad wszystko chcę wesprzeć kobiety i lekarzy, powiedzieć głośno, że też mogą pokonać system.

***

 

 

O aborcji mówi się dużo, ale abstrakcyjnie – to temat społeczny, ewentualnie doświadczenie dalekiej koleżanki. Tymczasem statystyki CBOS wykazują, że ciążę przynajmniej raz w życiu przerwało nawet 5,8 mln Polek. Choć nie jesteśmy tego świadomi, są wśród nich nasze przyjaciółki, mamy, babcie, sąsiadki, nauczycielki, koleżanki z pracy. Tę decyzję podjęły na jakimś etapie swojego życia, bo wierzyły, że będzie dla nich najlepsza. Niektóre nie chciały mieć dzieci, inne nie mogły liczyć na wsparcie partnera i rodziny, jeszcze inne bały się o sytuację materialną albo zdrowotną, na przykład nie były w stanie urodzić dziecka, które wymagałoby dożywotniej opieki. Każda z tych sytuacji była bardzo indywidualna. A w Polsce, w związku z jednym z najbardziej restrykcyjnych praw antyaborcyjnych na świecie, również ryzykowna – bo często spycha kobietę do podziemia.W ten sposób skazuje na samotność i zamyka usta. W nowym cyklu „Aborcja” będziemy wysłuchiwać prawdziwych historii kobiet, które rozważały lub zdecydowały się na aborcję. Chcemy przywrócić im głos.

Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij