Znaleziono 0 artykułów
27.05.2025

Moda i sztuka w nowej siedzibie Fondazione Valentino Garavani e Giancarlo Giammetti

27.05.2025
(Fot. Dzięki uprzejmości Whatever Milan)

Miejsce nie tylko wystaw, lecz także warsztatów, dyskusji i działań kulturalnych, w którym spotykać się będą różne głosy, dyscypliny i społeczności. Właśnie otwarto nową siedzibę Fondazione Valentino Garavani e Giancarlo Giammetti w Rzymie. Jest dokładnie tak szykowna i pełna glamouru, jak można się było spodziewać.

Fondazione Valentino Garavani e Giancarlo Giammetti – opus magnum trwającego całe życie twórczego związku – 25 maja 2025 roku otworzyło się po raz pierwszy dla publiczności na rzymskim Piazza Mignanelli. Fundacja stworzona z myślą o zachowaniu dziedzictwa – i współdzieleniu się nim – Valentino Garavaniego i Giancarla Giammettiego stanowi odzwierciedlenie ich oddania wobec wyszukanego piękna, pasji do sztuki i zaangażowania w filantropię. Umiejscowiona zaraz obok atelier Valentino, znajduje się w byłej watykańskiej szkole i drukarni Propaganda Fide, dykasterii Stolicy Apostolskiej zajmującej się propagowaniem wiary katolickiej.

W związku z wyborem nowego papieża Watykan zdecydowanie skupia na sobie uwagę, jednak Fondazione Valentino Garavani e Giancarlo Giammetti to w mniejszym stopniu efekt boskiej interwencji, a raczej boski projekt. Wytworna tak, że zdaje się emanować niebiańską poświatą, nazwana PM23 (na cześć jej eleganckiego adresu: 23 Piazza Mignanelli), ta świeżo odrodzona przestrzeń jest gotowa na to, by stać się najnowszym ośrodkiem kulturalnym w Rzymie. Debiutuje prestiżową wystawą zatytułowaną „Horizons – Red”, kuratorowaną przez historyczkę mody Pamelę Golbin, która wybrała archiwalne modowe projekty, a współpracowała z nią historyczka sztuki Anna Coliva, nadzorująca wybór dzieł sztuki.

Purpura, jako ukłon w stronę watykańskiej dostojności, wydaje się bardzo na czasie, ale czerwień to przecież Święty Graal Valentino – tak ikoniczna, że zasługuje na własne miejsce w palecie barw Pantone. – To dialog pomiędzy kolorem, który sam w sobie zasługuje na miano oeuvre prac pana Valentino, oraz wybór dzieł sztuki, w których czerwień staje się soczewką, przez którą każdy z artystów ujawnia swoją poetycką wizję – zauważa Pamela Golbin. W przeciwieństwie do fundacji Pinaulta czy Arnaulta, które przede wszystkim prezentują prywatne kolekcje, Fondazione Valentino Garavani e Giancarlo Giammetti obiera inny kurs: będzie miejscem nie tylko wystaw, lecz także warsztatów, dyskusji i działań kulturalnych, otwartym na bardzo różne głosy, dyscypliny i społeczności.

W ramach wysublimowanego dialogu pomiędzy modą haute couture a sztukami pięknymi legendarne czerwone suknie Valentino prezentowane są pośród wyselekcjonowanej konstelacji dzieł sztuki współczesnej i nowoczesnej wypożyczonych z różnych instytucji, kolekcji prywatnych, a także będących zakupami dokonanymi przez samych Giammettiego i Valentino, wśród których znajdują się m.in. prace Jeffa Koonsa, Gerharda Richtera, Helen Frankenthaler, Picassa, Rothko i Basquiata. – Obecnie jest wiele wystaw o sztuce i modzie, ale nie zawsze opowiadają one o dialogu pomiędzy tymi dwiema dziedzinami. Tutaj zajęliśmy się motywem najważniejszym dla dziedzictwa pana Valentino, zapraszając obie te dyscypliny do odpowiedzi – zauważa Golbin.

Zbudowana wokół pięciu perspektyw tematycznych – „Czerwień: W orbicie piękna”, „Powierzchowność czerwieni”, „Czerwień i tożsamość”, „Krajobrazy emocjonalne” i „Horyzonty oniryczne” – wystawa ta śledzi historię odwiecznego romansu włoskiego projektanta z kolorem pasji i władzy, od pierwszej sukni Fiesta z 1959 roku po finałową suknię z jego pokazu pożegnalnego, który odbył się w 2008 roku, a także ostatni projekt, który stworzył dla Natalii Vodianovej w 2011 roku. – Jego wizualny sposób wyrazu był silnie określony od samego początku – dodaje Golbin. – To właśnie sprawia, że jego prace są tak ponadczasowe. Mogę sobie wyobrazić, że wiele odwiedzających wystawę osób będzie z niej wychodzić, żałując, że nie może zabrać jednej z tych sukni ze sobą – dodaje kuratorka.

(Fot. Dzięki uprzejmości Whatever Milan)

Giancarlo Giammetti, jako prezes i twórca VG Foundation, zajmuje obecnie biuro znajdujące się w tym samym palazzo na Via Condotti, w którym w 1959 roku odbył się pierwszy pokaz Valentino – to swego rodzaju powrót do korzeni. Imponująca, wytworna przestrzeń ma w sobie coś z ducha konklawe – wystarczy wyobrazić sobie sunących przez nią kardynałów, szepczących w zachwycie na widok kontrastujących ze sobą nadgryzionych zębem czasu fresków i wspaniałych dzieł sztuki współczesnej, które Giammetti gromadził tu przez wiele dekad: lekko niepokojące prace Bacona, monumentalne dzieła Kiefera, szokujące projekty Damiena Hirsta, drżące ruchome rzeźby Caldera. Niewzruszony przez te godne miejsca w muzeum wspaniałości, góruje nad tą przestrzenią, siedząc za przywodzącą na myśl lodowiec płytą ciemnego kwarcu służącą za biurko, ze skórą muśniętą słońcem i srebrną grzywą, emanując tego rodzaju stylową mocą, która może jednym spojrzeniem pobłogosławić świat haute couture.

Lekko oszołomiona otaczającymi mnie wspaniałościami, usiadłam z nim, by porozmawiać o fundacji, jego pierwszym przypadkowym spotkaniu z panem Garavanim, wolności twórczej – oraz, naturalnie, o pięknościach, które pozostawiły swój ślad na pełnej oddania postawie duetu wobec wysokiej mody.

Zanim otwarto muzeum, fundacja została założona w 2016 roku, a jej działalność skupiała się na pomocy organizacjom charytatywnym wspierającym chorych, osoby starsze i dzieci.

Skąd wziął się pomysł, by założyć fundację?

Wspólnie z Valentino założyliśmy tę fundację w 2016 roku, rozpoczynając bardziej od działalności filantropijnej, skupiając się na organizacjach charytatywnych wspierających chorych, osoby starsze i dzieci. Swoją drogą, właśnie budujemy duży pawilon w rzymskim szpitalu Bambin Gesù – kiedyś poszedłem tam kogoś odwiedzić i znalazłem się na ogromnym dziedzińcu, w strasznym upale charakterystycznym dla rzymskiego lata, gdzie dzieci siedziały na zewnątrz w oczekiwaniu na wizytę u lekarza, z matkami i ojcami, którzy trzymali je w ramionach. Nie było tam przestrzeni wystarczająco dużej, by pomieścić setki dzieci, które przychodzą tam każdego dnia. Dlatego budujemy na tym dziedzińcu duży, ogrzewany i klimatyzowany pawilon, w którym dzieci będą mogły się także bawić. Ponieważ szpital należy do Watykanu, prace musiały zostać wstrzymane ze względu na konklawe, ale po nim zostaną wznowione. W czasie pandemii dostarczaliśmy sprzęt do Polikliniki Gemelli i nadal ją wspieramy. Więc początkowo fundacja powstała jako sposób działania filantropijnego, odwdzięczania się.

– Piękno przybiera różne formy. Nie chodzi tylko o piękno w znaczeniu estetycznym – o to, czy coś jest piękne, czy brzydkie według czysto wizualnych standardów – mówi Giammetti. (Fot. Dzięki uprzejmości Whatever Milan)

Potem zacząłem myśleć, że może nadszedł również czas, by zadbać o to, by nasza praca została zapamiętana, jednak, szczerze mówiąc, muzea mody wywołują we mnie smutek – widzę w nich tylko pełno martwych woskowych manekinów. Chciałem więc znaleźć sposób na to, by było to bardziej ekscytujące, bardziej sexy. Rozpoczęliśmy od motywu, który jest dla nas podstawą: czerwieni, która stanowi celebrację dziedzictwa Valentino, oraz ogromnej pasji do sztuki założyciela domu mody. Natomiast w przyszłości pojawią się projekty bardziej skupiające się na edukacji, która stanowi inny, niezwykle istotny filar fundacji. Mamy już wiele powiązań z artystami różnych dyscyplin, którzy pracują przy nadchodzących inicjatywach.

Dlaczego czerwień? Skąd wzięła się pasja, z jaką Valentino podchodzi do tego koloru?

Mówi, że gdy studiował w Paryżu, jego rodzice podarowali mu wycieczkę do Barcelony. Poszli do teatru, gdzie zobaczył pomieszczenie udekorowane w całości na czerwono – czerwone pelargonie i inne kwiaty na balkonach, piękne Hiszpanki ubrane na czerwono. Gdy go poznałem, a jego atelier znajdowało się już dokładnie w tych pokojach na Via Condotti, w których teraz jesteśmy, czerwień już wtedy była motywem przewodnim. Natychmiast stała się tym, co dziś nazwalibyśmy logo – swego rodzaju brandingiem, zanim takie pojęcie jak branding w ogóle istniało. Jednak musiała mieć w sobie idealną proporcję mandarynkowego odcienia pomarańczowego. Jeśli go nie miała, Valentino wymagał nieskończonych, drobiazgowych przeróbek.

Gdzie się poznaliście? To spotkanie owiane jest swego rodzaju tajemnicą.

Poznaliśmy się na Via Veneto. Siedziałem przy stoliku w Café de Paris, a on podszedł i zapytał, czy może usiąść ze mną. Były lata 60., a Via Veneto była sercem la dolce vita, ciągle pojawiali się na niej aktorzy, reżyserzy, gwiazdy – takie Hollywood nad Tybrem. Byłem tam trochę pozerem, ponieważ mój ojciec miał sklep przy ulicy odchodzącej od Via Veneto, więc byłem stałym bywalcem wszystkich eleganckich barów, w których często czekałem na otwarcie klubu nocnego na tyłach Via Veneto, który nazywał się Il Pipistrello, a który otwierano o godzinie 23. Właściciel baru podszedł do mnie i zapytał, czy może przysiąść się do mnie młody mężczyzna, ponieważ w lokalu nie było wolnych miejsc. Tym młodym mężczyzną był Valentino. Potem zapytał, czy mogę odwieźć go do domu, ponieważ nie miał samochodu – ja miałem stare, poobijane auto, niekoniecznie była to najbardziej szykowna limuzyna na świecie. Właśnie przyjechał z Paryża i powiedział mi, że nadal myśli po francusku. W szkole uczyłem się francuskiego bez większego powodzenia, ale udawałem, że umiem mówić w tym języku. – Oui, bien sûr, je parle français –powiedziałem. Spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym: „tak, jasne” i powiedział: – W porządku, w takim razie od teraz będziemy rozmawiać po francusku. Do dziś rozmawiamy ze sobą po francusku.

Miłość nadeszła trochę później. Nie uczyłem się za dużo i często jeździłem na wakacje. Miałem domek letniskowy w La Canzone del Mare na Capri – moi rodzice byli dość szczodrzy. W sierpniu Valentino dołączył do mnie na Capri i tak zaczęła się nasza historia. W młodości był niezwykle przystojny.

– Wizualny sposób wyrazu Valentino był silnie określony od samego początku – mówi Pamela Golbin, która wybrała archiwalne projekty modowe dla fundacji. (Fot. Dzięki uprzejmości Whatever Milan)

W sercu etosu pana Valentino zawsze znajdowało się piękno. Przy wejściu na wystawę ustawiony jest duży lustrzany panel obok pracy Jeffa Koonsa, wykonany przez artystę Josepha, na którym znajduje się hasło Valentino: „Kocham piękno, nic na to nie poradzę” – to swego rodzaju mantra, która kieruje jego estetyką. Jeden z wątków wystawy jest obudowany właśnie wokół tego. Jak pan postrzega piękno i jak zmieniało się to przez dekady?

Piękno przybiera różne formy. Nie chodzi tylko o piękno w znaczeniu estetycznym – o to, czy coś jest piękne, czy brzydkie według czysto wizualnych standardów. To bardziej abstrakcyjny rodzaj piękna: piękno dawania, szczodrości, piękno, które inspiruje i tworzy więcej piękna, piękno, które pomaga młodym ludziom tworzyć, piękno marzeń. Bardziej abstrakcyjna idea, czy też energia, która prowadzi do kreatywności lub może koić duszę.

Jako Valentino, oczywiście zawsze kierowała nami estetyczna harmonia, a ten lustrzany panel z cytatem zostanie tu na zawsze jako swego rodzaju portal. Jednak za sprawą fundacji chcemy mówić o pięknie innego rodzaju – chcemy wysłać sygnał, wiadomość stanowiącą zachętę, inspirację i naukę dla młodszych pokoleń.

Dziś standardy piękna są inne, choć czasem mam wrażenie, że brakuje mu miary i równowagi formy. Interesują mnie nowe języki, nawet jeśli niełatwo je zrozumieć, fascynuje mnie też sztuczna inteligencja i jej możliwości twórcze – sporo rysuję z wykorzystaniem AI i bardzo mnie to bawi. Praca, którą wykonywaliśmy z Valentino, rozwijała się w czasach, gdy napotykaliśmy inne ograniczenia w twórczości – były one też zdecydowanie mniej inwazyjne niż te obecne. Najważniejszą dla mnie rzeczą było to, by Valentino miał wolność: by mógł robić to, co chciał i w co wierzył. A gdy zdaliśmy sobie sprawę, że już nie da się być wolnym, wycofaliśmy się.

Wolność twórczego wyrażania siebie to coś, czego obecnie najbardziej brakuje młodym ludziom – muszą o to walczyć. Niestety wydaje mi się, że taka historia jak nasza, historia dwóch chłopaków bez pieniędzy, zaczynających od zera, już nie mogłaby się powtórzyć. Był to swego rodzaju start-up ante litteram, wyprzedzający tamte czasy.

Początkowo pracowaliśmy w mieszkaniu na Via Gregoriana, które wynajmowaliśmy od damy posiadającej mnóstwo kotów – zapach był okropny. A jednak takie kobiety, jak Elizabeth Taylor, Marella Agnelli i Mia Acquarone, przychodziły tam, żebyśmy je ubierali – ważne kobiety tamtych czasów, które o nas usłyszały. Jackie [Kennedy] pojawiła się później, gdy mieliśmy już trochę inną pozycję – kotów było mniej. Do tamtego czasu przenieśliśmy się na Piazza Mignanelli, chociaż zajmowaliśmy tylko najwyższe piętro.

(Fot. Dzięki uprzejmości Whatever Milan)

Dziś największym ograniczeniem dla młodych projektantów jest konieczność przynależenia do grupy – jak inaczej ma przetrwać ich biznes? Ciągłe zmiany na stanowiskach dyrektorów kreatywnych stojących na czele poszczególnych marek pokazują, jak wiele jest cynizmu w sposobie zarządzania branżą mody. Wydaje się, że pasja i energia kogoś, kto jest z tobą od lat, nie ma już dla nich znaczenia.

Żył pan w czasach zachęt kulturalnych i wielkich zmian. Kto był inspiracją dla pana pracy? Czy były jakieś postaci, które miały wpływ na drogę, jaką pan obrał?

Byliśmy jak dwie gąbki, gotowe, by nasiąkać wszystkim, co dawało nam społeczeństwo, tym, co się wokół nas działo. Nauczyliśmy się tak wiele, ponieważ byliśmy lubiani za naszą bezpretensjonalność – swego rodzaju naiwny urok. Oczywiście później trochę od tego odeszliśmy! Wszystkiego się uczyliśmy, poczynając od tego, jak układać kwiaty na stole, po to, jak się odpowiednio zachowywać.

Diana Vreeland była niezwykłą mentorką. Nazywała nas „chłopcami” i przyjeżdżała do Rzymu tylko po to, by zobaczyć nasze pokazy, dzięki Consuelo Crespi – pracowała wtedy w „Vogue’u”. W tamtych czasach Rzym był domem niesamowitych nazwisk ze świata couture: mieszkali tu Patrick De Barentzen, Roberto Capucci, Simonetta Fabiani, księżniczka Galitzine, a Consuelo z nimi pracowała. To za jej sprawą Valentino po raz pierwszy poleciał do Ameryki. Jej siostra przedstawiła nas Jackie Kennedy, która widziała ją wcześniej w sukni Valentino – był to swego rodzaju efekt ambasadorki, jeszcze zanim powstało w ogóle to określenie. Co sezon lataliśmy do Nowego Jorku, by sprzedawać projekty z naszych kolekcji i nigdy nie pozwoliliśmy, by sukces uderzył nam do głowy – to lekcja dla młodych ludzi: arogancją nic nie zdziałasz. Kilka zdjęć na Instagramie nie oznacza, że jesteś projektantem. Mieliśmy w sobie pokorę ludzi, którzy chcieli się uczyć.

Diana pokazała nam nową amerykańską kulturę tamtych czasów – to z nią poszliśmy na „Hair”, który był radykalnym, przełomowym musicalem, który uwielbiała. Była zachwycona tym spektaklem! Dzięki niej poznaliśmy Babe Paley i „łabędzie” Trumana Capote’a, które zostały naszymi klientkami. Jego samego poznałem na jachcie Marelli Agnelli – byli ze sobą bardzo blisko – choć nie dostaliśmy zaproszenia na Czarno-Biały Bal. Wtedy nie byliśmy jeszcze wystarczająco ważni.

Babe Paley była najpiękniejszą i najbardziej elegancką kobietą, jaką kiedykolwiek ubieraliśmy – była już chora, ale nadal przyjmowała nas w swoim apartamencie na Piątej Alei, gdzie w przedpokoju wisiał „Chłopiec prowadzący konia” Picassa. Kiedy się wchodziło, było się witanym przez to monumentalne dzieło sztuki. Podejmowała nas w turbanie i brązowej piżamie z szarmezy. Była absolutnie stylowa, przez duże S. Takie kobiety jak Nan Kempner, Gloria Guinness – świat, który już nie istnieje. Zawsze uwielbialiśmy piękno, styl i glamour – obu nam bardzo zależało, by mieć elegancki dom, nawet gdy byliśmy bardzo młodzi i nie mieliśmy za dużo pieniędzy. Więc gdy mieliśmy dekorować nasze mieszkania, chodziliśmy do Via dei Coronari w Rzymie, gdzie sprzedawano niedrogie antyki, i prosiliśmy lokalnego stolarza, by umeblował nasze apartamenty – dla nas ten człowiek był jak Peter Marino. Raz, nie pamiętam, czy było to moje mieszkanie, czy jego, a zawsze mieszkaliśmy w osobnych mieszkaniach, odwiedziła nas żona Henry’ego Fondy, hrabina Afdera Franchetti – była bardzo urocza – i gdy odprowadzałem ją do windy, zaszczebiotała: „Cudowne wszystkie te starocie”. Valentino i ja spojrzeliśmy na siebie skonsternowani.

Artykuł ukazał się oryginalnie na Vogue.com

Tiziana Cardini
  1. Styl życia
  2. Miejsca
  3. Moda i sztuka w nowej siedzibie Fondazione Valentino Garavani e Giancarlo Giammetti
Proszę czekać..
Zamknij