Znaleziono 0 artykułów
20.02.2024

Pośpiech i stereotypy – recenzja kręconego w Polsce „Treasure”

20.02.2024
Treasures / (Fot. Materiały prasowe)

Film „Treasure”, który z udziałem m.in. Leny Dunham, Stephena Frya i Zbigniewa Zamachowskiego kręcono w dużej mierze w Polsce, miał szansę powiedzieć coś nowego o dziedziczonych poholokaustowych traumach. Zamiast tego zafundował widzom Berlinale przegląd narodowych stereotypów i sprzeniewierzył się lekkości, która cechowała książkowy pierwowzór.

Są lata 90. Po upadku żelaznej kurtyny do demokratyzującej się Warszawy z Nowego Jorku przylatują Ruthie (Lena Dunham, niezapomniana twórczyni i gwiazda „Dziewczyn”) i jej ojciec Edek (mówiący ze wschodnioeuropejskim akcentem gwiazdor kina brytyjskiego Stephen Fry). To ich pierwsza wspólna podróż do Polski, z której mężczyzna wyjechał po II wojnie światowej. Jego rodzina zginęła w Auschwitz. Nie spodziewał się, że jeszcze kiedyś odwiedzi stare kąty. Robi to na prośbę Ruthie, dziennikarki muzycznej („Rozmawiała z Rolling Stones!”), która chce w końcu dowiedzieć się czegoś o swoich korzeniach.

Dziewczyna pluje sobie w brodę, że gdy matka żyła, nigdy nie odważyła się jej zapytać o to, jak wyglądało jej życie w Europie. Mogła się tylko domyślać, dlaczego kobieta całe życia budziła się z krzykiem na ustach. Edek z kolei swoje bolesne wspomnienia ukrywa pod maską dowcipu. Ma łatwość nawiązywania kontaktów, nie boi się ludzi. Niczym nie zdradza się, że nosi w sobie traumę Holokaustu, którą z równie straumatyzowaną żoną przekazali córce. Zwłaszcza kiedy chwyta w barze za mikrofon, żeby wziąć udział w karaoke.

Mumblecore po latach

„Treasure” sporo widzowi obiecuje, na czele z odważnym, humorystycznym podejściem do tematu holokaustowej traumy. To film oparty na dialogach. Wygląda, jakby powstał w ramach mumblecore, cudownie przegadanego nurtu niezależnego kina amerykańskiego, w którym karierę zaczynała Lena Dunham. Jej nazwisko jest przy „Treasure” w tym sensie istotne, że nie tylko wcieliła się w rolę Ruthie, lecz także była producentką wykonawczą. Czyli odpowiadała za artystyczny kształt filmu. Siłą produkcji będących częścią mumblecore była chęć wykrzyczenia światu tego, jak czuje się pokolenie zagubionych dwudziesto- i trzydziestolatków, którzy mają problem z odnalezieniem się w dorosłości – ale w lekki sposób.

„Treasure” niby też skupia uwagę na 36-letniej Ruthie, ale de facto nie daje widzowi szansy dokopać się do tego, co leży u podstaw jej charakteru. Bohaterka jest przezroczysta i niewiele da się o niej powiedzieć. Tak samo zachowuje się, kiedy robi ojcu wymówki, że spóźnił się na samolot, jak i gdy odwiedzają kamienicę, w której dorastał Edek, gdzie napotykają rodzinę biednych i chciwych Polaków. Trudno powiedzieć, czy Ruthie napędza złość, smutek, żal, gorycz czy upór. Okazywanie emocji to zasadniczy problem bohaterów tego filmu. Historia wygląda, jakby powstawała naprędce, a nie jako efekt długich przygotowań i przemyśleń.

Pośpiech, klisze i skróty

Na konferencji prasowej reżyserka Julia von Heinz przyznała, że bardzo jej zależało, żeby ukończyć film przed Berlinale. – Po 7 października zaczęliśmy wymieniać z ekipą wiadomości. Doszliśmy do wniosku, że to, co się dzieje, nadaje filmowi dodatkowy wydźwięk, dlatego chcemy go pokazać jak najszybciej. Montaż skończyliśmy dwa dni przed premierą w Berlinie – mówiła reżyserka. Ten pośpiech widać zwłaszcza w przejściach pomiędzy wydarzeniami w hotelach i na zewnątrz. Brakuje im spójności, zamiast łączników są twarde przejścia. Całość wygląda jak zbiór scen z różnych lokacji, a nie jak płynący, spójny film.

Trudno powiedzieć, czy twórcy rzeczywiście chcieli zabrać poprzez „Treasure” głos w toczącej się dyskusji na temat wojny Izraela z Palestyną, czy raczej wykorzystać to, że temat jest gorący. Oczywiście filmów przypominających, do czego prowadzi nietolerancja, nigdy dość. Problem jednak polega na tym, że nawołujący do wzajemnego poszanowania i zrozumienia „Treasure” sam tak chętnie operuje jednowymiarowością i kliszą.

Sposób pokazania Polaków na ekranie przypomina wypis z podręcznika stereotypów. Nasi rodacy składają się głównie z chciwości, antysemityzmu i zamiłowania do wódki. A za kilka dolarów są gotowi naginać reguły porządkujące ich życie zawodowe – Edek dający zielone hotelowym recepcjonistom po to, żeby mieć pokój bliżej córki, to lejtmotyw tego filmu. Mało zabawny i mało sensowny, bo potrzeba spania ściana w ścianę ojca z córką nigdy nie znajduje uzasadnienia ani rozwinięcia.

Braterstwo aktorów

Szkoda, tym bardziej że polscy aktorzy w niczym nie ustępują zagranicznym gwiazdom. Interakcje między Stephenem Fryem, Marią Mamoną i Iwoną Bielską mają w sobie lekkość, humor i polot. Podobnie naturalne są spotkania Leny Dunham ze Zbigniewem Zamachowskim czy Tomaszem Włosokiem. Polacy grają bez kompleksów – nie mają potrzeby zaistnieć, grają na partnerów, czują się częścią zespołu. Nie dziwi, że gdy podczas premiery nazwisko Zamachowskiego pojawiło się w napisach końcowych, na wielkiej sali Verti Music Hall rozległ się aplauz.

Również na konferencji Lena Dunham chwaliła naszego aktora. Opowiadała, że do Zamachowskiego ekipa zwracała się per „Zbyszek” (wymawiała to w uroczy amerykański sposób jako „Zbiczek”). – Ani ja, ani Julia, ani Stephen nie jesteśmy z Polski. Chociaż akurat moi przodkowie wywodzą się spod Łodzi. Pobyt tam ze Zbyszkiem był wyjątkowy, on był naszym przewodnikiem tak samo jak jego bohater w filmie. Wprowadzał nas w kontekst tego, o czym opowiadaliśmy. Dzielił się z nami mnóstwem prywatnych historyjek i był kochany – chwaliła kolegę aktorka. A potem śmiała się, że gdziekolwiek tylko Zamachowski się pojawiał, ludzie natychmiast zaczynali krzyczeć. – Czułam się, jakbym pracowała z polskim Seinfeldem! – śmiała się gwiazda.

Berlinale wobec konfliktu

Na tej samej sobotniej konferencji prasowej twórcy mówili o potrzebie reakcji na rosnącą od października falę globalnego antysemityzmu. Stephen Fry przyznał, że sam stracił rodzinę w Auschwitz-Birkenau. – Dla mnie zdjęcia tam były nadzwyczajnym przeżyciem. Ci, którzy ocaleli z Zagłady, dbali o to, żebym dorastał w wolnym od antysemityzmu świecie. Myśleli, że zwyciężyli nad Holokaustem. Nie chcieli obarczać swoich dzieci wiedzą na temat tego, co się stało. Ale z biegiem czasu okazuje się, że jest inaczej – opowiadał aktor w poruszającej wypowiedzi.

A już następnego dnia na festiwalowy market wkroczyła grupa ponad 50 osób, nawołując do powstrzymania ludobójstwa w Strefie Gazy. Wcześniej minister kultury Niemiec na gali otwarcia festiwalu napomniała Izrael do zwolnienia palestyńskich zakładników. Berlinale stoi w tym roku w rozkroku. Z jednej strony mamy portretujący Żydów jako ofiary historii „Treasure”. Z drugiej – akcje aktywistów i krytykujący nacjonalizm Izraela film Izraelczyka Amosa Gitaia „Shikun” z Irène Jacob w roli głównej. Rozdźwięk jest duży, ale Gitaia akurat on cieszy. – Rolą kultury jest podtrzymywanie dialogu. I stymulowanie ludzi do tego, żeby się otwierali i zmieniali rzeczywistość – przekonywał mnie.

Czy „Treasure” ma szansę stymulować i otwierać? Recenzje, jakie ukazały się po berlińskiej premierze, nie pozostawiają złudzeń. „Zagmatwany i chybiony” – docina krytyk „Hollywood Reporter”. „Ponury i powolny” – narzeka recenzent „Daily Telegraph”. „Każde słowo wydaje się wymuszone” – dodaje krytyk „AwardsWatch”. I są to głosy odwrotne do tych, jakie pojawiały się w prasie, gdy premierę miała książka „Too Many Men” Lily Brett. Gdy Australijka opublikowała ją w 2011 roku, powieść z miejsca stała się bestsellerem. Krytycy chwalili, że potrafi w lekki, niepozbawiony ironii sposób opowiadać o tematach tak trudnych, jak trauma ocalonych z Zagłady, jednocześnie je odpowiednio zgłębiając. Niestety, w adaptacji zabrakło i humoru, i głębi.

Artur Zaborski
Proszę czekać..
Zamknij