
„Mag z Kremla” Olivera Assayasa nie powinien znaleźć się w konkursie w Wenecji. Dlaczego mamy oglądać historię kariery Putina, podczas gdy w Ukrainie nadal z jego decyzji giną cywile? Czy Jude Law chce tylko udowodnić, że jest świetnym komikiem, a tym samym dostać angaż w „Saturday Night Live”? Ocieplanie wizerunku reżimu przez wybitnych aktorów nie powinno mieć miejsca, szczególnie w obecnej chwili. To niemoralne.
Disney kręci film o Putinie. Jude Law, jeden z najbardziej lubianych dziś aktorów, wciela się w jednego z najokrutniejszych obecnie dyktatorów. Ogląda się to miło. Na pałacu festiwalowym powiewa rosyjska flaga.
Rosyjska polityka zagościła w tym roku na festiwalu w Wenecji
Dyrektor weneckiej imprezy, Alberto Barbera, lubi okrągłe zdania. Nazywa kino „papierkiem lakmusowym rzeczywistości i jej nierozwiązanych konfliktów”. Zgrabnie unika odpowiedzialności za to, że do programu dopuścił pięciogodzinny film Aleksandra Sokurowa – koprodukcję Włoch z Federacją Rosyjską, co nie przeszkadza mu jednak deklarować solidarności z ukraińskimi filmowcami. To pójście o krok dalej niż rok temu, gdy oprotestowano dokument „Russians at war”, który Anastazja Trofimowa nakręciła z pozycji emigrantki. Opowiadał o tym, jak rosyjscy medycy cierpią w okopach, pomagając swoim wojakom. Wtedy jeszcze zachowywano pozory, że to film zrealizowany za francusko-kanadyjskie fundusze. Tuż po nim przyszedł czas na finansowaną przez Rosjan „Anorę”. Skoro taki film może dostać Złotą Palmę i pięć Oscarów, nie powinno nas dziwić to, co wydarzyło się w tym roku na festiwalu w Wenecji.
„Mag z Kremla” to projekt, w którym trudno przewidzieć reakcję publiczności
Każdy film powstaje w konkretnych okolicznościach. Kręcenie filmów to nie tylko warunki finansowe, artystyczne, społeczne, ale przede wszystkim ludzie. Tak to się dzieje: ktoś pisze książkę, do której ktoś inny kupuje prawa, znajduje reżysera, scenarzystę, odtwórcę głównej roli, zbiera budżet, przekonuje rzeszę innych osób, aby zainwestowali w projekt. Ryzyko zawsze jest ogromne. Decydenci branży filmowej niejako roszczą sobie prawo do czytania w umysłach przyszłych odbiorców. Wprawdzie nie mają twardych danych, ale blefują znakomicie.
Żaden Garri Kasparow z tego, kto przygotował otwarcie „Maga z Kremla” w ramach konkursu festiwalu filmowego w Wenecji. Tutaj niemożliwe są do przewidzenia ruchy przeciwników, nie da się też uzyskać natychmiastowej przewagi. Forsowanie rozwiązań tak wykalkulowanych jak to, że widzowie pójdą do kin z ciekawości, żeby przez dziurkę od klucza podejrzeć potwora w kalesonach, nie da spodziewanych efektów. To partia szachów, w której figury są źle ustawione i przewaga, jeśli już, może być tylko krótkoterminowa.
Dlaczego akurat teraz mamy oglądać film o Putinie?
Dyrektor festiwalu w Wenecji, Alberto Barbera, w przyszłym roku kończy kadencję, więc na wszelki wypadek gra na wiele frontów naraz. Zapytany o linię ideologiczną, głosi kolejne puste frazy – „Nie roszcząc sobie prawa do odpowiadania na problemy, których złożoność przeczy iluzji prostych odpowiedzi, filmy prezentowane na tegorocznym festiwalu promują postawę odkrywcy, oferują wyraziste, a czasem sprzeczne punkty widzenia, nieustannie odwołując się do niezmierzonego bogactwa ludzkiego doświadczenia i nieprzejrzystości indywidualnych, społecznych i politycznych warunków, w których jesteśmy zanurzeni” – czytamy we wprowadzeniu do tegorocznej edycji festiwalu
Czasem zdarza się i tak, że po wielu latach udaje się odkryć prawdę oraz ujawnić długo tuszowane oszustwa. Tak było w przypadku filmu Laury Poitras, nagrodzonej w 2022 roku statuetką Złotego Lwa za „Całe to piękno i krew” – demaskatorską opowieść o imperium opioidowym Sacklerów, które zniszczyło Amerykę, uzależniając od śmiercionośnych substancji setki tysięcy ludzi. W tym roku w Wenecji oglądamy jej nowy dokument „Cover-up” o reporterze Seymourze Hershu – to on odsłaniał zbrodnie popełniane przez amerykańskie wojsko podczas wojny w Wietnamie i tortury w Abu Ghraib.
Niebezpieczna funkcja osoby przeprowadzającej medialne śledztwo jest kluczowa, aby wskazać liczne uwikłania systemów politycznych w łamanie praw człowieka, a nawet czerpanie z tego osobistych zysków. Kto będzie tym dziennikarzem, który obnaży aktualne mistyfikacje oraz wielopoziomowe układy z Rosją?
Rosyjska fikcja: Putin to po prostu nowy Stalin
Dziennikarz jest też bohaterem „Maga z Kremla”. Gra go Jeffrey Wright, nominowany do Oscara w 2023 roku za główną rolę w „Amerykańskiej fikcji”. Fikcją jest również książka Giuliana da Empoliego (autor wymyślił swoje alter ego jako wytrych do śledztwa), która posłużyła jako pierwowzór dla scenariusza filmu. Oglądamy rzekomo fikcyjne postaci i zmyślone losy, ale jasne jest jednak, że tak naprawdę to żywa historia Putinowskiej Rosji. Tego, w jakich okolicznościach powstała, kto wymyślił strategię i gdzie kończą wszyscy biorący w niej udział.
Dziennikarz natrafia na trop dawno zmarłego Jewgienija Zamiatina – autora podręcznika totalitaryzmu „My”, który dał początek satyrze „1984” George’a Orwella. Teraz na poważnie chce użyć jej Putin. Zanim to jednak nastąpi, po drodze wystawi ją na deskach teatru Wadim Baranow, młody reżyser, zafascynowany konstruktywizmem i siłą rewolucyjnych idei. Horyzontalna demokracja to nie jest system polityczny dla Rosji. W tym kraju kochają układ wertykalny z pojedynczym wodzem. Daje on poczucie bezpieczeństwa jak wtedy, gdy kochano Stalina – wcale nie pomimo zbrodni, jakie popełniał, ale właśnie za nie. Odwet za doznane krzywdy to główny oręż polityki, do sterów pchają się ci najbardziej pokrzywdzeni.
Kluczowa okazuje się sylwestrowa noc 31 grudnia 1999 roku – to nie tylko zwiastun nadejścia nowego milenium, ale też moment, gdy Borys Jelcyn (ówczesny prezydent Federacji Rosyjskiej) na tle sztucznej choinki pokrytej anielskimi włosami przekazał władzę Władimirowi Putinowi.
Nieprzewidywalność skutków podejmowanych przecież z premedytacją działań zastawi na Baranowa (Paul Dano) pułapkę. Piękną i kuszącą, lecz jednak pułapkę. Mag z Kremla padnie ofiarą własnej magii. A może wcale nie magii, lecz pogardy, gdyż pierwsze zdanie, jakie słyszymy z ust reżysera, to: „Zrozumiałeś więcej niż inni, ale wciąż niewiele”. Kwituje w ten sposób artykuł o Zamiatinie.
Hollywoodzcy aktorzy grają Rosjan. Jak wypadli w tych kreacjach?
Dobrotliwy wyraz twarzy Paula Dano w roli Baranowa kontrastuje z jego przytłaczającym zmęczeniem. Mimo że niczego jeszcze nie osiągnął, pada z nóg. Tak bardzo wykańcza napięcie, gdy człowiek nie wie, co go czeka. Stanie na świeczniku, a może zniknie w worku na głowie? Baranow chce być częścią swoich czasów. Grać, a nie tylko być obserwatorem. Dziwne jest jedynie to, że opowiada dziennikarzowi o Rosji, tak jakby patrzył na nią z dystansu, a nie się w niej urodził, żył oraz umarł. Tym bardziej dziwne, że właśnie on, Baranow, najcwańszy w całej wsi, daje się omotać aktorce grającej osobę, którą wcale nie chce być. Sprytny gracz nie zauważyłby takiej ściemy?
Dziewczyna kłamie, aby zyskać to, na czym najbardziej jej zależy. Ksenia (Alicia Vikander) prowokuje tylko do momentu, do którego może na tym zarobić. Łaknie luksusu, bo sama wychowała się w biedzie. Używa swoich wdzięków, by dostać się tam, gdzie pragnie być najbardziej. Majątki oligarchów to dla niej środek do celu, pięknego celu. Chce korzystać z tego, co mają bogaci, ale sami nie potrafią się tym cieszyć. Marzenie Kseni to spędzać czas na pustyni, na morzu, być wolną i podróżować, dokąd tylko zechce. Swoje pragnienie z łatwością wciela w życie.
Wolność ma jednak cenę – jest nią utrata głębszych więzi. Ksenia będzie więc pozostawać na orbicie Baranowa, cokolwiek by się z nią działo. Piszę o tym dlatego, że Ksenia, choć otrzymuje niewiele czasu ekranowego, jest jedyną kobietą w świecie „Maga z Kremla”. Rezonuję z nią, mimo że stanowi projekcję męskich fantazji: piękna, bezwzględna, nigdy do niczego ani nikogo się nie przywiązuje, jednocześnie pewna, że może mieć, kogo tylko zechce. Jak w każdym filmie Oliviera Assayasa, tak i w tym uwaga skupiona jest na zgrabnych kobiecych nogach w czarnych rajstopach. Vikander ma je do samej ziemi. Rozbawieniem kryje bezradność, a jako rosyjska femme fatale wypada desperacko i kusząco.
„Mag z Kremla” prezentuje szereg postaw mężczyzn u władzy

Mężczyźni zaś toczą swoje gry w klaustrofobicznych pomieszczeniach. „Mag z Kremla” prezentuje całe spektrum postaw facetów zaczadzonych władzą. „Jeśli po nią nie sięgniesz, ona sięgnie po ciebie” – mówi w pewnej chwili oligarcha. Tytułowy mag, czyli Baranow, zdaje się nie dbać o pieniądze ani wpływy. Upaja go sama możliwość reżyserowania zdarzeń – już nie w teatrze, lecz w rzeczywistości. Zachwyca go, że polityka w początkach nowego milenium jest jedną wielką mistyfikacją.
Gorbaczow robi cyrk na mównicy w Dumie, Jelcyn jest tak pijany, że przypinają go do fotela, żeby wygłosił noworoczną mowę. Putina wybierają oligarchowie, żeby po przejęciu rządów pilnował ich interesów. Zmiana ma być pozorna, by układy mogły pozostać te same. Wściekłość ludu ma zostać zagospodarowana. Dlatego wspierać należy tylko radykałów. Niech kraj będzie pogrążony w chaosie tak bardzo, jak to tylko możliwe. Przyda się kozioł ofiarny, na którym będzie można wyładować frustrację związaną z całą grupą bogaczy. Chodorkowski świetnie nadaje się do tego, by skupiła się na nim nienawiść. Ma być barwnie, strasznie, tak by nikt nie zgadł, co dalej nastąpi.
Brzmi znajomo? Taktyka skrajnego chaosu dominuje dziś w polityce. Jednak Rosja to więzienie wielkości największego kraju na świecie. Wyobraź to sobie: więzienie stanowi jedną ósmą powierzchni globu i nie ma w nim demokracji, praw człowieka ani wolnych mediów. Na tej szachownicy toczy się partia rozgrywana przez Putina. Nikt nie jest bezpieczny, nawet ten, kto pomaga rozstawiać figury.
Czy Jude Law przekonuje w roli Putina?
Putin pojawia się na ekranie równo po godzinie seansu. Jude Law stroi miny, wpierw parodiuje dyktatora, jakby grał epizod w aktualnym wydaniu „Saturday Night Live”. Oby nie dostał stałego angażu w kabarecie jak Alec Baldwin wcielający się w Trumpa. Czy Jude Law chce udowodnić, że jest komikiem? Putin w jego wykonaniu balansuje na cienkiej linii między współczuciem a karykaturą.
Stopniowo wychodzą z niego elokwencja, ogłada, brytyjskie maniery. Jego Putin jest zbyt ciepły, dystyngowany, wykształcony. Brakuje w nim nieokrzesanego chama. Z całym zachwytem dla umiejętności aktora muszę stwierdzić, że to duży błąd obsadowy. Wybór padł na odtwórcę roli „Młodego papieża”, gdyż Putin z początków swojej prezydentury w 2000 roku – gibki, atletyczny, energiczny mężczyzna – był obietnicą powrotu sił życiowych w kraju. Oglądamy jednak „Maga z Kremla” w chwili, gdy czekamy, aż 72-letni prezydent zakończy wojnę i odpowie za popełniane zbrodnie przed trybunałem w Hadze. Premiera takiego filmu teraz jest niemoralna.
Co z tego, że nigdy nie marzył o Pokojowej Nagrodzie Nobla, tylko o „integralności dawnych granic ZSRR” dowolnym kosztem. Sankcje to dla niego Oscar za całokształt twórczości. Do tego służą aneksja Krymu, podporządkowanie Moskwie Czeczenii, Białorusi. Punkt widzenia Putina szybko przejmuje Baranow – strateg do wynajęcia. Śmieje się z rewolucji róż w Gruzji, pomarańczowej rewolucji w Ukrainie – z czcigodnych, wyrafinowanych form, do których działacze angażują poezję. Pod tym wszystkim i tak kryje się przemoc, a zdaniem stratega to żądza dominacji Stanów Zjednoczonych. Tymczasem Rosjanie chcą używać Zachodu wyłącznie jako scenerii marzeń, po to są im wille na Lazurowym Wybrzeżu, jachty, szampan, moda. Pod tą powłoką chcą pozostać radzieckimi ludźmi, bo to jedyne, co pozwala im zachować przywilej.
„Mag z Kremla” powiela wszystkie stereotypy o Rosji
Reżyser „Maga z Kremla”, Olivier Assayas, serwuje nam wszystkie stereotypy na temat Rosji, jakie przychodzą do głowy. Film otwiera drewniana dacza wśród śniegów rodem z „Doktora Żywago”, potem następują sceny w sklepie mięsnym, śpiewanie czastuszek z grą na harmoszce. Będzie lać się wódka, parzyć czaj w samowarze i aż dziw, że wszyscy nie tańczą kazaczoka.
Komunistyczna Rosja nie otrzymała w tej produkcji tak dobrej inscenizacji jak w serialu „Czarnobyl”. Przypomina raczej kliszowe reality show, jakie Baranow ma kręcić w telewizji lat 90. Babuszka, pijak, student nihilista, ambitna prostytutka, która chce znaleźć bogatego męża – są tu wszystkie banały wyhodowane przez zbiorową wyobraźnię. Kicz jest jedynym językiem, jaki dotrze do mas – wierzy Baranow.
„Mag z Kremla” to produkt eksportowy na Zachód. Polscy widzowie dobrze znają zawarte w nim obrazy, wiedzę o manipulacji Kremla mają w małym palcu. Może taki zabieg ma sens, nie warto przekonywać przekonanych. Podobnie myśli ostatnio Siergiej Łoźnica. Jego „Dwóch prokuratorów” w konkursie tegorocznego festiwalu w Cannes przekonuje, że stalinizm był złym systemem tych, którzy jeszcze o nim nie wiedzą. Taki sam cel przyświeca „Magowi z Kremla” – śmieszyć rosyjską blagą, zachwycać rozmachem, przerażać okrucieństwem – flaga na pałacu festiwalowym może wisieć dalej.
Gdyby to była polska produkcja, Paula Dano z plerezą zastąpiłby Robert Więckiewicz, a ściemniacza Dimitrija z wąsem w okularach zagrałby Dawid Ogrodnik. Oligarcha partyjniak to byłby Adam Woronowicz, a w diablicę Ksenię wcieliłaby się Weronika Rosati. Tylko Putina nie wiadomo, kto by u nas zagrał. Znamy już pomysł Patryka Vegi, który okazał się niesłychaną klapą. Na szczęście czytanie w myślach widzów napotyka problemy. Okazujemy się mądrzejsi, niż ktoś o nas sądził. Albo może nie mądrzejsi – po prostu mniej głupi.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.