
Zaangażowanie popularnych aktorów, piosenkarzy i pisarzy w życie polityczne jest niezwykle ważne. Ich siła oddziaływania jest ogromna. Wystarczy spojrzeć na Taylor Swift, Jane Fondę czy, w Polsce, Olgę Tokarczuk.
Jest w „Miss Americanie”, filmie dokumentalnym o Taylor Swift na Netfliksie, wątek polityczny. Gwiazda leci do rodzinnego Nashville, stolicy stanu Tennessee, gdzie w 2018 r. mają się odbyć niezwykle ważne wybory do Senatu. Kandyduje w nich ultrakonserwatywna wielbicielka Trumpa, Marsha Blackburn, przeciwniczka ustawy mającej chronić kobiety przed przemocą i przeciwniczka równouprawnienia osób LGBT. Siedem lat wcześniej młodziutka wówczas Swift zapytana w jednym z wywiadów, dlaczego jest tak tajemnicza w kwestii swoich politycznych poglądów, odpowiedziała wymijająco: – Jako 22-letnia piosenkarka nie wiem, czy ludzie chcą słuchać o moich poglądach. Myślę, że wolą raczej słuchać piosenek o rozstaniach i złamanych sercach. Żarcik zadziałał. Publiczność wybuchła śmiechem, a prowadzący rozmowę zrozumieli, że Swift nie chce kontynuować tego tematu.
Prawda była jednak inna. Taylor Swift nie mówiła, na kogo głosuje i jakie ma poglądy polityczne ze strachu przed reakcją fanów, a może bardziej, przed reakcją części przemysłu muzycznego, który bywa bardzo konserwatywny, szczególnie w muzyce country, bardzo popularnej w Tennessee. Przekonały się o tym Dixie Chicks, które tuż przed amerykańskim atakiem na Irak powiedziały w 2003 r. z koncertowej sceny: – Jest nam wstyd, że prezydent Bush jest z Teksasu. I się zaczęło. Prawicowe media, na czele w Fox News, zaatakowały je bez pardonu, apelując o bojkot. Nazywano Dixie Chicks „zdrajczyniami”, „szmatami”, „cycatymi idiotkami” i „głupimi babami”, niszczono publicznie ich płyty i organizowano protesty przed miejscami, w których występowały. Dla wielu artystów związanych z muzyką country była to nauczka na wiele lat.

Wiedzieli o tym doskonale najbliżsi Taylor Swift, którzy błagali ją (włącznie z ojcem), by nie angażowała się w senacką kampanię przeciw Blackburn. „Uśmiechnięta dziewczyna bez właściwości”, jak pisali o niej krytycy, która powtarzała przez lata, że „nie chce narzucać swoich poglądów innym”, w końcu się złamała. Poparła publicznie Phila Bredesena, kandydata demokratów, apelując do swoich młodych fanek i fanów, by się zarejestrowali jako wyborcy (wymaga tego amerykański system) i głosowali na Bredesena. Wielu rzeczywiście tak zrobiło. Niestety to nie wystarczyło, żeby wygrać w konserwatywnym Tennessee. Blackburn zwyciężyła, zostając pierwszą senatorką w historii stanu. Swift była załamana, że nie udało się pokonać „Trumpa w peruce”, jak nazywała panią Blackburn. Ale, co może ważniejsze, przestała udawać, że nie ma poglądów. Okazało się, że je ma i że nie wpływa to w żaden znaczący sposób na jej artystyczną karierę, bo nawet potężna stacja Fox News nie ma siły na supergwiazdę.
ZPodobne artykułyJane Fonda: Aktorka aktywistkąKatarzyna Boni aangażowanie artystów w politykę nie jest niczym nowym i to po różnych stronach barykady. Choć przytłaczająca większość ma oczywiście poglądy lewicowe. Ale nie wszyscy, żeby tylko przypomnieć Ronalda Reagana (najpierw aktora, a potem jednego z najbardziej konserwatywnych prezydentów USA) czy Arnolda Schwarzeneggera (najpierw Terminatora, a potem dwukrotnego republikańskiego gubernatora Kalifornii). Na polskim podwórku też mamy przecież z jednej strony (lewej, ma się rozumieć) Maję Ostaszewską czy Macieja Stuhra, a z drugiej (pisowsko prawicowej) – Ewę Dałkowską czy Redbada Klijnstrę. Smaczku temu zestawowi dodaje to, że cała czwórka gra w jednym teatrze. Teatralne życie stolicy potrafi płatać figle. Aż się prosi o wspólne przedsięwzięcie Krystyny Jandy i Jerzego Zelnika. Bilety, coś czuję, wyprzedałyby się na pniu. Każdy chciałby zobaczyć starcie politycznych przeciwników na scenie. Mógłby to być powrót do obyczajów teatru elżbietańskiego z buczeniem na widowni i rzucaniem pomidorami włącznie. Tylko, kto by to potem posprzątał?
No, ale żarty na bok, bo i nie ma się z czego śmiać. Zaangażowanie aktorów, piosenkarzy czy pisarzy w życie polityczne jest niezwykle ważne, szczególnie wśród tych, cieszących się wielką popularnością. Ich siła oddziaływania jest ogromna. Wystarczy spojrzeć na tłumy przybywające na spotkania z Olgą Tokarczuk, liczbę komentarzy pod postami i felietonami Szczepana Twardocha, reakcje na apel Dawida Podsiadły o głosowanie w wyborach. Albo medialne przebicie organizacji ekologicznych, które w ramach walki z globalnym ociepleniem dostały wsparcie Jane Fondy będącej, nawiasem mówiąc, jedną z najbardziej zaangażowanych społecznie amerykańskich gwiazd.

Gdy nie tak dawno waszyngtońska policja aresztowała protestujących aktywistów, była wśród nich Fonda. Kiedy Jimmy Kimmel zapytał ją potem w swoim talk show, jak ją potraktowano, Fonda odpowiedziała, że oczywiście dobrze, bo „jestem biała i sławna”. Było to trafnym komentarzem do tego, jak policja traktuje różne grupy społeczne. Czarni Amerykanie, a w szczególności czarni i biedni, są traktowani brutalnie. Kontakt z policją oznacza dla nich często zagrożenie życia (stąd akcja społeczna Black Lives Matter). Fonda upiekła więc jako aktywistka dwie pieczenie na jednym ogniu: ocieplenie klimatu i rasową dyskryminację. To był prawdziwy majstersztyk.
Kilka dni temu do sieci trafił nowy spot Berniego Sandersa, charyzmatycznego polityka walczącego o nominację demokratów w nadchodzących wyborach prezydenckich. Całość oparta jest na przemówieniu Killer Mike’a, znanego rapera, ale i od lat aktywisty. Jego pełne pasji wystąpienie w jednym z czarnych kościołów Ameryki, wzbogacone znakomicie zmontowanym materiałem filmowym, stało się z miejsca sensacją. Wielu uznało ten spot wyborczy za najlepszy, jaki widziało w życiu, postując go we wszystkich mediach społecznościowych. Taka właśnie jest siła artystów angażujących się społecznie i artystycznie. Czyż nie warto z niej korzystać?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.