Znaleziono 0 artykułów
02.12.2023

Jak wychować dziewczynki wbrew krzywdzącym stereotypom

02.12.2023
(Fot. Getty Images)

Żadna płeć nie ma monopolu na jakąkolwiek cechę osobowości. Jednak z powodu stereotypowego myślenia o rolach oraz cechach kobiet i mężczyzn rezygnujemy z wielu życiowych opcji. Ogranicza również postrzeganie fizyczności – Mam wrażenie, że to, co kobiety wywalczyły przez ostatnich 100 lat, czyli prawo do kształcenia, inwestowania w umysł, kompetencje zawodowe, często jest marnotrawione przez coraz bardziej ciasny gorset oczekiwań wobec kobiecego ciała – mówi dr hab. Iwona Chmura-Rutkowska.

Dziewczynki w odpowiedzi na pytanie „Kim jestem?” częściej opisują siebie w relacji do innych, chłopcy wskazują na swoje umiejętności. Na ile to biologia, a na ile socjalizacja?

To wielka dyskusja w nauce: z jednej strony mamy esencjalizm biologiczny, który ma najdłuższą tradycję i mówi, że różnice między dziewczynkami a chłopcami mają podłoże biologiczne – mamy różne ciała i jesteśmy przygotowani do pełnienia funkcji związanych z rozrodczością. Na to nakłada się dyskurs ewolucyjny i socjobiologiczny, który mówi, że ponieważ tylko kobiety zachodzą w ciążę i rodzą dzieci, cechy związane z opieką nad słabszą, zależną istotą są w nich wzmacniane. Na drugim końcu tego spektrum jest konstruktywizm społeczny: przychodząc na świat, wszystkiego musimy się nauczyć, łącznie z tym, co znaczy w danej kulturze być kobietą i mężczyzną.

Dwa skrajne podejścia.

Pozornie. Bo działa zarówno biologia, kultura, jak i wychowanie. Nie ma jednoznacznych dowodów naukowych na istotne różnice między mózgami kobiet i mężczyzn. A te, które znamy, są obarczone licznymi błędami. Podtrzymywanie teorii, że kobiety i mężczyźni pochodzą z innych planet, nie ma oczywiście podstaw naukowych. Za to dość często wykorzystuje się wyrwane z kontekstu wyniki badań neurobiologicznych na rzecz poparcia seksistowskich stereotypów. Dlatego ogromną rolę odgrywają badania międzykulturowe: nawet jeśli w jednym miejscu na świecie obserwuje się różnicę, ona niekoniecznie pojawi się w innym kontekście społecznym. Łatwo więc stwierdzić, że nie ma podłoża genetycznego.

Dobrym przykładem są wyniki z egzaminów z matematyki.

Są kraje, w których chłopcy mają przewagę, kraje, w których wyniki są identyczne, i takie, w których dziewczynki przeskakują chłopców. W Polsce, mimo że dziewczyny w ścisłych przedmiotach zdają egzaminy równie dobrze, co chłopcy, wciąż słyszą, że są lepsze w przedmiotach humanistycznych. Poza tym matematyki u nas bardzo słabo się uczy. A tam, gdzie jest słaby poziom, kumulują się stereotypy związane z płcią – w tym wypadku przekonanie, że matematyka jest bardzo trudna, jest tylko dla wybitnych umysłów, i te umysły są męskie. Za tym stoi stereotyp, że mężczyzna to rozum, nauka i sfera publiczna, a kobieta to emocje, natura i dom. W takim świecie dziewczynki mają pod górkę.

Na szczęście, są osoby, które łamią takie schematy.

I torują ścieżkę innym, ponieważ pokazują to, co wiemy od 1974 r., z rewoltujących naukę, słynnych badań Sandry Bem, amerykańskiej psycholożki, która dowiodła, że żadna płeć nie ma monopolu na jakąkolwiek cechę osobowości. Wszyscy jesteśmy mozaikami. Kobiecych kobiet i męskich mężczyzn jest najmniej, a osoby androgyniczne są najzdrowsze psychicznie. Stereotypy ich nie ograniczają. Sandra Bem nazwała to teorią schematu płci i dowiodła, że im mniej sztywny schemat, tym większa szansa na rozwój. Kolejne badania pokazały, że ze względu na stereotypowe myślenie rezygnujemy z wielu życiowych opcji.

I wielu rzeczy się nie uczymy, bo nie pasują nam do schematu.

Eliminujemy je nie dlatego, że spróbowaliśmy i nam nie pasują, tylko dlatego, że nie pasują do stereotypu płci, który uwewnętrzniliśmy. Dziewczynka, która słyszy, że tylko chłopcy dobrze sobie radzą z przedmiotami ścisłymi, przy najmniejszej trudności przestanie się starać i próbować je rozumieć. A nawet jeśli dobrze jej idzie, szybko się dowie, że jest „dziwna”, ma „nietypowe zainteresowania”. I nikt jej szczególnie nie będzie wspierał.

Dodatkowo ma wokół siebie niewiele kobiecych wzorców, które są autorytetami w tej dziedzinie.

Więc zacznie myśleć, że to nie przysparza społecznej akceptacji. Jesteśmy istotami społecznymi, a w piramidzie Maslowa przed akceptacją i potrzebą przynależności są tylko fizjologia i bezpieczeństwo. Dlatego jesteśmy skłonni bardzo dużo dla niej zrobić – zarówno na poziomie własnej psychiki, wyborów życiowych, jak i ciała. I dlatego właśnie stereotypy są szkodliwe: to blokada rozwojowa, zarówno dla dziewczynek, jak i chłopców.

Z czego się składa stereotyp?

Z dwóch warstw: określającej, jacy kobiety i mężczyźni „naprawdę są” oraz jacy „powinni być”. To dwa baciki: „wszyscy mężczyźni” są tacy sami, „normalna kobieta” robi to i to, a „prawdziwy facet” jeszcze coś innego. Te dwa elementy się napędzają: dziecko uczy się, jacy są „prawdziwi mężczyźni”, jakie są „kobiece kobiety”, a potem, kiedy buduje swoją tożsamość płciową i zaczyna wykraczać poza granice ustalonej opowieści i ciasnego „gender box”, dostaje informację zwrotną o tym, jak powinno być.

Jak uczymy się schematu płciowego?

Przy pomocy czterech mechanizmów. Pierwszy to uczenie się oparte na wzmocnieniach – negatywnych i pozytywnych. Nagrody dla dziewczynek są tam, gdzie zabawy związane z troską i empatią. Zanim dziewczynka zacznie mówić, już lula lalę – czyli niemowlak trzyma niemowlaka, potem uczy się chodzić, opierając się na wózku. Wyobraźmy sobie tak socjalizowanego chłopca – byłby świetnym ojcem! Krótko mówiąc: dziewczynka ma być grzeczna, miła, responsywna i ma reagować na potrzeby innych.

(Fot. Getty Images)

Jedna z psycholożek opowiadała mi o eksperymencie, w którym dzieci miały zakaz dotykania jednej zabawki. Wystarczyło, że matka spojrzała w odpowiedni sposób, dziewczynki natychmiast się wycofywały. Chłopcom w niczym to nie przeszkadzało.

To jest coś, co one trenują od urodzenia. Myślę, że czujemy to obie – byłyśmy wychowywane w takim klimacie – wystarczy na mnie spojrzeć i wiem, o co chodzi. A co to oznacza w życiu kobiety? Nieustanne skanowanie twarzy ludzi, sprawdzanie, jak się czują, czego potrzebują, co myślą. To też mechanizm uczenia się: obserwowanie innych. Nie dość, że dziewczynki dostają taki przekaz: „Uśmiechnij się”, „Nie krzycz”, „Zobacz, jaki słodki kurczaczek”, „Przytul misia”, „Pocałuj ciocię”, to jeszcze mają niewiele przykładów kobiet, które wyłamują się z tego schematu.

To ważne, bo trzecim mechanizmem jest uczenie się przez działanie.

Dziewczynki, które mogą obserwować niestereotypowy model, mają szansę nauczyć się różnych nietypowych narzędzi. I one wygrywają. Widać to w biografiach kobiet, które mówią, że miały tatę, który zabierał je do garażu, gdzie mogła przyglądać się jego zajęciom albo z nim pracować, bądź też mamę, która potrafiła sprawnie posługiwać się wiertarkowkrętarką. Ewentualnie babcię, albo ciocię, które nie chciały wychodzić za mąż, albo taką, która była szefową, liderką i miała realny wpływ na świat. Takie relacje mają ogromny wpływ na poczucie własnej wartości i luz. Pozwalają wzrastać w przekonaniu, że można być kobietą w brokacie i samochodowym smarze.

A czwarty mechanizm?

Niewidzialny, uczenie się przez język. Niesamowite, co się dzieje wokół feminatywów! Kiedy mówię, że jestem profesorką, ludzie zaczynają zachowywać się naprawdę dziwnie. Jakiś czas temu udzieliłam wywiadu o dziesięcioletnich dziewczynkach, pod którym zostałam podpisana jako socjolożka i pedagożka. Pod wywiadem jest 70 komentarzy dotyczących tylko tego podpisu. Bardzo duża część naszej edukacji odbywa się na poziomie języka.

Dodatkowo cały system przyswajania wiedzy o płci rozgrywa się w kilku środowiskach.

W pięciu. Pierwsza jest rodzina, potem grupa rówieśnicza, bliższe otoczenie społeczne, czyli sąsiedzi. Oraz instytucje: te, które wpływają na nas bezpośrednio, jak żłobek czy przedszkole, i meta-instytucje, takie jak Kościół czy polityka. A co Kościół ma do powiedzenia na temat kobiet? Czego dziewczynki uczą się przez całe życie, modląc się do boga w postaci mężczyzny? Klękania, wstydu i poczucia winy. Każda z instytucji wnosi swoje przekonania, mity i oczekiwania dotyczące płci. Jest jeszcze jedna ogromna siła, która bardzo zmienia życie.

Media.

Dziś głównie media społecznościowe, przekaz online, w którym mamy ciotkę na FB, siostrę na Instagramie, szefową na Twitterze – czyli wszystkie pozostałe grupy, jak rodzina, sąsiedzi, rówieśnicy, tam są. I wszystkie działają jednocześnie. Gdy rozmawiam z rodzicami narzekającymi, że ich córka kocha brokat i róż, odpływając w matnię stereotypu, mimo iż oni tego nigdy jej nie podsuwali, uświadamiam im, jakiego mają przeciwnika. Wszyscy jesteśmy bombardowani różnymi, często sprzecznymi przekazami i oczekiwaniami związanymi z płcią. Nie tylko tymi od najbliższych. To zresztą Sandra Bem też badała – całymi latami zastanawiała się, jak to właściwie jest, że dziewczynki i chłopcy mają do dyspozycji bardzo różne schematy, a jednak często wybierają te stereotypowe opcje.

I?

Wskazała trzy przesłania kulturowe, które przenikają nasze życie. Pierwsze to polaryzacja płci, czyli przekonanie, że wszystko na świecie jest albo męskie, albo kobiece. Kolory, ciuchy, kosmetyki, samochody, sposób chodzenia... wszystko. Uczymy się patrzeć na świat, używając takich soczewek, więc siłą rzeczy dzielimy wszystko na męskie i żeńskie. Jest wiele eksperymentów pokazujących, na czym polega trening socjalizacyjny i jak bardzo płeć odrywamy od natury. Jedna z bardziej znanych opowieści na ten temat dotyczy kilkuletniego syna badaczki, który pewnego dnia postanowił w spinkach pójść do przedszkola.

Oho.

Bem wiedziała, że coś się może wydarzyć, ale pozwoliła mu na to. Syn wrócił i powiedział: „Mamo, moi kumple powiedzieli, że jestem dziewczyną!”. Co prawda wytłumaczył im, że spinki nie mają nic wspólnego z płcią, i że jemu się to po prostu podoba, ale chłopcy nie odpuszczali, więc on zdjął gacie i pokazał im penisa. To też nie zrobiło na nich wrażenia, powiedzieli mu, że z penisami i waginami jest różnie, natomiast spinki noszą tylko dziewczyny.

Ostatnio moja przyjaciółka kupiła siedmioletniemu synkowi różowe buty, o których marzył. Pierwszą osobą, która go wyśmiała, był jego ojciec.

Mężczyźni bardziej pilnują gender boxu, dlatego że drugie przesłanie, które przenika nasze myślenie, to androcentryzm, czyli idea, według której wszystko, co męskie, jest uznawane za lepsze. I o ile kobiety chcą być nazywane ministrem, seksuologiem, pisarzem, ponieważ to je dowartościowuje, o tyle mężczyznom odniesienia i porównania do kobiecości ubliżają. Uczeni są, by „nie płakać jak baba”, i „nie biegać jak dziewczyna”. Trzecia soczewka – esencjalizm biologiczny – to przekonanie, że polaryzacja płci i przewaga męskości są naturalnym porządkiem.

Jak to wszystko się ma do potrzeby akceptacji?

Tak, że niezależnie od płci wysokie umiejętności społeczne i emocjonalne powinny być ważnym elementem naszego wychowania i edukacji, ponieważ wiemy, że one pozytywnie wpływają na jakość życia. Ale żyjemy w świecie nierówności, w którym kobiety wykształcając te umiejętności, nie mogą liczyć na wzajemność, czyli równie wysoką uważność i troskliwość, w związku z czym są gorzej traktowane. Umiejętności społeczne w niczym tu nie pomogą, bardziej przydałaby im się asertywność.

Dobrze to pokazały badania Lucyny Kopciewicz, profesorki z Uniwersytetu Gdańskiego, która sprawdzała różnice i podobieństwa w postrzeganiu dziewczynek i chłopców przez nauczycielki i nauczycieli.

Dziewczynki są uznawane za bardziej proszkolne – realizują schemat dobrej uczennicy, są grzeczne, ciche, schludne, robią notatki, nie pyskują i nie rozrabiają. Ale wszystko to okazuje się nieważne, ponieważ kiedy pada pytanie: „Z kim wolisz pracować?” – nauczycielki mówią, że z chłopakami. „Bo z nimi jest ciekawiej, bardziej dynamicznie!”. Dlatego co do zasady, dobrze być wysoko inteligentnym społecznie, ale w świecie nierówności warto też być asertywnym. W przeciwnym razie nasze cechy prawdopodobnie będą wykorzystane, użyte do zaspokojenia potrzeb innych.

To jest dziś najtrudniejszy aspekt życia dziewczynek?

Myślę, że w tej chwili największą trudnością w życiu dziewczyn jest seksualizacja i to, że jesteśmy ciałocentrycznym społeczeństwem. Mam wrażenie, że to, co kobiety wywalczyły przez ostatnich 100 lat – prawo do kształcenia, inwestowania w umysł, kompetencje zawodowe – często jest marnotrawione przez coraz bardziej ciasny gorset oczekiwań wobec kobiecego ciała.

Dziewczynki bardzo wcześnie dowiadują się, jak ważny jest ich wizerunek.

Dlatego inwestują mnóstwo czasu i energii, ale też zasobów psychologicznych, w swój wygląd, a nie intelekt. I bardzo na tym tracą, ale świat upomina się głównie o ich wygląd. Dziewczynka, a potem kobieta, stając przed lustrem, przeżywa mnóstwo trudnych emocji. Kobiety są właściwie oddzielone od swojego ciała, traktują je jak…

Skafander.

Z którym można robić różne niebezpieczne rzeczy. Czytałam ostatnio artykuł o wysoko postawionych kobietach w biznesie, które inwestowały w rozwój intelektualny, żeby być wysoko w strukturze ekonomicznej, ale żeby w niej przetrwać, musiały równocześnie bardzo intensywnie inwestować w wygląd. Jesteśmy socjalizowane do poczucia, że ciało mówi o nas więcej niż w przypadku mężczyzn. Dlatego ktoś, kto uderza w nasze ciało – body shamingiem albo slut shamingiem – wpływa na nasze samopoczucie, pewność siebie i samoocenę. Na nasz dobrostan.

Świadomość nas przed tym nie chroni?

Nie. Ani wysoki poziom intelektualny, ani świetne wykształcenie, ani nawet świadomość stereotypów nie ratują nas. Świetnie pokazuje to dr Renee Engeln w książce „Obsesja piękna”. Ten mechanizm jest tak silny, że nawet jeśli wiemy, że cały rynek modowy i beauty oparty jest na niezadowoleniu kobiet z siebie, to i tak niewiele to zmienia. Dlatego nie ma szans, żeby body positivity stało się mainstreamem.

Smutna konkluzja.

Ale są inne rzeczy, które mogą nas ochronić! Lepsza od ciałopozytywności jest ciałoróżnorodność. Gdy przekonujemy się, że wszystkie jesteśmy piękne, zawsze pozostaje pytanie: piękne, czyli jakie? Natomiast ciałoróżnorodność daje nam oddech. To zupełnie inna perspektywa, do tego znika w niej płeć. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni mogą być różni, więc płeć przestaje organizować nam postrzeganie piękna. Dlatego warto ją docenić.

Dr hab. Iwona Chmura-Rutkowska – pedagożka i socjolożka z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, naukowo zajmuje się m.in. kwestiami przeciwdziałania przemocy motywowanej stereotypami, edukacją antydyskryminacyjną oraz studiami nad historią edukacji dziewcząt i kobiet. Członkini rady naukowej Interdyscyplinarnego Centrum Badań Płci Kulturowej i Tożsamości. Wiceprezeska Fundacji Muzeum Historii Kobiet i szefowa rady Fundacji Ja, Nauczyciel’ka. Autorka książki „Być dziewczyną – być chłopakiem i przetrwać. Płeć i przemoc w szkole w narracjach młodzieży” (Poznań 2018).

Marta Szarejko
Komentarze (1)

Darek Sochacki03.12.2023, 19:54
Drogi Vogue, proszę zapraszać Panią Iwonę częściej - nie mogliście trafić na lepszą ekspertkę, i to jest właściwy moment na to, by skorzystać z takiej ogromnej wiedzy i takiego intelektu jakimi dysponuje Pani Iwona. I szczerze, marketingowo będzie to dla was również strzał w dziesiątkę. Ja na przykład nigdy nie przeczytałem nic z Vogue, do dziś, czyli do tego artykułu. To też i czymś świadczy 😉
Proszę czekać..
Zamknij