Znaleziono 0 artykułów
22.02.2019

Michelle Obama: przeciwieństwo Kopciuszka

22.02.2019
‚Becoming. Moja historia - Obama Michelle” (Fot. materiały prasowe, Wydawnictwo Agora)

Swojej kariery nie zawdzięcza szczęściu, urodzie i pantofelkowi, tylko sile charakteru, pasjom, wykształceniu. Michelle Obama, prawnuczka niewolników na plantacji w Georgii, miała w życiu pod górkę. Zawzięła się jednak i wspięła na szczyt.

W dzieciństwie marzyła, by mieć psa, mieszkać we własnym domu, a nie na piętrze podnajmowanym od rodziny, i żeby ojciec zmienił samochód ze starego, wypieszczonego buicka na czterodrzwiowy, nowszy, może bardziej elegancki. Mieszkała w South Side, raczej niezamożnej dzielnicy Chicago, z której powoli wyprowadzali się biali. Tata był typowym „niebieskim kołnierzykiem” – robotnikiem w miejskich wodociągach – na dodatek zaatakowanym przez stwardnienie rozsiane, które dzień po dniu odbierało mu władzę w nogach. Mama zajmowała się domem i pracowała jako sekretarka w oddziale banku. Starszy brat grał w koszykówkę i od najwcześniejszych lat wszystko wskazywało na to, że będzie to jego sposób na życie. Bawiła się na podwórkach i ulicach z dziewczynkami takimi samymi jak ona. Gdy nieco podrosła, wiedziała, że nocą w South Side raczej nie wychodzi się z domów, choć nie był to wcale bandycki slums. A kiedy zdarzyło się, że musiała wracać po zmroku, ściskała między palcami klucze, by – gdyby przyszło co do czego (szczęśliwie nie przyszło) – uderzyć napastnika bardziej skutecznie.

Michelle i Barack (Fot. Getty Images)

Minęło kilka dekad i z ulic czarnego getta Chicago trafiła w miejsce, gdzie przed nią urzędowały raptem 43 kobiety, pod najlepszy amerykański adres – Pennsylvania Avenue 120 w Waszyngtonie.

Autobiografia Michelle Obamy (napisała ją sama, bez pomocy wynajętych ghostwriterów) może nie jest literacką perełką, ale uwiodła miliony czytelników na całym świecie. Amerykańskie wydawnictwo zapłaciło byłej pierwszej damie 65 mln dolarów zaliczki i zrobiło znakomity interes. Od książki Obamy nie można się oderwać. Dlatego, że jest nadzwyczaj szczera, odważna. Chyba każdy lubi kibicować takim osobom – silnym, mądrym i wrażliwym – zwłaszcza że wiemy, że historia ma happy end.

To naprawdę niezwykłe doświadczenie – obserwować, jak państwo Robinsonowie, rodzice Michelle i jej brata Craiga, mądrze stawiają na dzieci. Po pierwsze więc uczą je myśleć, po drugie wierzyć w siebie, po trzecie edukować się zawsze i wszędzie, a po czwarte – nie zapomnieć, skąd się jest. Mama i tata nie obiecują Michelle, że osiągnie sukces. Mówią jej za to (podobnie jak bratu, który zostanie bankierem inwestycyjnym, a kiedy zbrzydnie mu zarabianie worków pieniędzy, będzie zajmować się uniwersytecką koszykówką, przedsionkiem NBA), że da radę. A przecież wiemy, jak bardzo panna Robinson ma pod górkę: z niezamożnego domu, czarna prawnuczka niewolników na plantacji w Georgii, no i dziewczyna, a potem młoda kobieta. Musi starać się dwa razy bardziej, by przejść choć połowę drogi swoich białych rówieśników. Żeby im dorównać, musi być o wiele lepsza. Zaweźmie się więc i będzie.

Michelle Obama (Fot. Getty Images)

Michelle kończy publiczne liceum w Chicago. To bardzo dobra szkoła, więc trudno się do niej dostać, dostępna dla wszystkich, ale w znakomitej większości jednak czarna i latynoska. Licencjat robi w Princeton, prestiżowej uczelni, gdzie widzi, że uniwersytecki kampus jest jednak biały, o niebo zamożniejszy, z jasno ustawioną hierarchią: biały mężczyzna, biała kobieta, a później cała, raczej nieliczna reszta. Potem studiuje na jeszcze bardziej znanym i równie białym Harvardzie; szkoła prawa nie ma sobie równych w całych Stanach. Rozpoczyna pracę w znanej kancelarii, jest bardzo dobrą prawniczką, więc w całkiem niedalekiej perspektywie ma prestiżowe stanowiska i ogromne zarobki. Ale jedno i drugie chyba zbytnio jej nie bawi; wszak w rodzinnym domu wpajano jej, by nie zapomniała, skąd pochodzi – Michelle Obama zatrudni się w chicagowskim magistracie, a potem na jednym z tamtejszych uniwersytetów, w dziale dbającym o osadzenie uczeni w lokalnej społeczności. Już jest z Barackiem, również prawnikiem, któremu wszyscy wróżą świetlaną przyszłość i wielkie pieniądze. Ale Barack, podobnie jak Michelle, od robienia kasy woli pracę z potrzebującymi i organizacje non profit, a później politykę. W styczniu 2009 r. na dwie kadencje wprowadzają się do Białego Domu.

Michelle Obama w trakcie podpisywania swojej książki (Fot. Getty Images)

Można przyjąć fałszywą perspektywę i powiedzieć, że życiorys Michelle Obamy przypomina bajkę o Kopciuszku. To w końcu droga z marnej dzielnicy na prawdziwie książęce salony, do centrum świata. Lecz w przeciwieństwie do Kopciuszka Michelle nie zawdzięcza nieprawdopodobnej wręcz kariery szczęściu, urodzie i pantofelkowi, tylko sile charakteru, pasjom, wykształceniu oraz temu, że dobrze wybrała w małżeństwie, gdzie nie była potulną żoną, ale raczej partnerką jasno określającą własne cele, równoprawną połówką związku – początkowo z obiecującym młodym prawnikiem, który został senatorem, a potem pierwszym czarnoskórym prezydentem USA.

Słowem, „Becoming. Moja historia” to obowiązkowa lektura dla tych, którzy uważają, że chcieć to móc. Ale chcieć wytrwale i mądrze, mając przed sobą marzenia i pamiętając o korzeniach. Bez udawania, iż jest się kimś innym, niż się jest, i podkolorowywania życiorysu. Gdy wytknięto prezydentowi Billowi Clintonowi, że w młodości popalał trawę, bronił się, że wprawdzie palił, lecz się nie zaciągał. Michelle w młodości też popalała (choć nie znosiła tytoniu) i sama o tym pisze, bo przecież nie odmieni własnej przeszłości.

Michelle Obama, „Becoming. Moja historia”, z ang. przełożył Dariusz Żukowski, wydawnictwo Agora

Maria Fredro-Boniecka
Komentarze (1)

Ann Ch
Ann Ch27.02.2019, 22:20
Polecam - świetna książka. Jedne z lepszych wspomnień, które czytałam.
Proszę czekać..
Zamknij