Znaleziono 0 artykułów
11.09.2022

Komedie romantyczne: Dobre, złe i brzydkie

11.09.2022
„Willa miłości” (Fot. materiały prasowe)

„Willa miłości” to przebój na platformie Netflix, a zarazem jedna z najgorszych komedii romantycznych w historii. Brakuje dowcipu, iskry i uroku. Czy po serii porażek można jeszcze ocalić popularny gatunek? 

Nie docenialiśmy komedii romantycznych sprzed 20 lat. Nie widać, ile pracy wymagało ich nakręcenie, bo wydają się lekkie i słodkie. Ludzie się śmieją, całują i psocą – mówiła Julia Roberts w ostatnim wywiadzie dla „New York Timesa”. Bodaj największą zasługą aktorki dla gatunku pozostaje rola w „Notting Hill”. Wszystko się zgadzało – chemia między głównymi bohaterami, odrobinę absurdalna, ale wciąż śladowo wiarygodna historia, czułe, ale zdystansowane podejście do świata. 

 

Ponad dwie dekady później na Netfliksie święcą triumfy popłuczyny po klasykach gatunku. Przebojem ostatnich tygodni okazała się „Willa miłości”, którą w najlepszym razie można uznać za parodię „Listów do Julii” z Amandą Seyfried. „Willa” nie spełnia ani jednego z podstawowych wymogów udanej realizacji konwencji gatunkowej. Między głównymi bohaterami – Julie (Kat Graham) i Charliem (Tom Hopper) – nie tyle nie ma chemii, ile wydają się mówić innymi językami (i nie, nie chodzi tu o starcie amerykańskiego z angielskim akcentem). Historia jest tylko absurdalna i zupełnie niewiarygodna – Julie jakimś cudem wynajęła apartament w Weronie, w którym mieszkał już Charlie. Najpierw drą koty (bogu ducha winne stworzenia Julie wykorzystuje też po to, by wywołać reakcję alergiczną u Charliego, co dla mnie, osoby ekstremalnie uczulonej na koty, wywołało dreszcze jako skrajnie niebezpieczne), chcąc się wzajemnie eksmitować, by po chwili urządzać romantyczne spacerki z włoską scenerią w tle. Brak tu także czułości – bohaterowie odnoszą się do siebie raczej z pasywno-agresywnym okrucieństwem. Nie mówiąc już o dystansie – żadne z nich nie ma go ani do siebie, ani do siebie nawzajem, nie wspominając już o twórcach wobec ich „dzieła”.

Podobne bolączki trawią wiele, jeśli nie większość netfliksowych produkcyjniaków. I to niezależnie od miejsca produkcji – czy to hollywoodzkich, polskich, czy hiszpańskich. Powielanie schematów przestało już nawet być zarzutem – gdyby udawało się te schematy powielać prawidłowo, przynajmniej otrzymalibyśmy więcej rezultatów na miarę „Notting Hill” (do wyjątków należy „Swatamy swoich szefów” z 2018 roku, które świadomie zachowuje się, jakby nakręcono je 20 lat wcześniej). „Willa miłości” to tylko ostatni z serii koszmarków po „Randkach od święta” z Emmą Roberts, „Świątecznym księciu” czy „Kalifornijskich świętach”. Tak, gwiazdkowe komedie romantyczne dodatkowo zaniżają poziom. Netflix dosyć bezwstydnie bierze przykład z Hallmarku, który w grudniu wypuszcza kilkadziesiąt filmów o miłości. Zmieniają się tylko twarze (choć nie zawsze, bo i Hallmark, i ostatnio Netflix mają swoich faworytów), scenerie (od australijskiej plaży po austriacką wioskę) i problemy piętrzone przed zakochanymi – zazdrosna była, wredna teściowa, związkofobia jednej osoby z pary. 

Czy to już koniec? Przyszłość komedii romantycznych

Co może więc ocalić ginący gatunek? Rom comy nieheteronormatywne. Do niedawna osobom LGBT+ brakowało reprezentacji. Dla zoomersów formacyjnym doświadczeniem mógł być seans „Twojego Simona” z 2018 roku. Za najlepsze komedie romantyczne Netfliksa uznaje się „Więcej niż myślisz”, nową wersję „Cyrano de Bergeraca” czy „Alex Strangelove” o poszukiwaniu siebie. Wielkiego wyboru jednak do niedawna nie było. Rok 2022 należy uznać za przełomowy, choćby za sprawą „Heartstoppera”, netfliksowej ekranizacji komiksu Alice Oseman o pierwszej miłości pary chłopców. Platforma Hulu zainaugurowała lato premierą „Fire Island” z Joelem Kimem Boosterem w roli głównego bohatera i scenarzysty. Razem z reżyserem Andrew Ahnem stworzyli współczesną wersję „Dumy i uprzedzenia” Jane Austen z tęczową flagą w tle. Ale to dopiero początek. Na Disney+ oglądamy „Krasz” z Rowan Blanchard o nastoletnich twórczyniach komiksu, które zakochują się w sobie po uszy.

W najbliższych miesiącach czeka nas wysyp historii miłosnych LGBT+. Duet reżyserek Tig Notaro i Stephanie Allynne – prywatnie małżonek – nakręcił dla HBO Max „Am I OK?” z Dakotą Johnson i Sonoyą Mizuno („Devs” i „Ród smoka”) o coming oucie po trzydziestce. Billy Porter („Pose”) zadebiutował jako reżyser opowieścią o dorastaniu transdziewczyny z pokolenia TikToka. Na festiwalu filmowym w Toronto spodobała się odważna komedia „Kumple” z tęczową obsadą: Billym Eichnerem, Lukiem Macfarlane’em, Jimem Rashem. A z rozdzierających historii miłosnych w kolejce czeka „My Policeman”, w którym jeden z boków trójkąta miłosnego gra Harry Styles

– Jak uczynić komedię romantyczną interesującą, skoro wiemy, jak się skończy? – zapytała retorycznie Julia Roberts. Trudną sztukę balansowania między bezpiecznym banałem a nieprzewidzianą niespodzianką opanowali nieliczni. Czy film „Bilet do raju” z Roberts i jej przyjacielem George’em Clooneyem powtórzy sukces jej produkcji z przełomu wieków? W komedii romantycznej, którą wyreżyserował Ol Parker („Mamma Mia!: Here We Go Again”), Roberts i Clooney grają byłych małżonków, których zbliża do siebie ponownie misja ratowania córki z rąk nieodpowiedniego kandydata na męża. Może sekretnym składnikiem rom comów na miarę XXI wieku jest inkluzywność? Zamiast pokazywać białych, heteronormatywnych, pięknych dwudziestoletnich, nareszcie gatunek otwiera się na wszystkie odcienie miłości – dojrzałą, tęczową, zwyczajną. 

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij