
Elizabeth Vargas jest jedną z pierwszych kobiet w USA, które prowadziły serwis informacyjny w ogólnopolskiej telewizji. Wieloletnia współprowadząca program w stacji ABC jest też autorką autobiograficznej książki, w której opisała walkę z alkoholizmem i stanami lękowymi. W 2018 roku związała się ze stacją A&E, dla której realizuje reportaże śledcze. Jeden z nich, dotyczący sekt, zostanie wyemitowany przez Crime+Investigation Polsat.
W swoim programie rozmawia pani z ludźmi, którzy uciekli z sekt. Na wizji dzielą się swoimi traumatycznymi historiami. Jakiś czas temu to pani publicznie dzieliła się swoją historią walki o siebie.
Przez lata zmagałam się ze stanami lękowymi i alkoholizmem. Oczywiście w ukryciu. Po latach kłamania wszystkim dokoła wreszcie przyznałam się, że mam problem – nie tylko przed sobą, ale i przed światem. Podjęłam decyzję o leczeniu, przeszłam kilka podejść do terapii. Wreszcie postanowiłam opisać swoje doświadczenia w książce („Between Breaths: A Memoir of Panic and Addiction” – przyp. red.). Każdego dnia pisania chciałam zrezygnować. Kiedy już oddałam ją wydawcy, noc w noc budziłam się zlana zimnym potem. Chciałam dzwonić i prosić, żeby powstrzymali druk, miałam stany lękowe. Dziś jestem szczęśliwa, że się nie poddałam tym wątpliwościom.

Skąd bierze się potrzeba opowiedzenia o swoich doświadczeniach głośno?
Wydaje mi się, że nie jesteśmy uczeni mówienia o tym, co nas boli. Trudnym tematom, jak uzależnienie, problemy natury psychicznej czy stany lękowe, towarzyszy stygmat. Także w mediach wciąż niechętnie się o tym mówi. Ale kiedy chowamy swoje cierpienie przed światem, umacnia się w nas wrażenie, że jesteśmy sami, że nikt poza nami nie ma takich problemów. A to dokłada do i tak trudnej sytuacji kolejny składnik: wstyd. Ja codziennie byłam wśród ludzi, prowadziłam setki rozmów, a jednocześnie czułam się niewyobrażalnie odizolowana i samotna. A proszę wziąć pod uwagę, że, obiektywnie na to patrząc, moja sytuacja życiowa jest lepsza od średniej. Odkąd „Between Breaths” się ukazała, nie minął mi dzień bez maila, telefonu, przypadkowego spotkania na ulicy czy lotnisku z kimś, komu ta lektura pomogła podjąć decyzję o poszukaniu pomocy specjalisty albo najzwyczajniej dodała otuchy. Jasne, to taka mała nagroda dla mnie. Ale wiem, jak bardzo odkrycie, że gdzieś jest ktoś, kto dzieli nasz ból, potrafi dać człowiekowi nadzieję. Bywa wręcz wyzwalające.
Mam wrażenie, że zamiast oswajać cierpienie, mówić o nim, jesteśmy uczeni, że kiedy boli, trzeba zagryźć zęby. „Przecierpieć” to synonim „przetrwać”.
Nasz kultura celebruje pewność siebie i pewność w ogóle. Wątpliwości nie są modne. Unikanie mówienia o problemach natury psychicznej to problem na wielką skalę. Potrzeba jakiegoś wstrząsu, żeby zmienić ten rozczarowujący stan. W Stanach Zjednoczonych zauważam obecnie erupcję materiałów dotykających problemu stanów lękowych u nastolatków. Może to moda, wiadomo, w mediach one też są obecne. Bez względu na to, co to jest, bardzo mnie cieszy. To nie jest błahy temat – niektórym dzieciakom ta niedyspozycja od najmłodszych lat uniemożliwia normalne funkcjonowanie.
Pani była nastolatką, która dorastała w poczuciu lęku.
Mój ojciec służył w wojsku. Ryzyko śmierci było wpisane w jego kontrakt. Lęk rozlewał się na całą rodzinę, na mnie szczególnie. Ojciec nie musiał jechać na front. Wystarczyło, że szedł do pracy, a ja miałam napady panicznego lęku. W tamtym czasie nowością było PTSD. Dużo mówiono o specyficznej traumie, z jaką żołnierze wracają z Wietnamu. Ale nikt nie myślał o dzieciach tych mężczyzn. W mojej rodzinie nie mówiło się o takich emocjach. To była w ogóle inna epoka, dzieci nie traktowano jak pełnoprawnych ludzi, nie rozmawiano z nimi na trudne tematy. Nikt nie próbował mi pomóc. Zatem dorastałam w przekonaniu, że moja „niedyspozycja” to coś wstydliwego, co powinnam ukrywać przed światem. Dopiero jako dorosła osoba, która prawie całkiem zniszczyła swoje własne życie, zebrałam się na odwagę, by głośno powiedzieć, że mam problem. Musimy zabierać głos. Cierpienie nie jest powodem do wstydu i tylko powtarzanie tego, przy aktywnym udziale mediów, daje nadzieje, że społeczne nastawienie ulegnie zmianie.
Coś się zmienia. Osoby publiczne, szczególnie popularni aktorzy czy piosenkarze przez lata woleli na siłę utrzymywać wyidealizowany wizerunek. Teraz coraz częściej słyszy się: mam depresję, biorę leki, to nie powód do wstydu.
Znani ludzie mają platformę, umożliwiającą komunikację ze światem na ogromną skalę. Jeśli chcą jej używać do czegoś innego, niż załatwianie sobie darmowych ciuchów od projektantów, to super. Jednocześnie warto pamiętać, że gwiazda to nie ekspert, a zwyczajny obywatel, który dzieli się swoją opinią. Ale zamiast wygłaszać płomienne przemówienia ze sceny, można też wybrać drogę animatora, spiritus movens. Bardzo podziwiam działania księcia Cambridge, Williama, który aktywnie angażuje się w rozmowę o zdrowiu psychicznym Brytyjczyków. We wrześniu uruchomił stronę Mental Health at Work, poświęconą sytuacji w pracy. Jego matka, księżna Diana, zmagała się z problemami psychicznymi, miała nawet próbę samobójczą. Brat, książę Harry, przez lata określany jako „imprezowicz”, dziś otwarcie mówi o wieloletniej automedykalizacji alkoholem, który był jego „terapią zastępczą” zanim zdobył się na podjęcie tej właściwej. Dzięki temu, że znane, lubiane, podziwiane osoby – jak choćby Lady Gaga, z którą William rozmawia w jednym z nagrań – dzielą się swoimi traumami, zdejmujemy z tematu chorób psychicznych odium, tak krzywdzące dla cierpiących z ich powodu ludzi.
Dzisiejsi nastolatkowie mają Facebooka i Instagram, żeby dzielić się swoimi problemami ze światem. Kilka klików i już znajdują podobnych sobie ludzi, choćby na drugim końcu świata. Ale media społecznościowe to miecz obosieczny.
Na pewno poszerzają pole dyskusji na trudne tematy. Kiedy byłam mała, nie miałam w ogóle pojęcia, że coś takiego jak „stan lękowy” istnieje. Dziś wystarczyłoby wstukać w Instagram odpowiedni hasztag, ta dyskusja jest obecna w przestrzeni publicznej, każdy ma do niej dostęp i może w niej uczestniczyć. Z drugiej strony, wielu specjalistów zauważa zależność między wzrostem znaczenia mediów społecznościowych a eskalacją stanów lękowych u młodych ludzi. Doskonale wiemy, że większość treści w internecie to wyimaginowany świat cudownych przyjaźni, idealnych figur, posiłków, karier i miłości od pierwszego wejrzenia. Dla wielu młodych osób, które nie mają jeszcze wykształconego poczucia tożsamości, wartości, konfrontacja z tym zmasowanym frontem perfekcji jest punktem wyjścia do jeszcze gorszego samopoczucia. „Dlaczego nie czuję się tak wspaniale, jak inni?”. „Moje życie tak nie wygląda, co jest ze mną nie tak?”. I już rusza spirala niezdrowych emocji. Niby doskonale wiemy, że ludzie idealizują swoje życie na platformach społecznościowych i jeśli coś nie pasuje do sielskiego obrazka – po prostu o tym nie mówią. Ale nie od dziś wiadomo, że od świadomości czegoś do autentycznego poczucia jest daleka droga.

W pani książce ważnym pryzmatem jest płeć. Pisze pani wprost o tym, że kobiety z problemami są traktowane przez społeczeństwo inaczej niż mężczyźni.
Tę dysproporcję widać doskonale na przykładzie narracji, towarzyszącej przesłuchaniom nominowanego na sędziego Sądu Najwyższego [dziś już zaprzysiężonego] Bretta Kavanaugh. Jednym z poruszanych wątków było jego zamiłowanie do spożywania alkoholu w okresie studiów. W mediach pojawiło się wiele tekstów, z których wynikało, że picie do wymiotów albo do utraty przytomności to coś fajnego, „cool”. Wpisany w uczelnianą kulturę standard. Taki ktoś to po prostu „imprezowicz”, spoko gość. Oczywiście wszystkie te obserwacje mają rację bytu, jeśli jesteś chłopakiem. Od kobiet zawsze oczekuje się, że będą się kontrolować. To dodatkowa warstwa oczekiwań, widoczna na każdym polu. Nie możemy znacząco mrugać okiem, słysząc o alkoholowych wyskokach chłopców i karcąco marszczyć brwi, słysząc o pijanych dziewczynach. Zachowanie jest albo naganne albo nie i płeć zachowującego się nie powinna tu mieć nic do rzeczy. Ale ma. Mnie przyznanie się do alkoholizmu bardzo utrudniał fakt, że byłam jedną z niewielu kobiet w zdominowanych przez mężczyzn środowisku. Nie chciałam, żeby ktoś moją niedyspozycję wiązał z płcią a wiedziałam, że takie głosy się pojawią. Na szczęście nie zdominowały one dyskursu.
Większość bohaterów „Ekstremalnej wiary” to kobiety. Z czego to wynika?
W jednym z odcinków pojawia się mężczyzna, któremu udało się wyrwać z sekty. Opowiada o psychicznej i fizycznej – w tym seksualnej – przemocy, której doświadczył. Jestem mu bardzo wdzięczna za to, że zdobył się na odwagę opowiedzieć o swojej traumie. Nasza kultura wciąż stereotypowo traktuje płci i taka sytuacja dotykająca mężczyznę jest traktowana jako powód do wstydu, dowód jego „niemęskości”. Ale rzeczywiście większość bohaterek to kobiety. Struktury sekt są przeważnie głęboko patriarchalne.
To jest patriarchat w wersji radykalnej.
Większość liderów to mężczyźni, którzy bogacą się na swojej działalności a jednym z narzędzi władzy jest seks. To strategia, polegająca na zaburzaniu międzyludzkich więzi. Struktury kultów często biorą sobie za cel rozbudzenie w swoich męskich członkach instynktownych pragnień władzy i seksu. Oczywiście to dobra dostępne tylko dla najwyżej postawionych, co jest kolejnym narzędziem, umacniającym chęć przynależności do sekty. Najważniejsi z najważniejszych sypiają z wieloma ze swoich podwładnych lub mają wiele żon. Oczywiście nie ma w tym śladu partnerstwa, to też nie hedonizm, seksualna wolność, cieszenie się wieloma partnerami. To seksualne niewolnictwo, wykorzystywanie, relacja pana i jego służek. Znajdujący się niżej w hierarchii mężczyźni zamiast współczuć kobietom, podziwiają swoich przywódców. Zostali przekonani, że taki układ jest naturalny. Grupy funkcjonują zwykle poza społeczeństwem, choć niekoniecznie fizycznie, nie wszyscy wynoszą się na pustynię, niektórzy są naszymi sąsiadami. Ale jedyne osoby, z którymi wierni mają kontakt, to inni wyznawcy. Rozmowy przypominają echo, jakakolwiek wątpliwość zderza się ze ścianą kontrargumentów: przecież wszyscy tak robią, spójrz na X, Y, tak było od zawsze. Wątpliwość, będąca przejawem na chwilę budzącego się zdrowego rozsądku, instynktu, zostaje przedstawiona jako znak słabości, zdrada, zagrożenie dla innych. A przecież żadna z tych osób nie chce krzywdzić innych. Są zmanipulowani i nie widzą, jak wielka krzywda spotyka ich samych – zresztą filozofia kultu kładzie nacisk na grupę, nie jednostkę. No chyba, że tą jednostką jest przywódca.
Ma pani poczucie, że udało się jej zrozumieć sedno tego zjawiska?
Słowo „sekta” jest nacechowane negatywnie. Słyszymy je i w głowie pojawia się konkretny zestaw skojarzeń. Tylko że często to jeden z tych tematów, którego nie poznamy, dopóki go nie doświadczymy – choć nikomu tego nie życzę. Żaden despotyczny guru nie wita werbowanych owieczek obietnicą przemocy, finansowego ubezwłasnowolnienia, szantażu, upokorzeń i odcięcia od rodziny. Moment werbunku to najbardziej perfidne, świadome kłamstwa, manipulacja. Cynizm w wytrawnym wydaniu. Z nami staniesz się lepszą wersją siebie, znajdziesz wsparcie, którego brakowało ci w domu, wyznaczysz cel… Nie brzmi to wcale dziwacznie. Kto nie chciałby spełnić takich obietnic? Nabierają się na to zwyczajni ludzie. Utarło się przekonanie, że w sekty angażują się ludzie słabi, naiwni, w jakiś sposób społecznie niedorozwinięci. Bo przecież nikt „normalny” by się w coś takiego nie wkręcił. Otóż nie. Mądry Polak po szkodzie. Zależało nam, żeby naświetlić cały proces – od angażowania się w ruch, po wyjście z niego. Może w ten sposób uchronimy kogoś przed wplątaniem się w taki ruch? Może ktoś dostrzeże, że bliska mu osoba jest w niebezpieczeństwie?
Pani program przypomina, jak wielki mamy problem ze zrozumieniem, że ofiara, bez względu na okoliczności, nie jest współwinna przemocy, jaka ją dotyka.
Funkcjonujemy w rzeczywistości, która nie potrafi, mimo usilnych prób, wyrwać się z odruchowego obwiniania ofiar. „Przykro nam, że cię to spotkało, ALE: dlaczego nie uciekłaś? Dlaczego na to pozwoliłaś? Jak mogłaś w tym trwać?”. Słuchamy opowieści o czyjejś traumie i myślimy: „No tak… ALE: czy masz dowody, że to się rzeczywiście wydarzyło? Jak to może być prawda, skoro nigdy o tym nie słyszałam?”. Zamiast zareagować z empatią, spróbować pomóc, snujemy domysły. Wiele moich bohaterek było dziećmi, kiedy spotkały je najgorsze z potworności. Gdzie one miały uciec, jak? A jednak mierzymy je niesprawiedliwą miarą. Mam nadzieję, że ten program to jeden z wielu kroków na drodze zmiany stanu społecznej świadomości. Bardzo zależało mi, żeby naświetlić schematy funkcjonowania systemowej przemocy, możliwe scenariusze jej powstawania i przebiegu. Chciałam pokazać, że ofiara nigdy nie ponosi winy za to, co ją spotkało.
Telewizja, z którą jest pani związana przez większość zawodowego życia, to także męskocentryczne stanowisko. Kobiety prowadzą głównie pasma towarzyskie i śniadaniowe. Pani była pierwszą kobietą, która samodzielnie prowadziła serwis newsowy - zaledwie dwanaście lat temu.
Na swój własny skromny sposób jestem dumna z tego, że w jakimś stopniu przebijam szklany sufit. Mam nadzieję, że świat dąży do momentu, w którym nie trzeba będzie podkreślać żeńskiej płci kogoś, kto osiąga coś wyjątkowego, bo udział kobiet we wszelkich sferach życia będzie całkowicie naturalny. Ale ten moment jeszcze daleko przed nami. A może jeszcze dalej niż się spodziewaliśmy? Po tym, jak Barbara Walters, Connie Chung, Diane Sawyer, Katie Couric czy ja przecierałyśmy szlaki na wizji, w tym momencie trzy główne stacje telewizyjne w USA – ABC, CBS, NBC – znowu na pozycjach samodzielnych prowadzących serwisów informacyjnych zatrudniają wyłącznie mężczyzn. Nie chodzi o ich kompetencje, bo akurat Lestera Holta i Davida Muira dobrze znam i uważam za doskonałych w swoim fachu. Ale jednocześnie znam wiele równie doskonałych dziennikarek, które z powodzeniem mogłyby siedzieć na ich miejscu. Powinniśmy wysyłać światu mocny sygnał, że kobiety nadają się do tej pracy równie dobrze. To przygnębiające. Dwa kroki do przodu, jeden w tył. A może nawet dwa do przodu, dwa do tyłu…
Czy tego chcemy, czy nie, los kobiet wciąż w dużym stopniu spoczywa w rękach mężczyzn. Czy ta świadomość wpływa jakoś na sposób, w jaki wychowuje pani synów?
Moi synowie dorastają w bardzo ciekawych czasach. Dużo rozmawiamy o tym, jak postrzegają dziewczyny, jak je traktują. Różnica płci – jak się według nich manifestuje, w czym przejawia? Rozmowy są bardzo ważne. Ale dzieci najwięcej uczą się przez obserwację, nie niepoparte działaniem rady. Od momentu, w którym chłopcy przyszli na świat, to ja byłam rodzicem, który przynosił do domu pieniądze, to ja podejmowałam wszystkie najważniejsze decyzje. Dziś łożę na utrzymanie mojego byłego męża, ich taty. Wiedzą o tym. Ich matka jest profesjonalistką na publicznym stanowisku, która stara się jak może, żeby wszystko działało. Po drodze nauczyła się też nie bać porażek, dzięki czemu stała się tylko silniejsza. To, że kobiety są mocne i równie wartościowe, co mężczyźni – dla nich to po prostu naturalne.

Rozmawiamy o trudnej sytuacji kobiet. A ostatnimi czasy coraz częściej pojawiają się głosy, że w świecie po #metoo to mężczyznom jest ciężko. Coś przegapiłam?
Ruch #metoo był bardzo ważny i widoczny. Przetoczył się niczym huragan, nie oszczędzając żadnej branży. Rzeczywiście słyszy się ostatnio głosy krytyczne wobec pragnienia radykalnych zmian na płaszczyźnie reprezentacji płci. Mówią, że #metoo spowodowało kryzys męskości, że teraz na celowniku są biali mężczyźni, że bycie mężczyzną stało się w dzisiejszych czasach bardzo ciężkie. „Atakuje się nas, to oblężenie!”. Przepraszam, ale to farmazony.
Większość ważnych stanowisk dających władzę, nie tylko w USA, ale na świecie, jest piastowanych przez mężczyzn. Media, Hollywood, świat rozrywki. No i oczywiście polityka. Kobiety stanowią 51 proc. obywateli Stanów Zjednoczonych, ale w świecie polityki ich widoczność jest wciąż niewielka. Trudno w to uwierzyć, ale w niektórych miejscach w kraju reprezentacja polityczek to poniżej 10 proc.! Biali mężczyźni stanowią mniej więcej 30 proc. populacji USA i 80 proc. decydentów we wszelkich decyzyjnych ciałach. Czują się zagrożeni, ale wciąż nie dostrzegają, jak pewne ich zachowania są obraźliwe dla kobiet. Dla mnie te narzekania brzmią trochę śmiesznie i świadczą co najwyżej o nieumiejętności wyjrzenia poza własną bańkę. Wydaje mi się, że taka sytuacja jest symptomatyczna dla wszelkich momentów radykalnej zmiany, reorganizacji zastanego porządku. Ci, którzy dotychczas tę władzę mieli, czują dyskomfort, opresję, zagrożenie. O, ironio! Czy nie tak przez dekady, a raczej setki lat, czuły się kobiety?
Cykl o kultach i sektach "Ekstremalna wiara" zostanie wyemitowany we wtorek, 20 listopada od 21:00 na Crime+Investigation Polsat. Seria „Zakręty wiary: Tydzień z sektami” trwa od 18 do 25 listopada.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.