Znaleziono 0 artykułów
19.10.2023

„Ziemianki” pokazują, że mimo pozornej pozycji o losie kobiet i tak decydowali mężczyźni

19.10.2023
Fot. z archiwum Biblioteki Publicznej w Naleczowie

Pierwsze szkoły gospodarcze dla kobiet, które prowadziły panie z dworów, uczyły zajmowania się domem, uprawiania ogrodu, rolnictwa. Ale w dwudziestoleciu międzywojennym ich znaczenie było szersze. Historie o nich mówią o istniejących wtedy podziałach klasowych, o tym, w jak wielkim stopniu o pozycji swoich córek czy żon decydowali mężczyźni oraz jak kobiety wspierały się wzajemnie, niezależnie od pochodzenia. Publikujemy fragmenty książki „Ziemianki. Co panie z dworów łączyło z chłopkami” Marty Strzeleckiej.

Był to piętrowy dom z wysokim strychem, dużymi oknami, zbudowano go z czerwonej cegły. Stał na wzgórzu, przed wejściem na sporym klombie rosły róże. Za domem ozdobne krzewy ustępowały miejsca warzywnym zagonom i sadowi owocowemu, a te – kawałkowi pola. Budynek przypominał dwór dla wielopokoleniowej rodziny, wydawało się, że postawiono go w centrum idyllicznej wsi. Przechadzając się dookoła, można było spojrzeć na południe, gdzie ogród opadał w dolinę, w której płynęła rzeka Bystra. Na zachodzie pomiędzy drzewami rysowała się góra Jabłuszko, do dziś nie wiadomo, dlaczego nazywana właśnie tak. Zabudowania gospodarcze na lewo od wejścia do domu wyglądały jak we wzorowych ziemiańskich posiadłościach – utrzymywane były w największym porządku, a w ich projekcie powtórzono detale architektoniczne głównego budynku.

Fot. z archiwum Biblioteki Publicznej w Naleczowie

Ale zanim zwróciło się uwagę na wszystko wokół, dech zapierały drewniane drzwi wejściowe zwieńczone łukiem, okna, w których każde ze skrzydeł podzielono na trzy nieduże szyby oraz – po stronie wschodniej – wieżyczka z balkonem, jakby stworzonym do spotkań przy podwieczorkach. 

Szkoła Ziemianek w Nałęczowie została wymyślona i sfinansowana przez bogatych właścicieli ziemskich. W komitecie powołanym do jej zorganizowania działały liczące się w okolicach panie, wśród nich Maria Kleniewska z Kluczkowic. Ale na zdjęciach dokumentujących pierwsze spotkania fundatorów więcej jest mężczyzn niż kobiet; są to przedstawiciele rodzin Wołk-Łaniewskich z Bronic, Lilpopów z Czesławic i Śliwińskich z Antopolu. Od początku wiadomo było, że w szkole otwarte zostaną kursy gospodarcze dla córek włościan. Na łamach „Ziemi Lubelskiej” zachęcano do składania podań o przyjęcie: „Dom stoi w ogrodzie około 1 mórg mającym, gdzie jest niewielki ogródek warzywny, kilkadziesiąt drzew owocowych. W oborze, obok domu, inwentarz gospodarski, przypominający tkaczkom wieś i strzechę domową, spod której wyszły”. Czytamy o tkaczkach, bo na początku uczono tam przede wszystkim tkactwa. Jak dalej podawano na łamach dziennika, dom podzielono na siedem głównych izb, czyli sypialnię dla dziewcząt, pokoje nauczycielek, salę przeznaczoną na warsztaty i jadalnię. W suterenach urządzono kuchnię, pralnię oraz schowki na zapasy. Szkoła szybko się rozwijała, pomieszczenia przystosowywano do coraz większej liczby uczennic. Absolwentka Wacława Mokrzecka w listach tak opisywała dom zapamiętany z lat trzydziestych: „Na parterze głównego budynku mieściło się mieszkanie kierowniczki, a po drugiej stronie duża sala gimnastyczna. W niej stał fortepian, w głębi była scena, przeznaczona na różne imprezy. Również na parterze mieściła się spiżarnia – obok dużej kuchni z chlebowym piecem w rogu i piecem kaflowym do gotowania potraw. Dalej – duża jadalnia dla dziewcząt, a w niej osobny stół dla nauczycielek. W długiej wąskiej umywalni na piętrze prysznice urządzono z konewek, a wzdłuż ściany stały ławy z miskami. Ponieważ pompa była przed domem, wodę trzeba było nosić wiadrami na górę”.

Fot. z archiwum Biblioteki Publicznej w Naleczowie

(...)

Spośród budynków stojących obok domu największe wrażenie na nowych uczennicach robiły kurniki. Miały wygląd fragmentu starej fortecy, jak wspominała pani Mokrzecka, „tylko dobudowane wysokie siatki na wybiegi dla drobiu zdradzały ich przeznaczenie”. W tych kurnikach hodowano kilka rodzajów kur – karmazyny, białe leghorny i zielononóżki. 

Nad stajnią w jednym pokoju mieszkał wdowiec z kilkuletnim synem – furman, który wykonywał najcięższe prace. Zajmował się koniem, przygotowywał ziemię do uprawy warzyw, kosił trawę, utrzymywał ogród w porządku. I przywoził nowe uczennice ze stacji kolejowej, bo przed I wojną światową nie było szosy do Nałęczowa, niewiele istniało dróg bitych, a na górę Jabłuszko prowadziła polna. 

Zgodnie z zachowanymi relacjami podobnie wyglądały inne szkoły ziemianek, między innymi w Kórniku, Mirosławcu, Krasieninie, Lubrańcu i Snopkowie pod Lwowem. Wśród twórczyń tego rodzaju placówek do dziś najczęściej wymieniana jest Cecylia Plater-Zyberk, założycielka szkoły gospodarstwa wiejskiego w Chyliczkach pod Piasecznem. „Gdy dom ziemiański nosił się górnie, snobizm nakazywał oddać córki do supereleganckiej szkoły pani Plater w Warszawie, często jeszcze nazywanej pensją” – pisała w swoich wspomnieniach wychowana w ziemiańskim domu Ewa Kołaczkowska. 

Plater-Zyberk była też publicystką, pisała dużo na temat wychowania dziewcząt. W „Kobiecie obywatelce” krytykowała pokolenie, w którym sama dorastała w drugiej połowie XIX wieku. Narzekała, że wprawdzie mówiło się wtedy dużo o patriotyzmie, ale dziewczęta z dobrych domów rzadko namawiano do konkretnych działań. Nauczono je za to egoizmu, wpojono im skłonność do wywyższania się. Jak twierdziła Plater-Zyberk, wiedziały, czego żądać od podwładnych, lecz rzadziej zajmowały się wyznaczaniem zadań samym sobie. Sugerowała, że obowiązku pracy społecznej jako jedna z pierwszych szkół uczyła ta założona przez nią w Chyliczkach.

Fot. z archiwum Lubelskiego Wojewodzkiego Konserwatora Zabytkow

(...)

Nałęczowska szkoła tym się różni od innych podobnych, że jej budynek do dziś niewiele się zmienił. Na każdy z długich korytarzy światło wpada strumieniem z jednego okna, na podłodze skrzypią stare deski. Drzwi do pokoi jest teraz więcej niż na początku istnienia placówki, bo izby z biegiem lat były pomniejszane – w czasach kursów gospodarczych, żeby pomieścić jak najwięcej uczennic, a po II wojnie światowej, by spełniać nowe funkcje dla kolejnych właścicieli. 

W tym budynku łatwo wyobrazić sobie wieczory uczennic, wypełnione rozmowami o sekretach, jedzenie przez nie w środku nocy produktów zabranych po kryjomu z kuchni, ich letnie spacery po okolicznych łąkach, zimowe wyprawy na łyżwy do Parku Zdrojowego, a także towarzyszące im przeczucie, że mają szansę zbudować swoje życie od nowa, nie tylko wokół wiejskich gospodarstw, z których przyjechały. Mogły żywić nadzieję, że nawet jeśli po szkole wciąż będą mieszkały na wsi, to jednak nie w rolach wyrobnic, tylko profesjonalnych gospodyń. A nazwanie zawodem domowych zajęć kobiet znaczyło wtedy naprawdę dużo, w każdej klasie społecznej, podobnie zresztą jak dziś. 

Zdjęcia z prywatnych archiwów oraz kartki pocztowe wysyłane przez uczennice do bliskich zdradzają, że w internacie dziewczyny lubiły wieszać na słomianych matach przy łóżkach haftowane serwetki, makatki albo ozdoby zrobione na szydełku. Poza ekwipażem zalecanym w prasowych ogłoszeniach o kursach – czyli bielizną pościelową, wygodnym ubraniem, książeczką do nabożeństwa – zabierały do internatu papier do pisania listów, zeszyt z adresami koleżanek, a także przepisy kulinarne zbierane przez ich matki i babki. Zapewne tęskniły za domem, chociaż nauka w szkole miała je na jakiś czas uwolnić od rodziny, dać im niezależność.

Fot. Materiały prasowe

„Ziemianki. Co panie z dworów łączyło z chłopkami”, Marta Strzelecka, Wydawnictwo Marginesy

Marta Strzelecka
Proszę czekać..
Zamknij