Znaleziono 0 artykułów
13.07.2019

Demontaż atrakcji: „Stranger Things”

13.07.2019
Kadr z trzeciego sezonu "Stranger Things" (Fot. materiały prasowe)

Serial braci Dufferów, którego trzeci sezon oglądamy właśnie na Netfliksie, to hymn dla nerdów. Jeszcze 20 lat temu uważani za przegrańców, dziś zajmują prestiżowe stanowiska w Dolinie Krzemowej. Tym wszystkim, którzy nie pozbyli się dziecięcej ciekawości, fascynacji fantastyką i wiary w to, że można zbawić świat, „Stranger Things” mówi: „Wszyscy jesteśmy nerdami i to jest piękne!”.

Odkąd zaczęłam chodzić w bluzie z twarzą Millie Bobby Brown, na ulicy zaczepia mnie wiele osób. Parę dni temu obsłużono mnie bez kolejki w kawiarni z okrzykiem: „Jedenastka będzie pierwsza!”. Ci, którzy rozpoznają krótko ostrzyżoną dziecięcą główkę ze strużką krwi z nosa, uśmiechają się albo wymieniają wrażenia o trzecim sezonie. A te są wśród fanów ewidentnie entuzjastyczne. Dzięki „Stranger Things” po raz pierwszy czuję się nerdem, bo ten serial z bycia nim czyni coś, z czego trzeba być dumnym. Nazywa też praktykę, wiele mówiącą o dzisiejszym świecie, kiedy każdy wybór ściśle określa, czym kto się jara i w czym specjalizuje. Nawet czytanie książek stało się niszą: albo ktoś nie czyta wcale, albo pochłania od razu wiele tytułów z interesującej go dziedziny. I nawet czytelnicy mogą już się nie dogadać, podążając zupełnie innymi ścieżkami lektur. A co dopiero fani seriali.

Kadr z trzeciego sezonu "Stranger Things" ( Fot. materiały prasowe)

Na to, że jesteśmy rodziną fanów, wskazuje już sposób, w jaki przystąpiliśmy do oglądania nowego sezonu. Przygotowani wiele tygodni wcześniej, odświeżyliśmy poprzednie sezony, by w dniu premiery zasiąść przed telewizorem, uroczyście napoczynając czekoladę. Złożoną jak świat w „Stranger Things” z normalnej i odwróconej części. Niczym kibice na mecz założyliśmy koszulki klubowe. Córka miała na sobie kostium Eleven skompletowany na Halloween, chłopak – czapeczkę z logiem i kraciastą koszulę, a ja rzeczoną bluzę oddaną mi przez dziecko, które od paru lat otacza się gadżetami z serialu. Nasza zajawka wzrastała z sezonu na sezon, by osiągnąć poziom finałów mistrzostw świata. Zjednoczyło nas doświadczenie, które każdy z nas odbiera inaczej. Nastolatka śledzi znajome dla niej wątki dorastania, chłopak jako scenarzysta i amerykanista tropi nawiązania oraz dramaturgię opowieści, a ja – krytyczka filmowa – analizuję i interpretuję, choć chwilami zapominam o podejściu zawodowym, bo tak bardzo wciąga mnie emocjonalny rollercoaster. Gremialnie popłakaliśmy się w ósmej godzinie serialowego seansu.

Kadr z trzeciego sezonu "Stranger Things" (Fot. materiały prasowe)

Gdy 20 lat temu sama dojrzewałam, bycie nerdem stanowiło pewną strategię obronną dla tych, którzy w szkole nie byli popularni i nie kończyli w czołówce na wuefie. Najlepiej oddawał to popularny wtedy serial „Freaks and Geeks”, przetłumaczony w Polsce okropnie jako „Luzaki i kujony”. Śledząc losy rodzeństwa nastolatków, oglądaliśmy przekrój amerykańskiej młodzieży, składający się z grona przyjaciół starszej siostry – freaków, i kolegów młodszego brata – geeków. Pierwsi mieli być tytułowymi luzakami, a drudzy kujonami, czy, jak to wtedy tłumaczono, „frajerami”. I choć w serialu Judda Apatowa debiutowali najpopularniejsi dziś aktorzy: James Franco, Jason Segel i Seth Rogen, to postacią, która zrobiła absolutną furorę w tej opowieści, był nie kto inny jak neurotyczny okularnik z niedowagą – Bill Haverchuck, grany z wdziękiem przez Martina Starra. Ponieważ nie potrafił biegać ani podrywać dziewczyn, pryszczaty wyrostek godzinami oglądał telewizję, czekając, aż mama wróci z pracy. I to jemu kibicuje się najbardziej, żeby wreszcie nie był w czymś ostatni i żeby ktoś chciał go pocałować. Niezdolny do kontaktów z rówieśnikami Haverchuck, chłopak o wielkiej wrażliwości, dowcipie, którego nikt nie rozumie, i intelekcie, który do nikogo nie trafia, to idealny luzer (looser). Ktoś, kto wszystko przegrywa, a jednak sympatia jest po jego stronie. Dziś nerdy nie są tak bezbronne, ale wciąż nie jest im łatwo.

Kadr z trzeciego sezonu "Stranger Things' (Fot. materiały prasowe)

Czy określenia „nerd” i „geek” są tożsame? W angielskim pierwotnie pierwszy termin był zarezerwowany dla komputerowców, szachistów i gamerów, drugi zaś określał nieco mniej pejoratywnie ekscentryka skupionego na przyswajaniu wiedzy z wybranego przez siebie zakresu. Obie kategorie wskazywały na to, że osoba do nich należąca nie próbuje nadążać za modą, wpasowywać się w ogólne trendy, nie stara się też być lubiana. Odkąd nastała era Harry'ego Pottera, a w kolejnej dekadzie oprawki-nerdy zaczęli nosić nawet ludzie bez krzty intelektu i bez wady wzroku, bo spopularyzował się hipsterski look „na przegrywa”, oba pojęcia: geek i nerd, zaczęły znaczyć to samo. I, co najważniejsze, przestały być negatywne.

Krótką historię nerdyzmu opowiada właśnie „Stranger Things”. Gdy w pierwszym sezonie poznajemy bohaterów, panuje podział na freaks and geeks. Dzięki temu, że grupa chłopaków pasjami gra w kultową grę fabularną „Dungeons & Dragons” oraz chodzi na kółko z fizyki, gdzie konstruuje wynalazki pod kierunkiem szalonego nauczyciela, udaje im się uratować Willa (Noah Schnapp). Przyjaciela potwór wciąga bowiem do mroków Podziemia (The Upside Down). Udaje im się też poznać dziwną dziewczynkę, Jedenastkę (Millie Bobby Brown), której nadprzyrodzone moce pozwalają rzucić nawet tirem. Dorośli są tu jeszcze daleko od dzieci-nerdów. Nawiedzona histeryczka Joyce (Winona Ryder) widzi i słyszy coś, co wygląda na symptomy jej choroby psychicznej, a policjant Hopper (David Harbour) zajmuje się głównie piciem alkoholu. Nastolatki oddalają się od dorosłych, budując mur ze swojej pasji, bo nie dostają od starszych ani wsparcia, ani zrozumienia.

Kadr z trzeciego sezonu S"tranger Things "(Fot. materiały prasowe)

W drugim sezonie bohaterowie, którzy wcześniej byli „normalni”, a zwłaszcza Nancy (Natalia Dyer), naśladująca ślepo styl życia i wartości swoich rodziców, przyznają się sami przed sobą, kim naprawdę są. Odkrywając, oczywiście, naturę geeka. Odtąd prymuska przestaje przesiadywać przy kominku z wzorcowym chłopakiem w świątecznym swetrze w jelonki, a przystaje do wspólnoty z opuchniętym, rozczochranym Jonathanem (Charlie Heaton), z którym razem wysadzają demogorgony. Przestaje też wyglądać jak kujonka, a zaczyna przypominać gotyckiego narwańca. Porzucony przez nią Steve (Joe Keery) odkrywa, że wcale nie jest luzakiem, tylko niepewnym siebie graczem w koszykówkę, który najlepiej dogaduje się z dziećmi. Bycie nerdem łączy też rudą Max (Sadie Sink) z czarnym Lucasem (Caleb McLaughlin). Ale wciąż nad geekami w szkole wisi widmo freaka, tym razem w postaci agresywnego podrywacza Billy'ego (Dacre Montgomery), który urasta w siłę, odkąd został ratownikiem na basenie. Również wśród samych nerdów wyraźnie zakreślone są dozwolone granice obsesji, dlatego największy maniak w tym zestawie: bezzębny Dustin (Gaten Matarazzo) przez swoją manię doprowadza do tragedii. Niepomny konsekwencji hoduje bowiem w terrarium osobliwego gada.

Kadr z trzeciego sezonu "Stranger Things "( Fot. materiały prasowe)

Natomiast sezon trzeci to już hymn na cześć nerdów (uwaga: będą spoilery!). Do ekipy nastolatków i dorosłych dołącza bowiem dziecko, które wyrasta na największą gwiazdę tej serii: to młodsza siostra Lucasa, przemądrzała Erica (Priah Ferguson). Zapytana, czy chce uratować ojczyznę, odpowiada z przekąsem, że przecież nie da się powiedzieć „America”, nie mówiąc też „Erica”. Pozornie bierze udział w misji tylko dla zysku (darmowe lody dożywotnio!) i gardzi nerdami, dopóki nie zrozumie, że sama jest jednym z nich. Uświadamia jej to nie kto inny jak Dustin, demaskując ją jako fankę „My Little Pony”. Bo nic nie wpisuje się w nerdowską kulturę tak dobrze jak mitologia tęczowych kucyków: oto zły centaur Tirek zmienia Applejack w smoka, a Megan i pozostali muszą wykorzystać czary Grzybulka, by pokonać Tęczę Mroku. I okazuje się, że nawet ten różowy kicz z gumy odsłania sztandarowe motywy walki dobra ze złem w anturażu zamków, smoków i nadnaturalnych mocy. Oto i ulubione rejony geeków, gdzie w popowych przebraniach spełniają się mityczne ryty. „Wszyscy jesteśmy nerdami i to jest piękne!”, mówi widzom „Stranger Things”.

Kadr z trzeciego sezonu "Stranger Things' ( Fot. materiały prasowe)

Dlatego od początku tyle w tym serialu odniesień – dla kinofili, fanów dizajnu, muzyki z lat 80., żeby sprawić sobie drobne przyjemności, przykuć uwagę stylowym gestem. Jednak to nie recykling odniesień i kulturowa nostalgia są właściwym tematem tego serialu. Autorzy produkcji, bracia Dufferowie, zajmują filmowych nerdów cytatami z „Terminatora”, „The Goonies” czy „Jurassic Park”, żeby w tym czasie rozkręcić machinę emocji, która wbija w fotel cliffhangerem w każdym odcinku i wyciska łzy w finale każdego sezonu. Owszem, serial powraca do kina nowej przygody: Spielberga, „Indiany Jonesa” czy „Powrotu do przeszłości”, ale celem nie jest gra w sentymenty, lecz odzyskanie autentycznego zachwytu. Taki czuliśmy przecież na widok E.T. albo kosmicznego spodka, z którym porozumiewano się za pomocą muzyki, albo poznając dinozaury żyjące na odległej wyspie. Dlatego „Stranger Things” nie chce być tylko grą kontekstów jak inne kulturowe łamigłówki (choćby ostatnie części „Gwiezdnych Wojen”). Ambicje kina nowej przygody były dużo większe: chciano głęboko poruszać widza, nie ironizować, lecz docierać do najbardziej pierwotnych emocji i potrzeb, tworząc nowe mity. Jak wtedy, gdy Darth Vader mówił do Luka Skywalkera, że naprawdę jest jego ojcem. Na tych samych tonach grają dzisiaj Dufferowie. Spójrzmy choćby na finał drugiego sezonu – śnieżny bal w szkole, na którym Jedenastka tańczy wolnego z ukochanym Mike'iem (Finn Wolfhard) po tym, jak swoimi supermocami właśnie uratowała świat. Nancy bierze do tańca Dustina, pocieszając go, bo przychylności rówieśniczek nie pomogła mu zdobyć fryzura. Lecą „Time After Time” Cyndi Lauper i „Every Breath You Take” The Police największe pościelówy tamtych lat. A weźmy scenę z trzeciego sezonu, gdy superinteligentna Robin (Maya Hawke, swoją drogą niesłychanie podobna do swojej matki Umy Thurman, ale też do ojca Ethana) wyznaje Steve'owi, że patrzyła na niego podczas każdej lekcji, podczas gdy on nawet jej nie zauważał. Czy w innym współczesnym serialu znajdziemy równie przewrotną scenę? Bohater uświadamia sobie bowiem, że był dupkiem. I nawet już chce się zmienić, ale, niestety, trafił pod zły adres. Albo list, który Hopper pisze pod dyktando, żeby porozumieć się z przybraną córką, ciągle całującą się z chłopakiem i trzaskającą drzwiami. To list prosto z serca, który nie dociera do adresatów, bo Hopper nie ma odwagi go przeczytać. To list-pożegnanie, wyznanie straconej miłości.

Kadr z trzeciego sezonu "Stranger Things" ( Fot. materiały prasowe)

Kiedyś, gdy po domu pętał się nastoletni nerd, rodzice najczęściej uważali, że jego pasja: gry, filmy, komiksy, to strata czasu, chyba że potomek znośnie się uczył. Wtedy dawali mu spokój. Tomy encyklopedycznych informacji na dziwne tematy uważano za niepotrzebną wiedzę, która nigdy nie przełoży się na intratne zajęcie ani też nie przyda się w życiu. Kłam zadaje temu dzisiejsza epoka, w której nerdy mają najlepiej płatne prace w przemyśle gier komputerowych, serialach, programowaniu czy bezpieczeństwie sieci. Dzisiejsi rodzice wręcz sami zachęcają dzieci do nerdowania. Jednak ostatecznym dowartościowaniem tej tożsamości, która jeszcze 20 lat temu była niszą dla nieudaczników, jest kulminacyjna scena trzeciego sezonu (UWAGA: TERAZ BĘDĄ JUŻ OSTATECZNE SPOILERY! NIE CZYTAJ DALEJ, JEŚLI NIE WIDZIAŁEŚ FINAŁU!). Dustin opowiadający, że ma dziewczynę, w co nikt nie chce mu uwierzyć, wreszcie łączy się z ukochaną Suzie przez radiostację. W chwili, kiedy po drugiej stronie pojawia się ona, pulchna dziewuszka w koszuli nocnej (Gabriella Pizzolo), para odśpiewuje w duecie piosenkę z filmu „Niekończąca się opowieść. Dustin zdobywa się na ten gest, żeby usłyszeć od Suzie stałą Plancka, liczbę-kod, który otwiera sejf potrzebny, by uratować świat przed zniszczeniem. I tu serial ostatecznie wyznaje miłość nerdom pod każdą szerokością geograficzną. Czy jest możliwa sytuacja, w której umiejętności posiadane przez nerda byłyby czymś bardziej istotnym dla losów planety? Serial deklaruje też swoją rolę jako współczesnej niekończącej się opowieści. Mitu stworzonego przez nerdów o nerdach dla nerdów, żebyśmy wszyscy poczuli się wreszcie jak u siebie.

 

Adriana Prodeus
Proszę czekać..
Zamknij