Po zeszłorocznym Brat Summer nadchodzi lato Lorde, która wydaje nowy album

Piosenki z płyty „Virgin”, czwartego albumu studyjnego Lorde, brzmią, jakby zostały zaśpiewane, wyszeptane, wykonane prosto do ucha i do serca słuchacza. To lato będzie należało do niej. A 6 grudnia artystka wystąpi na Atlas Arena w Łodzi.

W jednym z odcinków „Nadrabiaj miną”, mojego nowego ulubionego serialu, Benny nazywa Lorde „jedną z najlepszych songwriterek naszych czasów”, słuchając „Team” z debiutanckiego albumu „Pure Heroine”. Serial zabiera nas w przeszłość do studenckich lat głównego bohatera, alter ego twórcy, nie dziwi więc wykorzystanie piosenki z 2013 roku. W tamtym roku największy przebój z albumu, „Royals”, trafił na pierwsze miejsce amerykańskiej listy przebojów, stając się hymnem dziwnego, przejściowego pokolenia zilenialsów (Lorde urodziła się w 1996 roku w Nowej Zelandii). 

„Królowa alternatywy” wydała później jeszcze bardziej melancholijną „Melodramę” (2017) oraz zadziwiająco optymistyczny album „Solar Power” (2021), który wielu fanów uznało za odejście od dotychczasowej konwencji. Lorde ze swoim stałym producentem Jackiem Antonoffem, tym samym, który współpracuje z Taylor Swift i Sabriną Carpenter, postanowiła wtedy zaserwować słuchaczom dawkę eskapizmu. 

Fani Lorde z czasów „Pure Heroine” pokochają najnowszą płytę piosenkarki

Na „Virgin” powraca do klimatów sprzed niemal dekady, a nawet sięga głębiej – do źródeł muzyki alternatywnej i indie, do własnych przeżyć, do przemyśleć na temat współczesnego świata. – Te piosenki napisałam krwią – twierdzi wokalistka, podkreślając, że doświadczenie złamanego serca (przyznała, że niedawno przeżyła rozstanie) pomogło jej otworzyć się na nowe brzmienia. Rozstała się póki co z Antonoffem, by stworzyć utwory m.in. z Danem Nigro, odpowiedzialnym za sukces Oliviii Rodrigo i Chappell Roan, czy Jim-E Stackiem od Bon Over. – Ta muzyka wyznacza czas mojego odrodzenia – mówiła Lorde.  

Album zapowiadały single „What Was That”, „Man of the Year” oraz „Hammer” doskonale oddające atmosferę całego nagrania. Słuchacz czuje się, jakby Lorde szeptała mu do ucha w długą, letnią noc spędzoną pod gołym niebem. W piosenkach pobrzmiewają echa indie rocka lat 90. i 2000. na czele z wokalistkami Mazzy Star czy Imogen Heap oraz wcześniejszych – Tori Amos, Fiony Apple, Kate Bush. Lorde zawsze blisko było do Taylor Swift. Największa gwiazda współczesnego popu zapewne pragnęłaby nagrać album tak bezkompromisowy i prosty zarazem. „Virgin” można uznać za „Folklore”, najlepszy album Taylor, nagrany na modłę Lorde.  

„Virgin” eksploruje temat cielesności w kontekście poszukiwania własnej tożsamości

Na płycie porusza też temat swojej kobiecości. W ostatnich miesiącach kilkakrotnie wywołała już dyskusję na temat genderu. Swoją kreację na MET Galę 2025 roku od Thoma Browne’a skomentowała: – Czuję się i jak kobieta, i jak mężczyzna. Później na łamach „Rolling Stone” opowiadała o swojej tożsamości płciowej. – Jestem kobietą poza tymi dniami, w których jestem mężczyzną – mówiła. Podobnej frazy – „Some days I’m a woman. Some days I’m a man” – użyła na „Virgin”. O tym, że na płycie gwiazda będzie mierzyć się z kwestią ciała (Lorde wyznała, że percepcja ciała ostatnio stała się dla niej jednym z najważniejszych tematów), seksualności, identyfikacji, świadczyła już okładka ze zdjęciem rentgenowskim miednicy z wyraźnie widoczną spiralą. – Ten album jest czysty jak lód, woda, plwocina – tłumaczyła swoje intencje. Dokumentuje swoją drogę jako kobiety. – Moja kobiecość jest surowa, niewinna, elegancka, otwarta, duchowa, męska – mówiła artystka. 

Czy najważniejszy album lata 2025 roku – w przeciwieństwie do zeszłorocznego „brat” Charli XCX, prywatnie przyjaciółki Lorde – będzie skłaniał raczej do medytacji, refleksji i wyciszenia niż do tańca?